Samotny kowboj najpierw chciał przeszukać budynek, by znaleźć ewentualne, kolejne poszlaki. Chciał to zrobić wystarczająco szybko. Przeszedł na drugą stronę ulicy. Saloon od razu zdradzał ślady walki. Drewniane zadaszenie było zerwane, kilka długich desek niemal muskało podłogę. Oczywiście ta została przyozdobiona odłamkami szkła i połową ramy okna. Luke mijał zastane przeszkody. Wkroczył do obszernego wnętrza budynku. Kilkoro ludzi rozmawiało między sobą. Nadal byli dość przestraszeni niedawnymi wydarzeniami. Nigdy nie widzieli tego gangu. Ich szef zrobił wyjątkowo przerażające wrażenie. Acz musiał być nowy na Dzikim Zachodzie.
Czarnowłosy chciał zdobyć od nich więcej szczegółów później. Najpierw powędrował na piętro. Jego kroki były jedynym źródłem hałasu w tymże miejscu. Jakiś czas temu wyważono drzwi z wymalowanym numerem "3". Te były podziurawione pociskami rewolwerów. Luke wszedł do pokoju. Cóż. Nic zaskakującego. Przynajmniej tak byłoby przy każdym innym śledztwie samozwańczego stróża prawa. Tym razem było znacznie inaczej. Chciał, by w tym pomieszczeniu nadal przebywała Doris. Obiecała na niego czekać. Teraz mogła przebywać gdziekolwiek pod czyjąś opresją. Czarne oczy lustrowały bałagan. Na zerwanym łóżku leżała zakrwawiona poduszka z pozostawionym kolczykiem. Młoda kobieta musiała się zaciekle bronić przed napastnikami. A wybite okno? Wyrzuciła kogoś lub sama wyskoczyła. Ewentualnie mogło się zdarzyć jedno i drugie naraz. Gdzieniegdzie ściany miały wgniecenia i krople krwi. Do kogo należały? Czy towarzyszka podróży została zraniona? Serce nerwowo zabiło. Kowboj panował zewnętrznie nad swoim zachowaniem. Zmarszczył brwi i postanowił porozmawiać ze świadkami, którzy mogli widzieć niedawny napad. Nie miał czasu na fizyczne wyrażenie złości.
Półgodziny później wracał do stajni z nowymi informacjami o Stormie i jego gangu. Zaatakowali, gdy miasteczko było praktycznie bezbronne. Poza tym białowłosy przebywał w miejscowości tylko w czasie opadów deszczu podczas mroku. Również Panienka Doris nie miała zbyt wielkich szans, by skutecznie się obronić. Szeryf widział ją wychodzącą w kierunku aresztu. Luke chciałby ją zbesztać za taką lekkomyślność. Gdyby tutaj była... Przeniósł wzrok na siodło pozostawione przez właścicielkę. Szary wierzchowiec też został stąd zabrany. Istniała jeszcze szansa, że drobna blondynka miała niewielkie szanse na ucieczkę. Acz mężczyzna oprócz Jolly Jumpera znał inne konie, które wyraźnie dbały o swoich jeźdźców. Cola mogła sama stąd wyjść sądząc po wyważonych drzwiach końskiego boksu. Młody mężczyzna mógłby wytropić klacz śledząc jej ślady kopyt w błocie. Jeszcze lepszy efekt poszukiwań byłby z psem.
Mając na uwadze duże zmęczenie podróżą chciał choć trochę zregenerować siły. Chciał odbić Doris z rąk Storma skuteczniej. Położył się na stercie słomy, a następnie przykrył kocem. Kilkanaście minut później wpatrzony w wyjście stodoły nie mógł zmrużyć oka. Serce wciąż szalało między żebrami. Skutecznie ogłuszało mu ciszę. Przy czym ciągłe myśli o Doris i jej ewentualnym cierpieniu pogrążały Luke'a w niemej złości. Złości zmieszanej z uczuciem osamotnienia. To drugie męczyło go w drugiej połowie tygodnia. Zawsze był samotnym kowbojem przemierzającym okrutny Dziki Zachód. Ostatni miesiąc dał mu towarzyszkę. Tym razem łatwo przywykł do owej osoby. Teraz im dłużej czekała na jego przybycie... Lub już nie czekała. Luke nie chciał tym razem stracić szczęścia posiadania bliskiej osoby. By to zrozumieć potrzebował miesiąca spędzonego z Doris.
W pośpiechu wstał i pozbierał swoje rzeczy. Dość nerwowo zakładał uprząż na Jolly Jumper'a.
- Spokojnie kowboju - powiedział siwy wierzchowiec - znajdę twoją wybrankę.
Zwierzak poczuł na grzbiecie ciężar wysokiego jeźdźca. Bez ingerencji człowieka podszedł do siodła Coli.
Niczym pies wywęszył zapach koleżanki.
- Rozumiem przyjacielu, że tęsknisz za nową koleżanką - na twarzy Luke'a pojawił się ledwo widoczny uśmiech.
Po części powiedział swoje myśli. Oczywiście one dotyczyły zaginionej Doris.
Siwy koń kłusem wybiegł z budynku. Głowę niósł blisko ziemi.
Panowała noc oświetlona gwiazdami i ozdobiona księżycem.
Pogoda ułatwiała kowbojowi poszukiwania. On i jego wierny towarzysz pokonali kilka kilometrów pustkowia. Z czasem zapach Coli ponownie stawał się coraz bardziej wyraźny. Droga zaczęła prowadzić wzdłuż urwiska. Na dole znajdowała się dość szeroka i głęboka rzeka.
Jedynym przejściem na drugą stronę oczywiście był stary, próchniejący drewniany most. Również ta konstrukcja była źródłem zapachu klaczy. Jolly Jumper galopem przybył na niezbyt solidny podest. Niestety przy złamanej poręczy leżała towarzyszka Doris. Uszy siwka opadły na boki. Lucky Luke zsiadł z wierzchowca. Zbliżył się do sztywnej Coli, by wypatrzeć ewentualne przyczyny jej śmierci. Nie musiał zbyt długo szukać dziury na klatce piersiowej. Została zastrzelona. Było mu żal zwierzęcia. Nie musiało ginąć... Mężczyzna znowu poczuł ucisk na sercu. Czy Doris przebywała w pobliżu? Wzrok przeniósł na dół ku wodzie. Ta leniwie płynęła przed siebie. Ślady na drewnianej podłodze i złamania na balustradzie. Poza tym Cola upadła grzbietem w stronę przepaści. Jej właścicielkę mógł spotkać podobny los. Jak to on nie tracił nadziei. Luke wsiadł na grzbiet siwego wierzchowca. Ponowił poszukiwania, ale jadąc wzdłuż rzeki. Po niecałej godzinie jazdy kłusem znalazł kolejną poszlakę, ale dającą nieco więcej optymizmu. Przy brzegu cumowała kłoda drzewa. Na kawałku gałęzi wisiał brązowy materiał.Oczywiście Luke zaczął obserwować również to miejsce. Na korze w okolicy fragmentu ubrania, widniały krople krwi. Dziewczyna została zraniona. Poza tym do tego miejsca prowadziły nowe ślady końskich kopyt oraz niewiele ludzkich odcisków. Również ktoś wcześniej kręcił się przy drzewie i musiał zabrać Doris. Przybyły nowe domysły. Ostatecznie dopadł ją Storm.
Ewentualnie zwykły cywil zaopiekował się nią. Czarnowłosy chciał jak najszybciej odnaleźć towarzyszkę. Na Jollym Jumperze pojechał za śladami kopyt. To ostatecznie wiązało się z pokonaniem kolejnych kilometrów.
W kompletnej ciszy bez przerwy myślał o ponownym spotkaniu. Próbował wmówić sobie, że niebawem zobaczy Doris uśmiechniętą. Bez jawnego wyznania, uwielbiał jej uśmiech.______________________
Blondynka obudziła się ponownie, ale ze znacznie krótszego snu. Przy zmianie opatrunków dostała kolejne, ziołowe leki przeciwbólowe. Oczywiście po tym zabiegu Szaman wykonywał dziwne modły. Dzięki nim wydobyto z niej nabój rewolwerowy.
Poza tym napar uczynił ją silnie senną. Została obudzona przybyciem wojownika.
- Znowu tu wrócił - pomyślała Doris patrząc na Indianina - to jego tipi?
- Mój ojciec chce cię widzieć - powiedział mężczyzna.
- W porządku - westchnęła kobieta - też chciałabym z nim porozmawiać.
Mieszkaniec wioski podszedł do niej.
- W takim razie Wysoki Wilk musi białogłową zabrać do wodza.
Podniósł ranną nieco gwałtowniej niż powinien. Nieświadomie palcami naciskał na zabandażowane miejsce.
Doris nieco zmarszczyła brwi, by symbolicznie pokazać swoje niezadowolenie. Wysoki Wilk zignorował jej wyraz twarzy.Doris została wyniesiona na zewnątrz. Pierwszy raz miała możliwość przyjrzenia się obozowisku. Znacznie większą część społeczeństwa stanowili mężczyźni. Widziała może z pięć mijanych kobiet. Wyglądały na dość zmęczone wykonywaniem obowiązków domowych. Młodą dziewczynę zainteresował ten problem. Nie miała możliwości, by dalej je obserwować.
Wysoki Wilk wkroczył do wnętrza znacznie obszerniejszego tipi. Na środku pomieszczenia siedział równie rosły mężczyzna jak jego syn.
Doris przełknęła ślinę. Czego od niej chciał wódz? Patrzyła na dzidę, którą trzymał. Grota wyglądała na profesjonalnie zaostrzoną.
- Witaj w plemieniu Brutalnych Wilków - powiedział wódz.
Raczej jego wypowiedź brzmiała jak warknięcie.
- Miło mi, że uratowaliście moje życie, ale... - Doris chciała znaleźć wymówkę na opuszczenie tego plemienia.
- Właśnie jesteś nam winna swoje życie - przypomniał przywódca tego małego społeczeństwa - powinnaś to jakoś spłacić.
- Mogę wam w czymś pomóc...? - Smith nerwowo zachichotała.
- Tak, wyjdziesz za mojego syna, który znalazł cię umierającą przy rzece.
- Raczej odmawiam - Doris uniosła brwi - mogę wyjść za drzwi?
Poczuła silny nacisk palców na jej ranie. Syknęła, jednocześnie gniewnie spojrzała na Wysokiego Wilka.
- Jesteś na naszej łasce - zawarczał syn wodza - poza tym możesz wywołać wojnę z niejednym plemieniem.
Po plecach młodej kobiety przepłynęła fala dreszczy.
- Nawet nie próbuj opuszczać granic naszej wioski - wódz dosłownie pogroził jej palcem.
- Nie zgadzam się na przymusowy ślub - krzyknęła blondynka - z chłopem, którego nie znam!
- Spokojnie moja skło, masz czas do tygodnia - na twarzy młodego wojownika pojawił się szeroki uśmiech.
- To chyba jakiś żart - pomyślała zakrywając twarz w dłoniach.
CZYTASZ
Dziewczyna Lucky Luke'a
FanfictionCórka polskich emigrantów spotyka na swojej drodze samotnego kowboja. Musi uważać, by najlepszy rewolwerowiec na Dzikim Zachodzie nie odkrył jej małego sekretu. Na razie wstawiam tylko dwa rozdziały i na nich kończę ff, bo nie wiem jak on się prz...