Lucky Luke wstał o świcie.
Przed prawdziwą pracą musiał odprowadzić Daltonów do mamra.
Po zadbaniu o siebie poszedł do stajni.
Tam zastał wierzchowce i...
Chrapiącą Doris w jednym z boksów.
Jej klacz w spokoju jadła resztki siana.
Kowboj wyczyścił swojego Wesołka i go ubrał.
Dziewczyna w tym czasie nawet nie drgnęła, gdy po budynku rozlegały się hałasy.
Najlepszy rewolwerowiec na Dzikim Zachodzie bez słowa wyjechał.
Blondynka wymamrotała coś pod nosem i przewróciła się na drugi bok.
Stos słomy był dla niej wygodniejszy niż twarda ziemia.
Dwie godziny później szara kobyła zaczynała jeść posłanie właścicielki.
Pysk był blisko twarzy Doris.
Uczucie czyjegoś oddechu na skórze wpływało na sen dziewczyny.
Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
Cola delikatnie polizała usta kowbojki.
Zwierzę poczuło słodkawy smak wczorajszego whisky.
W związku z tym ponowiło lizanie, ale całej twarzy.
- Prz-przestań - mruknęła Smith.
Cola cicho parsknęła.
Mokry, lepki i ciepły język konia spowodował, że Doris nie była w stanie kontynuować spania.
Otworzyła oczy.
- Oszczędziłaś mi mycie twarzy, co? - zażartowała patrząc na klacz.
Niebieskooka wstała z posłania i wytrzepała z siebie słomę.
Na zewnątrz ktoś wołał jej imię.
Doris rozpoznała głos.
Należał do osoby, która się do niej podwalała.
- Chodź na śniadanie! - krzyczał Roger.
Młoda kowbojka złożyła koc w kostkę i położyła na siodle.
- Już idę!
Wyszła z drewnianej stajni. Na chwilę zmrużyła oczy, ponieważ poranne słońce było nieprzyjemnie oślepiające.
Po kilku minutach już siedziała przy stole, na którym było śniadanie. Wędliny, chleb, kawa, sery.
Dopiero teraz zaczęła odczuwać ból głowy po wczorajszym whisky. Wypiła stanowczo za dużo jak na możliwości jej organizmu.
Obok niej usiadł syn ranczera.
Ten fakt pogorszył jej humor.
Wolała sam ból głowy.
- Czy chcesz coś do picia Doris? - posłał do niej uwodzicielski uśmiech.
Dziewczyna przewróciła oczami
- Nie musisz się fatygować.
Sięgnęła po czajnik i pustą, czystą filiżankę.
Wlała do naczynia czarną kawę.
Dziewczyna w ciszy wypiła kilka pierwszych łyków. Gorzki smak zagościł w ustach.
Mocna kawa pobudziła zmysły.
- Jak się spało księżniczko?
- Dobrze - ta odpowiedziała.
Nawet nie spojrzała na twarz młodego mężczyzny.
Zajęta była jedzeniem kanapki i gapieniem się na czaszkę byka.
- Widzę, że nie jesteś zbyt rozmowna - z twarzy Rogera zniknął uśmiech.
Później nawet nie zagadywał do pięknej blondynki.
Dlaczego jest odporna na jego podryw?
Thompson nie uważał siebie za przystojniaka, ale nie powinno być z nim tak źle.
A nie znał prostej przyczyny.
Doris była uodporniona na tandetne teksty mężczyzn.
Kowboje, poszukiwacze złota... Wielu facetów leciało na tą śliczność.
Tylko, że byli natarczywi i... Mieli pecha, że ta konkretna blondynka lubiła się bić.
Dzięki temu dziewiętnastolatka do tej pory była singielką.
Ten status jej nie przeszkadzał.
Lubiła żyć w samotności.
Do jadalni przyszło stare małżeństwo.
Mieli nadzieję, że spędzą pierwsze śniadanie w towarzystwie "przyszłej żony" ich syna.
Doris wstała i powiedziała:
- Dziękuję za pyszny posiłek, ale muszę załatwić swoje sprawy.
Nawet grzecznie dygnęła jak dama, ale bez sukni.
Szybko wybiegła z willi.
Przypomniała sobie, że musiała odzyskać łup zakopany w okolicach Daisy Town.
Lucky Luke nie był na śniadaniu.
Czyli pojechał zabrać Daltonów do więzienia.
Wspominał, że nie będzie go do wieczora.
Smith nie mogła zmarnować tej szansy.
Podczas czyszczenia i ubierania konia uznała, że nie musi udawać mężczyzny.
Wycieczka do dalekiego lasu nie powinno być podejrzane.
Wycieczka po skarb... Tak. Wreszcie bez wstrętnych wąsów i farby na włosach.
Doris jadąc w kierunku Daisy Town mruczała pod nosem piosenki.
Kilka razy spotykała na swojej drodze dyliżansy, jeźdźców i samotnie wędrujących indian.
Po czterech godzinach jazdy kłusem i galopem dotarła do okolic Daisy Town.
Doskonale pamiętała ten las.
Tutaj myślała, że nikt jej nie znajdzie.
Przejechała stępem przez puszczę.
Zatrzymała klacz, gdy napotkała rzekę.
Zsiadła z konia, któremu pozwoliła się napić.
Cola później była zajęta skubaniem trawy.
Doris spokojnie zbliżyła się do rozłożystego, starego drzewa.
Przez kilka minut musiała odkładać gałęzie i kamienie.
Potem ręcznie kopała w twardej, suchej ziemi.
Odłamki wbijały się w palce i je raniły.
Wysiłek jednak był warty takiego poświęcenia.
Niebieskim oczom ukazały się worki pełne pieniędzy.
- Za dużo ich. Nie zabiorę wszystkiego ze sobą - położyła ręce na biodrach.
Doris pomyślała, że będzie brała łup na raty.
Połowę jednego z worków zabrała do obu sakw siodła.
Również kieszenie plecaka były już pełne bilonów i banknotów.
Oczywiście po pobraniu kilku tysięcy dolarów Smith zakopała resztę.
Znowu ukryła świeżo nasypaną ziemię kupą gałęzi i kamieni.
Wpadka z butami nauczyła ją, by zetrzeć ślady obuwia.
Teraz zakopany skarb mógł być bezpieczniejszy.
Mając dłonie w zadrapaniach Doris musiała podejść do rzeki. Kucnęła przy niej i zajęła się płukaniem rąk.
Pozbyła się ziemi i piasku, ale zadrapania na palcach nadal piekły.
Przynajmniej dzięki wodzie dziewczyna uniknie zakażeń.
Do kowbojki przybiegła Cola, która wyraźnie była zaniepokojona.
Pyskiem trącała właścicielkę dopóki ta nie wstała.
- Coś się stało? - szepnęła niebieskooka.
Klacz kiwnęła głową i ruszyła przed siebie.
Doris miała przeczucie, że coś musiało zdenerwować towarzyszkę.
Dlatego poszła za klaczą.
Szare zwierzę przy gęstych krzewach przestała kłusować, a szło powoli i cichutko.
W końcu przestała iść.
Tutaj byli dwaj obcy panowie, którzy nie byli świadomi dodatkowej obecności w lesie.
Cola i Doris były ukryte w krzakach.
Ta druga w ciszy nasłuchiwała rozmowę panów.
Szczupły i wysoki miał na sobie czarne ubrania: marynarkę, spodnie, półbuty i melonik.
Czerń idealnie pasowała do bladej skóry i białych włosów.
Ten człowiek wydawał się Doris wyjątkowo znajomy, ale... Jedyną osobą o białych włosach jaką spotkała był morderca jej rodziny.
Natomiast niski grubas odziany był w kraciastą koszulę, spodnie z szelkami i słomiany kapelusz.
- Masz tak ogromny żal do Lucky Luke'a? - mruknął białowłosy.
- Tak. Przez niego przesiedziałem 15 lat w pudle - powiedział basowym głosem otyły człowiek.
- Pozbycie się go będzie kosztowne... - uśmiechnął się zabójca - śmierć tak słynnej osoby nie może być tania.
Grubas wyjął z kieszeni tysiąc dolarów w banknotach.
- Może być?
- Za mało - płatny morderca oparł się plecami o drzewo.
Niski pan dał kolejny tysiąc.
- Jesteś parszywym lisem!
- Nie... Po prostu przywykłem do samotnej gangsterski.
- Więc, kiedy zabijesz mojego wroga?
- Możesz w tym tygodniu szykować się na głośny pogrzeb.
Ich rozmowę przerwał krzyk dziewczyny i trzask łamanej gałęzi.
Doris potknęła się o korzeń i plecami upadła na leśną ściółkę.
Niechcący zdradziła swoją obecność.
Z krzewów wyłonił się wysoki, blady mężczyzna.
Patrząc na obcą blondynkę przypomniał sobie kim ona jest.
W jego umyśle gotował się gniew. Ogromna nienawiść.
Przypomniał sobie, że ona jest jego największym wrogiem.
Chciałby ją skrzywdzić bardziej niż samotnego kowboja.
Białowłosy chwycił swój rewolwer, ale Doris dawno była już na koniu.
Dziewczyna dzikim cwałem uciekła przed zabójcą.
Nie lubiła Lucky Luke'a, ale chciała go ostrzec.
Miała nadzieję, że zdoła uratować jego życie.____________________________
Kim jest tak naprawdę ten płatny zabójca? Nie powiem... Ten wątek do rozwiązania zostawiam na najbliższe rozdziały.
Muszę zachować jakąś tajemnicę do przemyślenia. 😁😎
CZYTASZ
Dziewczyna Lucky Luke'a
FanfictionCórka polskich emigrantów spotyka na swojej drodze samotnego kowboja. Musi uważać, by najlepszy rewolwerowiec na Dzikim Zachodzie nie odkrył jej małego sekretu. Na razie wstawiam tylko dwa rozdziały i na nich kończę ff, bo nie wiem jak on się prz...