Doris nie mogła wrócić do Daisy Town, by odzyskać swoje rzeczy.
W miasteczku mógł na nią czekać Lucky Luke.
Najbardziej było jej wstyd, ponieważ zostawiła rewolwer trentera.
Broń ta była jej ostatnią pamiątką po ojcu.
- On walczył o ojczyznę, a ty? - myśli nie dawały jej spokoju.
Po całym dniu jazdy kłusem dotarła do kolejnej mieściny na prerii.
Wreszcie będzie mogła kupić torbę, męskie ubrania i broń... Oraz odpocznie, gdzieś w pobliskim lesie.
Tak naprawdę nie przeszkadzał jej sen pod gołym niebem.
Najpierw jednak zabrała Colę do miejskiej stajni. Oczywiście zapłaciła właścicielowi.
Wyczyściła klacz i ją nakarmiła.
Młoda kowbojka mimo podróżniczego trybu życia starała się dbać o konia.
Co, by dziewczyna zrobiła bez wierzchowca?
Blondynka z uśmiechem na twarzy poszła do saloonu.
Chciała zjeść pyszny, ciepły posiłek po długiej podróży.
Za nim weszła do wnętrza budynku pod drzwiami wyleciał niski, wąsaty pan.
Gdy lądował na drodze, szorował twarzą po ziemi.
Doris wzruszyła ramionami.
Widok lejących się dorosłych ludzi nie robił na niej wrażenia.
Z resztą, gdy miała na to ochotę lubiła do nich dołączyć.
Tym razem blondynka była bardzo głodna.
W głośnym saloonie od razu skierowała się do baru.
- Dobry wieczór - odezwała się do pulchnego barmana - co dzisiaj macie smacznego?
Ten odwrócił się do klienta.
Początkowo miał wrażenie, że słyszał chłopca o cienkim głosie.
Uniósł niemal krzaczaste brwi widząc młodą dziewczynę.
Seksowno - słodką blondynkę o długich włosach, które kaskadami opadały na jej ramiona i plecy.
Dodatkowo ubrana w koszulę i czarne spodnie. Dla większości mężczyzn, męskie ubrania na kobietach były jeszcze czymś wyzywającym. Takie czasy.
Doris niedbale opierała się o blat baru.
Barman od razu spojrzał na jej średnie piersi stykające się z płaską, drewnianą powierzchnią.
- Polecam dla Panienki naleśniki z serem i truskawkami polane gorzką czekoladą - powiedział z głupkowatym uśmiechem.
Od dwudziestu lat był żonaty.
Ale póki nie miał przy sobie tej wrednej baby, chciał korzystać z faktu bycia mężczyzną.
Doris zmarszczyła brwi.
- Za droga propozycja - machnęła dłonią.
Przed odstawieniem Coli do stajni zrobiła spore zakupy.
Smith nie mogła sobie pozwolić na zbyt duże wydatki.
Barman nagle chwycił drobną dłoń w celu pocałowania jej.
- Dla takiej bogini jak Pani zrobię zniżkę.
Rudowłosy właściciel saloonu już był bliski pocałowania gładkiej, kobiecej skóry.
Zamiast niej pocałował dwadzieścia dolarów w banknocie.
- Tyle wystarczy? - Doris spytała barmana.
Natychmiast zabrała od niego swoją dłoń.
Niemal nigdy nie lubiła, gdy mężczyźni tak ją witali.
Zazwyczaj kończyło się na ciosie z liścia lub pięści.
- Tak droga Panienko - mężczyzna zmarszczył lekko brwi.
- To świetnie.
Smith obróciła się na pięcie.
Usiadła przy najbliższym, wolnym stoliku.
Przy stoliku obok Smith rozmawiał ranczer z synem.
Stary człowiek narzekał na brak pracownika.
- Dłużej sami sobie nie damy rady Roger.
- Ojcze jeszcze nas nie stać na pomocnika - westchnął młody szatyn.
- Ale tylko ty jesteś młody w naszej rodzinie - siwy brodacz wskazał na syna - znajdź żonę.
Zielonooki spojrzał na obcą blondynkę.
Ta myślała o niebieskich migdałach i nie zwracała uwagi na gapia.
- To nie takie proste staruszku - powiedział dwudziestopięcioletni mężczyzna.
- I tak musisz mi kiedyś dać wnuki! - ojciec martwił się jego obojętnością - chcę na starość bawić twoje dzieci!
Doris w tym czasie myślała o tym jak okraść tutejszy bank.
Może nie powinna, gdy wczoraj spotkała Lucky Luke'a.
- Najpierw znajdźmy pracownika - zwrócił uwagę szatyn - jutro znowu będziemy przeganiać bydło.
- Słucham? - Doris natychmiast wstała opierając się rękoma o stół.
Praca przy bydle, to jest to!
W ciągu dnia będzie pracowała normalnie, a którejś nocy napadnie na bank!
Na niebieskooką spojrzał syn ranczera.
Młody mężczyzna usłyszał jej głos.
- Chcesz pomóc przy tak niebezpiecznej pracy?
- Bez przesady. Żyłam na farmie.
- Przepraszam - odezwał się barman niosący zamówione naleśniki.
Dziewczyna nie zwróciła na niego uwagi.
Myślała tylko o pracy.
- W takim razie jesteś gotowa na tygodniowy spęd bydła? - szatyn nadal nie był pewny, czy kobieta może być kowbojem.
Stary ranczer opróżnił kieliszek z whisky.
Spojrzał na syna według niego poderwał piękność.
Widząc jej zgrabne ciało wiedział, że może wreszcie doczeka się pięknych, zdrowych wnuków.
- Synu bierzemy ją! - krzyknął dziadek.
Doris widziała w nim dziwnego wariata.
A jeszcze wcześniej według niej siwy brodacz wyglądał na chętnego, by umrzeć.
Nagle poczuła uderzenie w tylnej, dolnej części ciała.
Plask rozległ się po całym pomieszczeniu.
Ciemna brew dziewczyny zadrgała.
Tak się działo, gdy miał nadejść armageddon.
Doris podniosła krzesło, na którym wcześniej siedziała.
Odwróciła się do pulchnego barmana.
- Nauczę cię szacunku do kobiet! - warknęła.
Nie hamowała siły, gdy uderzyła obcego krzesłem w głowę.
Siedzisko z trzaskiem drewna utknęło na szyi barmana.
Ten czując ból głowy i zawroty bezwładnie upadł.
Upuścił talerz z naleśnikami, które spadły na jego twarz.
- Kobieta nie powinna być męskim bokserem! - krzyknął bankier grający w karty.
Prawie łysy mężczyzna w cylindrze miał staroświeckie podejście do kobiet.
- Powtórz jeszcze raz buraku! - warknęła Smith.
- Buraku? - burknął obcy - nie mam czasu na kłótnie z babskiem.
Podniósł karty, by trzymać je blisko twarzy.
Mimo noszenia okularów nadal miał problemy z oczami.
Rozległ się trzask rewolweru.
Przed twarzą bankiera przeleciała kula.
W rogu pomieszczenia rozleciały się karty z dziurawymi środkami.
- Co do...?! - bankier zatrząsł się ze strachu.
Nim się zorientował został uderzony pięścią w twarz.
Wraz z krzesłem poleciał do tyłu.
Przed nim stała wkurwiona blondynka.
- Coś jeszcze masz do powiedzenia? - spytała pana we fraku.
- Nie wolno bić okularników Panienko.
- Nie ma problemu - Doris posłała uśmiech.
- Zostaw mojego kumpla! - krzyczał na nią wysoki kowboj.
Obróciła się w kierunku "goryla" i jego dwóch kompanów.
Ci rzucili się na drobną blondynkę. Ta wyślizgnęła się im, co spowodowało jednakowe uderzenie o siebie ich głów.
Jeden z nich upadł plecami na stół łamiąc go.
- Wylałeś moje whisky! - warczał poszukiwacz złota.
Rzucił się na osobę, która zmarnowała jego alkohol.
W miarę spokojnym saloonie nastała bitwa o wszystko i o nic.
Doris chętnie brała w niej udział nadal bijąc bankiera, ale też unikała innych mężczyzn.
Ją obserwował stary ranczer. W myślach chwalił jej dotychczas poznane zalety.
- Śliczna, odważna walkiria - był zachwycony jej siłą - idealna żona dla Rogera.
- Ojcze musimy stąd znikać - szturchał go syn - jest zbyt niebezpiecznie!
- Bez niej nigdzie nie idziemy! - wskazał dłonią na Doris.
Ta okładała pięściami opuchniętą twarz bankiera.
- A tak. Nowy pomocnik.
Do saloonu wpadła przerażona kobieta w średnim wieku. Widziała ducha?
- Daltonowie! Ratujcie się ludzie! - krzycząc uciekła za bar i tam kucnęła.
W saloonie nastała kolejna cisza.
Jedynie Doris nadal męczyła niskiego pana, który powoli zmieniał zdanie o kobietach.
Do pomieszczenia weszła grupka czterech mężczyzn o czarnych włosach i cienkich wąsach o tym samym kolorze.
Najniższy miał rewolwer w dłoni.
Jeden wyższy od drugiego o głowę.
- Kto tutaj jest bankierem?! - krzyknął Joe Dalton - przyznać się, bo zabiję wszystkich!
- J-ja - mężczyzna podniósł trzęsącą dłoń.
- W takim razie idziesz z nami! Otworzysz nam sejf.
Wymianę zdań przerwała Doris.
- Przepraszam maluszku, ale muszę z nim zakończyć pewną sprawę.
- Maluszku?! - podskoczył Joe czerwony na twarzy.
- Oczywiście - Smith posłała uśmiech.
Pierwszy raz jakaś kobieta miała czelność go obrażać.
Nie wzbudzał w niej strachu?!
Podszedł do niej.
- Wiesz kim ja jestem?!
- Tym, który często daje się złapać przez Lucky Luke'a?
- Wspomnisz jeszcze raz tego gościa, a cię zabiję!
Wkurzony Dalton patrzył w górę na twarz Doris. Był od niej tak niski, że jego głowa sięgała do połowy jej brzucha.
A ona wysokością można porównać, że była między Jackiem, a Williamem Daltonem._________
Gdyby komuś oni się mylili.
_________- Lucky Luke - powiedziała dziewczyna.
Oczywiście było to umyślne.
Joe przyłożył lufę broni do jej łydki.
- Liczę do trzech, a ty odszczekaj to.
- A co? Jakimś psem jestem?
Na twarzy Doris nie zagościł nawet cień strachu.
- Ale Joe! - odezwał się najwyższy Dalton - będziesz strzelał do kobiety?
- Dlaczego jej bronisz idioto? - kurdupel zabrał od niej broń.
- Ponieważ twoja matka jest kobietą.
- Tty! Ty głupi i naiwny imbecylu! - pieklił się szef gangu.
Blondynka wykorzystała nieuwagę wroga.
Wykonała półobrót i kopnęła Joe'go centralnie w głowę.
Ten upadł w ramiona Averella.
- Widzisz braciszku? Zdenerwowałeś ją! - zwrócił uwagę - a mama uprzedzała, by nie przedrzeźniać kobiet!
Z saloonu wybiegł stary ranczer.
Natomiast jego syn bez zapowiedzi podniósł Doris. Przerzucił ją na ramię.
- Ej. Co ty robisz? - chwyciła jego koszulę na plecach, by nie spaść.
- Zabieram cię do pracy - uśmiechnął się zielonooki.
- Sama mogę iść! Puść mnie!
Roger ignorując jej krzyki uciekł z nią.
Zabrał młodą kowbojkę do stajni.
Tam ubrano jej klacz.
Doris nie miała wyboru jak tylko uciec z nimi z miasta.
Tymczasem w saloonie Joe przestał bić brata, ponieważ dopiero teraz się zorientował... Dziewczyny w męskich ubraniach już nie było.
Trudno. Innym razem ją zabije.
Teraz ważniejszy był bankier chowający się pod stołem.
- Podnoś się tchórzu! - Joe skierował broń ku przerażonemu.
Z ciemności nad drzwiami saloonu przeleciała kula rewolweru.
Ta bezbłędnie trafiła w broń Daltona, którą strąciła z jego dłoni.
- Raczej wy podnieście rączki panowie.
Do saloonu wszedł nikt inny jak Lucky Luke.
Averell grzecznie uniósł ręce.
- Ale nawet nie obrabowaliśmy banku! - skakał zezłoszczony Joe.
Szybko pomyślał przez kogo.
Tamta dziewczyna w męskich ubraniach...
Nie oddała bankiera. Przez nią, on i jego bracia zostali upokorzeni!
Lucky Luke znalazł rabusiów.
Ale po drodze do miasteczka nie spotkał Doris.
- Czy ktokolwiek widział blondynkę? - odezwał się do ludzi w saloonie - niewysoka, długie włosy, wiecznie wściekła.
Wszyscy podnieśli po jednej ręce.
- Właśnie niedawno została wyniesiona przez Rogera Thompson - powiedział barman.
Lucky Luke zmarszczył brwi.
- Gdzie on mieszka?
Kowboj najpierw zabierze Daltonów na moment do aresztu.
Dopiero później pojedzie na ranczo, by odwiedzić Państwo Thompsonów._________________
Jeny! Uwielbiam Daltonów. Gdy te ciamajdy się pojawiają, to od razu mam szeroki uśmiech na twarzy. Ci zawsze odwalają coś. 😂😂😂
I mam nadzieję, że nie zrobiłam błędów.
Autokorekta jest złą kobietą i musiałam po niej poprawiać błędy. 😂
CZYTASZ
Dziewczyna Lucky Luke'a
FanfictionCórka polskich emigrantów spotyka na swojej drodze samotnego kowboja. Musi uważać, by najlepszy rewolwerowiec na Dzikim Zachodzie nie odkrył jej małego sekretu. Na razie wstawiam tylko dwa rozdziały i na nich kończę ff, bo nie wiem jak on się prz...