Od kilku dni nie wystawiałam żadnego rozdziału, bo dużo myślałam o postaci.
Mam nadzieję, że Doris nie wyszła jak typowa Mary Sue. Że umie wszystko, jest ładna i ochy i achy. Że rwie się do walki z silniejszym od siebie i jest bez wad.
Gdy jest zła ma dość cięty język.
Uwielbia się bić.
Stworzyłam ją taką, bo długo żyje sama i tak ją nauczyło życie w drugiej połowie XIX wieku.
A Dziki Zachód był bardzo brutalny, brudny, niebezpieczny. Więc myślałam, że takie cechy będą jej przydatne.
Postaram się w razie czego ją poprawić.
Nigdy wcześniej jakoś nie zwracałam szczególnej uwagi o typiarach jak "Mary Sue". (─.─||)
Do tej pory po prostu pisałam, robiłam swoje.
____________________________________Doris i Lucky Luke dotarli do obozowiska.
Na nich spojrzeli Thompsonowie.
Staruszek pomyślał, że kowboj "startuje" do młodej dziewczyny.
Również tak samo uważał Roger.
Ich tok myślenia był bardzo błędny.
Ojciec i syn byli typami osób, które niezbyt lubiły pomagać innym.
Tym bardziej wspieranie kobiety zdawało się być dla nich poniżające.
W rodzinie Thompsonów "baby" zawsze sprzątały pokoje, gotowały i rodziły dzieci.
Kompletnie inne spojrzenie na kobiety miał Lucky Luke.
Czarnowłosy posadził dziewczynę na leżącej kłodzie przy ognisku.
Znał Doris od kilku dni i ta parę razy chciała mu pomóc.
Nawet w dość niemądry sposób jak spowodowanie dramy u szeryfa.
Tym bardziej jak Luke miałby jej nie pomagać?
Smith mówiła czasem, że żyła do tej pory sama.
Nawet samodzielność wymagała pewnego zachowania. Kowboj chciał z nią porozmawiać... Tylko jak zacząć rozmowę?
Usiadł obok niej patrząc w płomienie ogniska.
- Szkoda, że tamten zbir uciekł - Doris głęboko westchnęła.
Wciąż myślała o sposobie dorwania białowłosego.
- Jestem pewny, że wróci - powiedział Lucky Luke - ewentualnie przyśle pomocnika.
Doskonale znał tok myślenia tego typu płatnych morderców.
Spotkamy nad rzeką zauważył Doris.
Mógłby ją w najbliższym czasie porwać dla okupu. Albo są jeszcze gorsze możliwości...
- Dam im popalić - na twarzy dziewczyny pojawił się lekki uśmiech.
- Nie Doris - Luke stał się nagle poważny - jeśli ich spotkasz lub cię dorwą...
Na moment przerwał przemowę.
- Mam ich zastrzelić?
- Nie. Masz krzyczeć.
- Nigdy nie okazywałam tej słabości.
- Naucz się polegać na innych - Lucky Luke zmarszczył brwi - jesteśmy na Dzikim Zachodzie.
Doris nie miała do tej pory przyjaciół w Stanach Zjednoczonych.
Nie miała na kim polegać.
- No właśnie - przytaknęła zgadzając się z ostatnimi dwoma słowami - nawet nie wiesz kto cię tutaj zabije.
- Moi prześladowcy na pewno to zrobią.
W umyśle dziewczyny kłębiły się różne myśli.
Faktycznie dzisiaj rwąc się do ataku nie przemyślała go.
Miała świeże szwy, które mogą pęknąć.
Może jest więcej tych zabójców.
Przy okazji miała u swego boku najlepszego rewolwerowca na Dzikim Zachodzie.
Jeszcze kilka dni temu go nienawidziła, ale teraz... Nie wyobrażała sobie, by Lucky Luke mógł ją zabić.
Nigdy nie słyszała, aby ten człowiek zastrzelił jakąkolwiek osobę.
- W porządku - kiwnęła głową.
- Wołanie o pomoc nie jest słabością - kowboj dodał na koniec.
Dziewczyna ostrożnie wstała.
- Będę krzyczała TYLKO w skrajnych przypadkach, okey?
- Idę pilnować bydło! - krzyknął Roger.
Chciał poinformować towarzyszy o swojej nieobecności.
Po kilku minutach zniknął w ciemnościach.
Doris podeszła pod młodą, chudą brzózkę.
Przy tym drzewku było jej siodło z sakwami.
Blondynka ostrożnie włożyła rękę do jednej z nich.
Nie chciała, aby wyleciały bilony lub banknoty.
Wprawdzie mówiła Lukowi, że brała pieniądze z banku.
Mimo wszystko tak duża ich ilość mogłaby być niepokojąca.
Spod pieniędzy wyjęła średni ręcznik.
Kupiła go w miasteczku przed wypadem do saloonu.
Kątem oka spojrzała na wysokiego kowboja, który przygotowywał dwie ryby.
Chwilę później zmieniła obiekt obserwacyjny na rzekę, a raczej dalej położone jej brzegi, ukryte w suchym lesie.
Powoli stawiała kroki idąc do wyznaczonego przez siebie "kąpieliska".
Po całodniowym spędzie bydła chciała chociaż się opłukać.
- Weź ze sobą Colę - odezwał się głośno Lucky Luke.
W razie czego kobyła miałaby umożliwić szybką ucieczkę.
Nie był świadomy, że Cola często chroniła właścicielkę.
Miało być podobnie i tym razem.
Doris Smith musiała najpierw pochodzić wśród pasących się krów.
Mniej więcej na drugim końcu stada były cztery konie.
Przy kasztanku i siwku stała wysoka klacz rasy andaluzyjskiej.
- Cześć Cola. Pójdę się kąpać - dziewczyna dała znać o swojej obecności - będziesz moim towarzystwem?
Niebieskooka przyłożyła dłoń do ciepłej szyi zwierzęcia.
Klacz podniosła łeb i spojrzała na ludzką towarzyszkę.
- Ocho. Znowu będzie miała kłopoty - pomyślała Cola.
Ona i Doris poszły nad rzekę znacznie oddalone od obozowiska.
Przy suchym, niewielkim lesie znajdował się jeden z brzegów rzeki.
Tutaj nie było żadnego człowieka.
Blondynka zdjęła z siebie ubrania, buty i bieliznę.
Przy brzegu stała Cola, która skubała słabą trawę i korzonki drzew.
Dziewczyna dla pewności, że nikogo nie ma rozejrzała się po najbliższym otoczeniu.
Dopiero po tym weszła do dość zimnej wody.
Doris cicho jęknęła przy zetknięciu z chwilowo nieprzyjemną temperaturą.
Kilkanaście sekund później skóra się przyzwyczaiła do zimna.
Brudne, zakurzone ciało było zanurzone do ramion.
Zaklejki i brud wymyła czysta rzeka.
Smith nagle zanurkowała do dna i szybko wróciła na powierzchnię.
Zgarnęła włosy z twarzy.
Odkrywając w ten sposób oczy skierowała wzrok na drugi koniec lasu.
Przy martwych, starych drzewach stał zamaskowany, średni mężczyzna.
Spod kowbojskiego kapelusza wystawały długie, brązowe włosy związane w kucyk.
Na czubku nosa widniała stara blizna.
Czy to ten moment, gdy Doris miała krzyczeć?
Obcy człowiek nie sięgnął do broni.
Nie zamierzał atakować, ale wyglądał na wrogo nastawionego.
Zaczął iść w kierunku dziewczyny, nadal siedzącej w rzece.
Jej rewolwer leżał przy ognisku.
Miał wyschnąć po wyprawie po jedzenie.
Teraz Doris była bezbronna.
Rzucenie się na bandytę bez ubrań i broni byłoby niezbyt mądre.
Dość rzadko uciekała przed niebezpiecznymi ludźmi.
Tym razem w ten sposób będzie musiała ratować życie.
Doris wręcz wyleciała z wody i porwała ręcznik przy brzegu rzeki.
Owinięta nim podbiegła do Coli.
Z niezbyt wysokiego kamienia wsiadła na jej grzbiet.
Lekkim sygnałem łydek Smith dała sygnał, by zwierzę przyspieszyło.
Faktycznie Cola ruszyła galopem, ale...
Niebieskooka bez uprzedzenia upadła plecami do brzegu rzeki.
Chciała przyłożyć dłoń do szyi wokół, której owinięta była lina lassa.
To ten obcy człowiek stojąc kilkanaście metrów dalej zrzucił dziewczynę z klaczy.
Długowłosy przeszedł przez rzekę docierając do drobnej kowbojki.
- Nie pozwolę ci uciec - powiedział mężczyzna basowym lekko zachrypniętym głosem.
- Ktoś cię tutaj przysłał, prawda?
Twarz blondynki nie wyrażała strachu.
Jednakże trzęsące dłonie zdradzały tą emocję.
- Dowiesz się w swoim czasie.
W międzyczasie Cola dotarła do obozowiska.
Zastała Thompsonów i Lucky Luke'a siedzących przy ognisku.
Młody kowboj szybko zrozumiał, że coś się stało. Klacz wróciła bez właścicielki.
- Dlaczego Doris jeszcze nie wróciła?! - Luke niemal krzyczał.
Stary Thompson lekko uderzył syna w ramię.
- Ty też idź - szepnął - kobiety lubią bohaterów.
Roger z "kwaśnym wyrazem twarzy" przerwał jedzenie ryby.
Może szara szkapa się spłoszyła?
Bez konia, ze szwami na łydce powrót mógłby dziewczynie trochę zająć.
Luke wsiadł na Colę.
Pozwolił, by ta zaniosła go do Doris.
Roger pobiegł za nimi.
Młody ranczer liczył na to, że ona doceni jego poświęcenie.
Wkrótce w cichej okolicy rozległ się krzyk dziewczyny.
- Lucky Luke!
- Nie wymieniaj tego imienia! - bandyta uderzył ją w twarz - ono przynosi pecha!
- Albo szczęście - na twarzy Doris pojawił się lekki uśmiech.
- Jeszcze raz będziesz ze mnie drwić, a...!
Szatyn wyciągnął z kabury szary rewolwer.
Nie zdążył nawet skierować lufy ku dziewczynie.
Z towarzyszącym świstem lecącego pocisku broń zleciała z dłoni przestępcy.
On i Doris spojrzeli na kowboja w świetle księżyca.
- Nie wstyd ci krzywdzić słabszych od siebie?
Smith zignorowała, że Lucky Luke określił ją słabszą od owego bandyty.
- Dlaczego on musi być taki ładny? - pomyślała.
Pod wpływem tej myśli poczuła rumieńce na twarzy i zasłoniła jej połowę dłonią.
Między palcami wypłynęły dwie krople krwi.
Źródłem małego krwawienia był lekko pobity, czerwony nos._________________________________
CZYTASZ
Dziewczyna Lucky Luke'a
FanfictionCórka polskich emigrantów spotyka na swojej drodze samotnego kowboja. Musi uważać, by najlepszy rewolwerowiec na Dzikim Zachodzie nie odkrył jej małego sekretu. Na razie wstawiam tylko dwa rozdziały i na nich kończę ff, bo nie wiem jak on się prz...