Żelazny Koń

195 13 0
                                    

Trochę zajął mi ten rozdział. Próbuję napisać wspomniany wcześniej dodatek, a ciężko mi wyobrazić sobie Lucky Luke'a w takich sytuacjach...
Próbowałam coś wymyśleć, ale wolę jednak zrobić postęp w normalnej fabule.

______________________

Ze względu na jej samopoczucie sposób podróży diametralnie się zmienił. Niebieskie oczy młodej kobiety obserwowały czarną, potężną maszynę o czerwonych detalach. Bury dym cały czas opuszczał szeroki komin. Wyjątkowo hałaśliwy pojazd, silny i wytrzymały. Miał przyśpieszyć przejazd do Chicago z kilkoma przesiadkami. Wierzchowce również miały wypocząć podczas podróży.
Młodym jeźdźcom pozostało tylko wejść do jednego z wagonów.
Doris szła za Lucky Lukiem starając się nie wypowiedzieć ku niemu ani słowa. Nie chciała, by ktokolwiek tak łatwo odkrył jej jakikolwiek związek z tak niesamowitą legendą.
Niektórzy pasażerowie zerkali na wysokiego kowboja, ale nic poza tym.
Przechodził między siedzeniami, a kilka metrów za nim podążała drobna, niska blondynka w męskich ubraniach. Wyglądała na bardzo cierpiącą, wyraz twarzy wszystko doskonale zdradzał. Jako pierwsza zajęła wolne miejsce, ławę stojącą pod ścianą i obok okna. Doskonale odizolowana od innych pasażerów. Przy silnym bólu brzucha potrzebowała spokoju... Bez zbędnych słów zajęła wypatrzony kąt.
Czarnowłosy usiadł naprzeciwko blondynki. Nie chciał być zbyt daleko od Doris. W razie jej gorszego samopoczucia mógłby pomóc. Na moment spojrzał na nią.
Jego wybranka zamknęła oczy wygodnie usadowiona na drewnianej ławce. Przynajmniej teraz wszystko szło zgodnie z planem. Kapeluszem zakrył znaczną część swojej twarzy. Postanowił wreszcie odpocząć.

Doris odczuwała bardzo uciążliwy ból. Znała pewien naturalny lek, który pomógłby jej choć na jakiś czas zapomnieć o naturalnej dolegliwości.
- Gdybym mogła ten cykl wyłączyć, od tak - pomyślała powoli nakłaniając umysł do większego spokoju.
Nagle drzwi zostały otwarte dość brutalnie, że uderzyły o ścianę. Do przedziału pasażerskiego przybyła grupka trzech mężczyzn o nienagannych ubraniach. Jeden z nich kątem oka zauważył nieznajomą mu blondynkę. Z zamkniętymi oczami przypominała drobną anielicę całkiem nieźle wyposażoną przez naturę. Najwyraźniej musiała podróżować sama. Mężczyzna przed nią nie wykazywał jakichkolwiek zainteresowań tą ślicznotką.
Pod gęstymi wąsami przybyłego szefa, miejscowego gangu pojawił się szerszy uśmiech. Miał znacznie ważniejszą sprawę do załatwienia, ale również nie odmawiał sobie rozrywek. Zajął ławkę dużo dalej, by w razie czego mógł sobie pozwolić na tymczasowy, przyjemny widok.
Doris nie zwracała najmniejszej uwagi na przybyłych, obcych ludzi. Wolała ją skupić na odpoczynku. Drzemka przerodziła się w wielogodzinny sen. Młoda dziewczyna otworzyła oczy i te napotkały ciemności. Ból brzucha dalej dawał o sobie znać. Po chwili skupiła wzrok na widok zza okna wagonu. Pociąg pędził po torach prowadzących przez średnio gęsty las. Nad koronami drzew wisiał księżyc będący największym źródłem jakiegokolwiek światła. Doris jeszcze zaspana obserwowała nocny, ładny pejzaż. Lekko uniosła brwi, gdy jakaś ludzka, całkowicie czarna sylwetka przedzierała się przez leśną gęstwinę.
Owa osoba była wyjątkowo zwinna i szybka jak na człowieka.
- Gdzie on tak pędzi? - pomyślała niebieskooka - najbliższym miasteczkiem jest Funky Town.
Po chwili owa czarna sylwetka wyskoczyła z koron drzew. Przez pół sekundy był lepiej widoczny oświetlony przez księżyc.
Doris wyciągnęła rękę ku siedzącemu przed nią czarnowłosemu. Sprawiał wrażenie śpiącego. Tak jak większość pasażerów w tym wagonie...
Doris zatrzymała dłoń powstrzymując się przed dotknięciem jego ramienia.
Może miała przed chwilą przewidzenie... Niedawno się obudziła i jej wzrok mógł nadal być po stronie nocnych marzeń. Tak. Raczej nikt normalny nie byłby w stanie tak szybko przemieszczać się między drzewami bez wypadku.
- Lepiej będzie jak pójdę po swoje rzeczy - pomyślała o płatkach bawełnianych.
Miała je wraz z siodłem. Z kolei swój stary sprzęt jeździecki oczywiście trzymała w wagonie z końmi.
Jolly Jumper miał pilnować własność przed ewentualnymi złodziejaszkami.
Wstała, a potem poszła do wyjścia.
Kilka minut później to samo uczynił wąsaty, wysoki przywódca niewielkiego gangu. Oczywiście do tej pory skrywał swoją tożsamość. Jego wierni towarzysze poznali plany ich szefa i uśmiechnięci popatrzyli na siebie. Też mieli zrezygnować z "polowania"?
W ten sposób troje mężczyzn wyruszyło na późną wędrówkę po pociągu.
- Czas na nocny spacer - wyszeptał Lucky Luke.
Poprawił kapelusz na głowie i wstał.
Bardzo spokojnym krokiem ruszył w tym samym kierunku. Ostatnio Doris uwielbiała nieświadomie wpadać w niezbyt bezpieczne sytuacje.

Blondynka wkroczyła do ciemnego wnętrza zwierzęcego wagonu. Siodło wisiało na oparciu żłobu i co dziwne nie zostało pogryzione przez wierzchowce. Jolly Jumper i Pies nie spali. Łby skierowały w kierunku przybyłej osoby. Ten o przeważająco czarnej sierści cicho zarżał.
- A cześć chłopaki - wyszeptała Doris stojąca już przy siodle. W sakwie trzymała czarną torebkę z kosmetykami, które dostała od Lucy. Ową rzecz wzięła, ale przed wyjściem pogłaskała swojego zwierzaka. Pies lekko tupał tylnym kopytem, gdy nowa właścicielka drapała go za uchem. Na samą myśl o tak dziwnym imieniu dla konia Doris zachichotała pod nosem. Przerwała czynność i przeszła między zwierzętami. Po chwili przemknęła do wagonu robiącego za magazyn. Przy oknie stał mężczyzna z tego samego przedziału, ale... Młoda kobieta nigdy nie miała okazji go poznać. Jego łysiejąca głowa lśniła w świetle księżyca ( ALEŻ ROMANTYCZNIE XD ). Posłał szeroki uśmiech do nieznanej.
- Więc, mógłbym cię lepiej poznać Ślicznotko? - zachichotał groźnie.
Doris przełknęła ślinę, ale nie chciała histeryzować.
- Nie można się integrować za dnia? - uniosła brwi - zagramy w karty...
- Miałem na myśli coś znacznie innego - warknął szef gangu - tu i teraz.
Doris szybko odczytała jego zamiary, a nadal nie krzyczała. Tego typu sytuacje doświadczyła na Dzikim Zachodzie, ale zawsze wychodziła z nich bez szwanku.
- Przykro mi, ale masz dużego pecha - oświadczyła z lekkim uśmiechem na twarzy - nie jestem tym razem sama.
Gangster dopiero teraz zauważył złotą obrączkę na jej palcu.
Doskonale. Miałby mały prezent po przyjemnej zabawie. Na pewno ta biżuteria była coś warta.
- W takim razie musisz być cicho - rozkazał obcej dziewczynie.
Położyła dłonie na jej ramionach, gdy ta wychodziła. Zwiększył ucisk, by uniemożliwić jej ucieczkę.
- Nie mogę go kopnąć, nadal krwawię... - pomyślała blondynka. 
Stała tyłem do napastnika, który miał nieprzyjemne zamiary. Bez zbędnego uprzedzenia głową uderzyła jego twarz. Wykonała ten cios na tyle mocno, by złamać mu nos. Mężczyzna oczywiście zareagował krzykiem łapiąc uszkodzoną część ciała. Drugą dłonią chwycił broń, ale nie zdążył nawet wycelować lufy rewolweru. Doris zderzyła się z nim bokiem, by ten boleśnie upadł na stertę skrzynek. 
- Kurwa, umiesz się bronić - warczał pod nosem gangster - ale jedna na trzech będziesz bezbronna żmijo.
- Kiepskie wyzwisko, wiesz? - westchnęła Doris - one są jadowite...
Po małym pobiciu obcego człowieka lekko się przeciągnęła, a później przeszła przez parę wrót dwóch wagonów. Młoda kobieta marudziła w myślach, że przez tamtego kretyna powrót do jej przedziału strasznie się przedłużał. Nagle wykonała unik, ale kolejni mężczyźni zdołali chwycić ją za przedramiona i podnieść. Z otwartego okna wiał zimny wiatr targający długimi włosami.
- Chciałabyś uciec, huh? - szatyn zlustrował kobiece ciało - mieliśmy zorganizować porwanie pociągu, ale to wszystko musi poczekać...
- Harris...! - cicho warknął szef - to miał być tajny plan.
Wąsaty, elegancko ubrany facet w średnim wieku ponownie zbliżył się do blondynki.
- Możecie jeszcze się ze wszystkiego wycofać... - zachichotała Doris - choć pewnie jest już za późno.
- Jesteś zbyt pyskata jak na tak ładną panienkę, chłopcy nauczcie ją szacunku - rozkazał złoczyńca - ja zajmę się maszynistą...
- Chciałabym uprzedzić, że to będzie wyjątkowo trudne dla takiego głupka jak ty - zapowiedziała klęskę - niektórzy czuwają nad porządkiem...
- Zamilcz...! - chwycił broń, by zrobić z niej użytek. 
Już naciskał spust, ale padł strzał od okna. Wystarczył jeden pocisk odbijający się po metalowych elementach pomieszczenia, by prędko rozbroić gangstera. Jego rewolwer rozleciał się na drobne kawałki. Później wpadł Lucky Luke uderzając go pięścią w twarz. Wąsaty szef gangu zderzył się plecami w ścianę robiąc małe wgniecenie. Nie wstał z powrotem po utracie przytomności.
- C-czy to...? - sapnął wystraszony Harris.
- Możecie wreszcie mnie wypuścić? - pomyślała na głos patrząc na obcych - czy nocny spacer musi być utrudniony? 
- Radzę wam panowie po dobroci... - posłał lekki uśmiech - zabrać od niej swoje łapska.
Jego wzrok wiele mówił o groźbie ubranej w łagodne słowa. 
Harris poczuł nieprzyjemne dreszcze na plecach. Jego kolega zrobił to samo. Nie chcieli walczyć z legendarnym rewolwerowcem.
- Wreszcie mogę załatwić pewne sprawy... - odetchnęła Doris.
Wysoki kowboj przeniósł uwagę na swoją towarzyszkę.
- Dlaczego nie krzyczałaś? 
- Przed chwilą miałam pomysł na samoobronę... - odpowiedziała bez kończenia zdania.
Wcześniej wspomniany Harris byłby martwy zabity kulą jego szefa. 
- Nie zrobili ci krzywdy?
- Nie, dziękuję za troskę - blondynka opuściła ten wagon.
Stróż Prawa zabrał zbirom uzbrojenie i ich związał. Do przybycia do kolejnego miasteczka zostawił ich w magazynie. Na jego prośbę obsługa pociągu pilnowała złapanych przestępców.


Dziewczyna Lucky Luke'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz