Szalony Umysł i Dalton

297 23 17
                                    

Blond włosa dziewczyna nie mogła uwierzyć własnym oczom. Również nigdy nie podejrzewała, że skończy właśnie w ten sposób. Miała spędzić noc na polanie. Liczyła na spokojny sen, ale... Leżała na ziemi oparta głową o koc, a nad nią pochylał się Lucky Luke. Ona miała pewność, iż zadawała się z mężczyzną o dużej nieśmiałości.
- Nie jesteś sobą - zmarszczyła brwi.
- Doris - westchnął kowboj głosem przyjemnym dla ucha - przy tobie nie jestem sobą.
Nie wypowiedziałby takich słów.
Polka czuła na policzkach lekkie rumieńce, a jednocześnie narastający stres.
Zamilkła zbyt oszołomiona tą chwilą. Serce mocno biło. Nie. Oba serca zagłuszały ciszę.
Przeniosła jedynie wzrok na piękną twarz samotnego kowboja.
W tym momencie jego gęste włosy opadały na czoło.
Męska, nieco szorstka dłoń spoczęła na jej ramieniu.
Po tym Luke delikatnie musnął ciepłe, miękkie usta Doris.
Najwyraźniej nie robił tego długo więc... Z każdą sekundą robił to coraz gwałtowniej.
Uczucie oddechu na skórze było zbyt realistyczne.
Coś jej nie pasowało. Chciała ciąg tych wydarzeń przerwać i poważnie porozmawiać z przyjacielem. Jeżeli niczego teraz nie zrobi on przejdzie do konkretów.
Mężczyzna zszedł z pocałunkami do szyi i ramion.
- K-kurwa ocknij się Luke - cicho warknęła - bandyta spierdoli.
Była na niego wściekła. Znali się raptem kilka dni. Tego typu gesty chciała zachować dla wybranka.
Poza tym sam wcześniej pilnował opryszka, by ten nie uciekł.

Lucky Luke przerwał na chwilę to co robił. Nieco się podniósł tak, że już nie przygniatał dziewczyny.
- O kim ty mówisz? - spytał trochę zaskoczony - jesteśmy sami.
Doris dla pewności zlustrowała wzrokiem najbliższe otoczenie.
Faktycznie oprócz nich nie było nikogo, a nawet konie gdzieś zniknęły.
- Nieważne - westchnęła - zapomnij o tej uwadze.
Chciała zrobić tylko jedno... Czy dobrze przeczuwała, że jego włosy są miękkie jak u kociaka?
Wyciągnęła rękę i dłonią lekko pogładziła jego czarne włosy.
Tak jak się spodziewała były przyjemne w dotyku.
Doris nigdy nie widziała tak zadbanego kowboja na dzikim zachodzie.
Widok ten bardzo szybko się rozmazywał.

Doris otworzyła oczy obudzona przez swój "biologiczny" budzik. Gdzieniegdzie na swoim ciele czuła ugryzienia pojedynczych mrówek, a szczególnie na szyi. Nadszedł kolejny dzień i następna podróż.
- Muszę jakoś zamknąć sprawę z wymyślonym wujkiem - pomyślała przy wstawaniu - on prędzej czy później się domyśli.
Spojrzała na kowboja, który już był gotowy do drogi.
Lucky Luke miał wyczesane włosy, nienagannie czyste ubrania i wyczyszczoną broń. W pewnym stopniu lubiła jego dbałość o dobry wizerunek.
Oczywiście lubiła TYLKO jego styl.
- Pośpiesz się Doris - spojrzał na nią z lekkim uśmiechem - musimy go dostarczyć do szeryfa jeszcze dziś.
Ten wyraz twarzy... Dziewiętnastolatka chwilę pomyślała o marzeniach sennych, ale bez jakiejś większej reakcji. Po prostu zgarnęła ze sobą kilka rzeczy i poszła w bardziej ustronne miejsce. Chciała uczesać włosy, umyć zęby i przepłukać ranę.

Kilkanaście minut później wszyscy siedzieli już na wierzchowcach. Początek drogi był pokonywany spokojnym stępem. Doris chciała jechać ostatnia, a przed nią był Lucky Luke. Jak zazwyczaj panowała grobowa cisza. Kowboj nigdy nie był gadułą. Natomiast jego nowa towarzyszka... No cóż. Myślami była w ostatnim marzeniu. Trochę rozumiała swój umysł. Niemal nigdy nie doświadczyła czegokolwiek głębszego z mężczyznami. Od jakiegoś czasu była pod ochroną najlepszego rewolwerowca. Pomyślała, że reakcja kobiecego rozumu jest normalna.
Na szczęście Doris chciała uważać kowboja tylko za przyjaciela.
Później spojrzała na jego głowę.
Odruchowo dłonią przejechała po końskiej grzywie.
- Może są podobne - pomyślała.
Lucky Luke czuł, iż ona patrzyła się na jego włosy. Ukradkiem na nią spojrzał.
Usiłował nie okazywać zawstydzenia, ale było ciężko. Kapeluszem zakrył sporą część twarzy. Miał pewien pomysł. Chciał go zrealizować pod koniec dnia, gdy załatwi sprawę z kryminalistą.

Niewielkie miasteczko było widoczne na horyzoncie. Doris czuła, że jej oczy zaczynały się zamykać. Zmęczenie związane głównie z pracą przy przeganianu bydła dawało o sobie znać. Poza tym otwarta rana niemiłosiernie szczypała.
- Pojedź do kliniki - powiedział Luke - pracuje tam moja znajoma.
- Wolałabym być świadkiem przesłuchania - nie zgodziła się Doris - chcę dorwać jego szefa.
Pojmany jedynie parskał śmiechem. Niezbyt wierzył, że tak krucha kobietka mogłaby coś zrobić zorganizowanej grupie.
- Obiecuję później przekazać interesujące informacje - zobowiązał się kowboj - zadbaj o zdrowie.
Ku jej niezadowoleniu uparł się jak osioł. Nie musiał nakłaniać jej do leczenia rany. Nie jego ból nie jego sprawa...
Klinika znajdowała się na obrzeżach niewielkiej mieściny. Funky Town było typową miejscowością dzikiego zachodu. Wszystkie budynki stały wzdłuż jednej uliczki.
W saloonie oczywiście musiała trwać jakaś bójka. Przez okno wyleciał mężczyzna śmierdzący alkoholem.
Wylądował w poidle dla koni. Niecałą sekundę później ledwo wstał o własnych siłach. Mocno chwiejnym krokiem wrócił do budynku.
Tak jak wcześniej zaplanowano Doris pojechała do drugiego obrzeża Funky Town.
Zatrzymała Colę przy poidle bez potrzeby wiązania jej. Klacz umiała grzecznie stać.

Smith przed wejściem do wnętrza zapukała do drzwi.
- Ekhem, prrooszę - odpowiedział kobiecy, załamany głos.
- Dziwna jakaś - mruknęła pod nosem Doris.
Ostrożnie wchodząc do gabinetu zaskoczona nieco podskoczyła.
Przy gablotce z lekami stała wyjątkowo brzydka lekarka. Była wysoka jak Lucky Luke.
Miała kompletnie płaską klatkę piersiową. Nosiła na sobie ciasny, biały fartuch. Miała krótkie, czarne włosy. Na pewno nie widziały szamponu i szczotki od jakiegoś roku.
Kobieta jedząca tabletki spojrzała na pacjentkę. Czarnowłosa miała na twarzy cienkie wąsy...
- Najmocniej przepraszam Panią, ale muszę porządnie zjeść - powiedziała lekarka - zaraz padnę z głodu.
- Averell? - Doris uniosła brwi - gdzie jest prawdziwy lekarz?
W umyśle Daltona zaczęło się przypominać polecenie najmniejszego z braci. Miał ich kryć, gdy oni chcieli zrobić napad na miejscowy bank. Mieli pewność, że robiąc to w cywilnych przebraniach będą skuteczni.
- Jestem najprawdziwszą pielęgniarką - powiedział poważnie Averell - coś Panience dolega?
- Tak, ale co zrobiliście z lekarzem?
- Może mam zrobić badania?
Oczywiście naiwny, głupiutki Dalton szedł w kierunku dziewczyny.
Ta nie musiała wykonywać zbyt wiele, by się obronić. Podstawiła nogę przed fajtłapą. Wysoki mężczyzna upadł jak długi do wyjścia.
- I mam ostatniego uciekiniera - powiedział uśmiechnięty Lucky Luke.
- Coś wam nie wyszedł plan, chłopcy - Doris wzruszyła ramionami.
Zza kowboja wyłoniła się dość wystraszona kobieta.
Dziewiętnastolatka miała pewność, że wrócił prawdziwy lekarz.
- Możesz się nią zaopiekować? - poprosił Luke - doznała dużego szoku.

Lucy Liu poczuła lekkie ukłucie irytacji. To ona miała zająć się pacjentką!
- Panie Luke dam sobie radę - odparła lekarka - miałam kilka kursów z psychologii.
- Chce Pani kawę? - Doris powędrowała w głąb - gdzie znajdę czajnik?
Kowboj cicho zachichotał widząc zapał u młodej dziewczyny. Dzięki jej pomocy mógł teraz zakończyć dwie sprawy. Wraz z pochwycony Daltonem mógł wrócić do aresztu.
- Najpierw chcę spojrzeć na twoją ranę Panno Smith - uprzedziła kobieta - możesz usiąść na tamtym łóżku?
Doris posłusznie wykonała polecenie właścicielki tego przybytku.
Najpierw odkryła łydkę. Potem powoli odwijała prowizoryczny bandaż.
- Matko jedyna, coś ty robiła?! - Pani Lucy przyjrzała się uszkodzeniu - jesteś w klinice w ostatniej chwili!
- No wie Pani... - blondynka zwróciła wzrok ku obrazom anatomicznym - wszystko może się zdarzyć, prawda?
Przez ostatnie kilka dni nie miała możliwości, by wpaść na badania. Pracowała, a poza tym płatny zabójca przewrócił ją z Coli.
- Możesz przez dwa tygodnie odpocząć? - zaproponowała Liu.
- No nie wiem - Doris wzruszyła ramionami - tym razem nie jestem sama.

Dziewczyna Lucky Luke'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz