Doris nie mogła wyjść z podziwu.
Podziwu, że po spotkaniu Daltonów uszła z życiem.
Może tym razem szczęście do niej powróciło i postanowiło zostać na dłużej.
Niestety przez swoje porywcze zachowanie nie zdążyła napełnić brzucha.
Przynajmniej zdobędzie pracę dzięki, której będzie mogła obrabować bank.
Po kilkunastu minutach jazdy kłusem ranczer, Roger i Doris dotarli na teren rozległej posiadłości.
Na środku podwórka stała czerwona, drewniana willa o białym dachu.
Kilka metrów dalej była stodoła, obora i stajnia.
Reszta to już tylko ogromne pastwiska.
- Ależ chata - pomyślała rozglądając się po terenie.
Wszyscy zatrzymali wierzchowce przed stajnią.
Pierwsza zsiadła Doris chcąca zabrać Colę, by się nią zająć.
Staruszek łokciem szturchał syna, aż ten ruszył do dziewczyny.
Roger zatrzymał się przy blondynce.
Zsiadł ze swojego kasztanka.
- Zabiorę twoją klacz - odezwał się do gościa - a ty pójdź z moim ojcem.
Szatyn zabrał trzy konie i zniknął w ciemnościach budynku gospodarczego.
Doris bez słowa ruszyła za staruszkiem.
Zdumiona widząc bogaty dom po schodkach weszła do środka.
Pierwszym pomieszczeniem był spory hol ze schodami prowadzącymi na pierwsze piętro.
Na parterze od holu po prawej była jadalnia, z której pachniało pieczoną wołowiną.
Smith była bardziej zajęta oglądaniem wnętrza willi.
Pod ścianami stały trzy szafki i dwa kredensy w stylu wiktoriańskim.
Z sufitu natomiast zwisał bardzo wiejski żyrandol, którym było po prostu koło od wozu.
Nad niemal każdymi drzwiami przymocowane były rogate czaszki byków.
W pewnym sensie niebieskooka czuła się niezręcznie w takiej posiadłości jako samotna kowbojka.
Do tej pory spała głównie na zewnątrz, w stajniach i gospodach.
- Panienko zaraz kolacja wystygnie - przybiegł staruszek.
Zaczął popychać dziewczynę w kierunku jadalni.
- Ale dlaczego częstujecie mnie posiłkiem? - odwróciła się do Thompsona.
- Ponieważ będziesz moją syno... Ekhem - ranczer udawał kaszlnięcie - ważnym pracownikiem.
Doris podejrzliwa zwężyła oczy.
W sumie chciała tygodniową pracę. To będzie ją miała.
Czujność spadła o 100%, gdy zobaczyła na długim stole istną ucztę.
Mnóstwo sałatek, mięs, sosy i whisky.
- Naprawdę mogę się poczęstować? - wskazała na szwedzki stół.
Thompson kiwnął głową.
Brzuch dziewczyny burknął domagając się posiłku.
Ta usiadła przy stole.
- Wkrótce codziennie będziesz to jadła... - szepnął stary Thompson.
- Słucham? - Doris spojrzała na siwego pana.
Miała usta pełne jedzenia i zajęta nim nie usłyszała gospodarza.
- Chciałbym pogadać z tobą o naszej trasie podczas spędu bydła - pod jego wąsami pojawił się szeroki uśmiech.
- Aaaa ważna sprawa.
W połowie skończyła swój posiłek, który miała na talerzu.
W międzyczasie Roger opuścił stajnię i już chciał pójść na kolację.
Usłyszał zbliżającego się konia.
Od razu spojrzał na bramę, którą na podwórko wjechał...
- Dobry wieczór - odezwał się Lucky Luke.
- Co Pana tu sprowadza?
Młody kowboj zatrzymał wierzchowca i z niego zsiadł.
Raczej ktoś - Luke poprawił Thompsona.
Szatyn szybko zrozumiał, że mogło chodzić o dziewczynę, którą gościli.
Prawdopodobnie przebywała w jadalni.
- Może Panie Luke dasz się zaprosić na kolację? - uśmiechnął się Roger.
Stary ranczer w myślach przeklinał Rogera. Gdzie do cholery jest?! To syn powinien bawić przyszłą żonę! Co go zatrzymało?
- Może nalać ci whisky? - podniósł pustą szklankę.
Blondynka uznała, że ma wyjątkowo miłego pracodawcę.
- Bardzo chętnie - posłała delikatny uśmiech.
Uznała, że jedna szklanka picia alkoholowego nie zaszkodzi.
Minutę później stary mężczyzna postawił whisky przed dziewczyną.
- Będziemy zmierzać na drugi koniec stanu Kolorado.
- A czy w pobliżu będą jakieś miejscowości?
- Dwa miasteczka.
Doskonale. Doris w męskiej postaci będzie mogła zdobyć pieniądze z banków.
- Jak Panienka ma na imię?
- Doris. Doris Smith.
Od niechcenia pojrzała w okno...
Momentalnie zbladła na twarzy.
- Coś się stało Panno Smith?
- Zaraz wrócę - mruknęła pod nosem.
Jednym duszkiem opróżniła szklankę z whisky.
W pośpiechu pobiegła do toalety na piętrze.
Po odstawieniu Jolly Jumpera do stajni, kowboj został zaprowadzony do willi.
- W stajni widziałem Colę - pomyślał - Doris faktycznie przebywa na farmie.
Teraz będzie musiał jej zadać kilka pytań.
- Tato nie uwierzysz kto nas odwiedził! - krzyknął Roger.
W dużej jadalni zastali tylko starego Thompsona.
- Gdzie Doris Smith? - odezwał się Lucky Luke.
- Powiedziała, że niedługo wróci - powiedział staruszek.
- Albo wcale - Luke lekko zmarszczył brwi.
Ta dziewczyna mogła znowu nawiać.
Być może bała się, że on poznał niewygodne informacje na jej temat.
- Lucky Luke zjesz z nami kolację? - padła propozycja od ranczera.
- Dziękuję - na twarzy kowboja pojawił uśmiech - za chwilę.
Roger i jego ojciec byli zaskoczeni, gdy gość poszedł pozwiedzać willę.
A tak naprawdę Luke chciał upewnić się, czy Doris nie uciekła.
Ta w tym samym czasie myła ręce w łazience.
- Nie mogę tak cały czas uciekać przed jakimś chłopem - szeptała sama do siebie.
Przed poznaniem pewnego stróża prawa nikogo innego tak nie unikała.
A teraz on dotarł, aż na to ranczo.
Pytał obcych ludzi, by ją znaleźć?
Bynajmniej te myśli powodowały u niej głośne bicie serca.
- Niepokojące - szepnęła gapiąc się w swoje odbicie w lustrze.
Usłyszała nadchodzące kroki w korytarzu.
Może gospodarze rezydencji ją szukali.
Doris po pozbyciu się stresu wyszła z łazienki.
Spotkała kogoś innego.
- Cześć - posłała delikatny uśmiech do Lucky Luke'a.
Na jego twarzy była śmiertelna powaga.
- Musimy pogadać - powiedział.
Nie czekał na pytanie, które chciała zadać niebieskooka.
Stanowczo chwycił jej przedramię.
- Y? Coś się stało? - Smith nie kryła zaskoczenia.
- Musisz zdradzić mi pewne informacje.
Doris chcąc nie chcąc musiała z nim pójść do najbliższego pokoju, który był sypialnią.
Natomiast na dole niecierpliwił się stary Thompson.
- Gdzie oni oboje są?! - uderzył pięścią w stół.
- Spokojnie tato.
Roger niewzruszony nieobecnością kowbojów jadł befsztyk.
- Jak mam być spokojny?! Nie ustaliliśmy z twoją żoną jak ma wyglądać nasza praca!
Zielonooki mężczyzna zaczął się krztusić kawałkiem mięsa.
- Czy ty znowu bawisz się w swata...? - nerwowo spojrzał na staruszka.
- Szukaj ich, bo nie dostaniesz żadnego spadku!
Roger Thompson słysząc nieprzyjemną groźbę stracił apetyt.
Odszedł od stołu, by znaleźć gości.
A oni przebywali w jednym pokoiku na piętrze.
Lucky Luke był na krześle przed zamkniętymi drzwiami.
Blokował w ten sposób jedyne wyjście.
Natomiast dość wystraszona Doris siedziała na łóżku.
- Co chcesz wiedzieć?
- Wszystko o złodzieju, który okradł bank w Daisy Town.
Luke z kieszeni wyjął kawałek drewna i sięgnął po nóż leżący na stoliku.
Czarnowłosy cierpliwie czekając na informacje, strugał figurkę z drewna.
- W-więc tak... - westchnęła Doris.
No i wpadła! Dopadły ją kłopoty.
Musi zastosować plan B.
Ciąg kłamstw, które łyknie Lucky Luke.
Roger doszedł na górę.
Był wściekły na ojca.
- Znowu mnie zmusza do polubienia kolejnej dziewczyny...! - warknął pod nosem - jak chce niech sam się ożeni! Ugh!______________________
Przepraszam, że rozdział mógł się wydawać bardziej nudny niż poprzednie. 😳
Ogólnie mam plan, by ten wprowadzał w lepszą akcję w następnym rozdziale. 😁
Wiecie, od wczoraj próbuję rysować główne postaci z Lucky Luke'a. W stylu Rene Gościnnego oczywiście. OwO
CZYTASZ
Dziewczyna Lucky Luke'a
FanficCórka polskich emigrantów spotyka na swojej drodze samotnego kowboja. Musi uważać, by najlepszy rewolwerowiec na Dzikim Zachodzie nie odkrył jej małego sekretu. Na razie wstawiam tylko dwa rozdziały i na nich kończę ff, bo nie wiem jak on się prz...