Storm

234 18 10
                                    

Lucy Liu opatrywała otwartą ranę. Robiła to czystą gazą, którą co jakiś czas przemywała odpowiednimi środkami. Oczywiście kobieta nosiła gumowe rękawice, by nie zanieczyścić obrażenia. Doris zwykle nie znosiła zabiegów medycznych w gabinetach śmierdzących lekarstwami. Tym razem nie miała sił na większe marudzenie. Cały dzień spędziła na grzbiecie Coli. Poza tym nie zdążyła wypocząć po przepędzaniu bydła.
Przemywanie rany znosiła bardzo spokojnie. Postanowiła potraktować ten pobyt za niepowtarzalną okazję do odpoczynku.
- Założę nowe szwy - powiedziała Lucy - tym razem masz o nie zadbać.
- W takim razie zostanę w miasteczku - zdecydowała dziewiętnastolatka - jeśli sytuacja będzie tego wymagała...
Doris nie była chętna, by siedzieć dłuższy czas w jednym miejscu. Mając Lucky Luke'a za towarzysza nie mogła wrócić po zakopany łup. Wolałaby wykopać swój grób niż pozwolić mu na odkrycie jej ciemnej strony. Dlatego musiała zarabiać pieniądze w uczciwy sposób. Znowu chciała zdobyć pracę u ranczera. Ewentualnie jakieś inne ( lepiej płatne? ) zajęcie.

Lucy zmrużyła nieco oczy widząc nieszczerą wypowiedź pacjentki. Jako lekarz chciała mieć pewność, iż ta dziewczyna nie zrobi sobie większej krzywdy. Liu wiedziała, że Doris była pod opieką najlepszego rewolwerowca na Dzikim Zachodzie. Może Pan Luke byłby w stanie ją zatrzymać w miasteczku?
- Wiesz, że możesz stracić nogę i w tym pełną sprawność fizyczną?
Blondynka lekko ziewnęła zakrywając usta. 
- Nie musi mnie Pani straszyć brakiem kończyny - odpowiedziała kowbojka - naprawdę nie chciałam otworzyć tej rany.
Lucy głośno westchnęła słysząc kompletny brak chęci u pacjentki do zadbania o zdrowie.
- Cóż. Może Pan Luke miałby wpływ na twoją lekkomyślność - powiedziała kobieta w fartuchu.
- Musiałby mnie czymś skutecznie przekupić - Doris uniosła jedną brew - mimo wszystko doceniam waszą pomoc.
Nie każdy lekarz jakiego znała był dobrym człowiekiem. Niektórzy życzyli sobie absurdalnie dużo pieniędzy za zabiegi.

Ostatecznie Lucky Luke zaprowadził dziewczynę do motelu. Chciał poprosić ją o pewne sprawy.
- Słuchaj Doris - przerwał dłuższą ciszę - zabiorę Daltonów do więzienia.
- Spoko, ale zostawisz mi tego nowego do przesłuchania?
- Nie rób tego sama - powiedział młody mężczyzna.
- Tobie nie wydał jeszcze żadnych, sensownych informacji - blondynka przewróciła oczami - chcę wiedzieć kto stoi za nim.
Przestępca na pierwszy rzut oka nie wyglądał na zbyt inteligentnego. Ktoś musiał zlecić napad.
Najpewniej zorganizowana grupa przestępcza musiała zmienić obiekt do atakowania. Na początku chcieli dorwać Luke'a. Teraz ewidentnie ona stała się ich celem.
- Nie dasz rady sama jeśli cię zaatakuje - czarnowłosy chciał wybić jej z głowy niebezpieczne pomysły - tym bardziej, że jesteś ranna.
- Tylko trochę - westchnęła Doris - mimo wszystko postaram się nie podchodzić do aresztu.
Na twarzy kowboja pojawił się lekki uśmiech. Doskonale widział, iż nie wytrzyma kilku dni.
- Poczekaj na mnie w tym miasteczku - poprosił Luke.
Nie chciał tego mówić. Powoli odczuwał zaniepokojenie. Większość problemów nie należało do niego. Acz nigdy nie zostawiał kobiet, gdy te były w niebezpieczeństwie.
Ta pierwszy raz wywoływała dziwne, ciepłe uczucie. Stąd silna chęć do chronienia jej życia. Dziki Zachód swoją brutalnością nie ułatwiał tego zadania.
- Poczekam Luke - Doris posłała szeroki uśmiech.
Kowboj zakrył połowę twarzy kapeluszem i wyszedł z pokoju.
Młoda kobieta wsłuchała się w oddalające kroki. Zobaczy tego "osobnika" dopiero za kilka dni.

Niestety jego podróż przedłużyła się do tygodnia. Najwyraźniej Daltonowie sprawiali problemy lub napatoczył się nowy więzień. Ten wolny czas można było spędzić w różnoraki sposób. Doris wykorzystała go na trening swoich zdolności strzelniczych. Oczywiście robiła to poza miasteczkiem, by zachować bezpieczeństwo. Manekin w ciągu tygodnia zaczynał przypominać dziurawy ser szwajcarski.
Podczas powrotu do motelu mogła chociaż spojrzeć na areszt.
Niedoszły porywacz nadal tam siedział.
- Zostań chłopem koksem na moment - zachęcał ją umysł - zrób przesłuchanie jakie on nie zapomni.
Nerwowo potrząsnęła głową.
Minęła budynek i wróciła do motelu. Po szybkim obmyciu ciała, postanowiła do końca dnia posiedzieć w pokoju. Nad miasteczko powoli nadchodziły ciemne chmury. Spalona  słońcem ziemia wręcz błagała o odrobinę wody.

Wczesnym wieczorem blondynka otworzyła okno, by przed snem mieć rześkie powietrze.
Usiadła przed nim i o ramę oparła głowę. Wpatrzona w biuro szeryfa stukała paznokciami. Znaczna część miasteczka siedziała w saloonie. To natomiast było tuż pod pokojem Doris. Głośny, nieznośny hałas nie pozwalał na szybkie zaśnięcie.
Drzwi biura nieco się uchyliły i budynek opuścił tutejszy szeryf. Niski, chudy, wąsaty mężczyzna pospieszył do saloonu.
- Pilnuj więzienia kretynie! - pomyślała Doris.
Szybko założyła kaburę i nowy, brązowy sweterek.
Później biegiem opuściła piętro. Przedarła się między ludźmi w saloonie. Musiała jeszcze przejść przez ulicę. Już padał gęsty deszcz.
Na swojej drodze zastała białowłosego mężczyznę w średnim wieku. Nosił czarną marynarkę i melonik jak przy ostatnim spotkaniu.
- Witaj Panno Kowalska - powiedział z lekkim uśmiechem na bladej twarzy.
Wypowiedział nazwisko w języku polskim. Doris najczęściej używała anglojęzycznego odpowiednika, by sprawić mniej kłopotów Amerykanom. Przy czym też mogła trafić na obywatela zaborczego państwa ( na przykład Prus ).
- Do widzenia - warknęła.
Nie chciała go atakować pierwsza.
_________________

Lucky Luke wracał do Funky Town. Droga miała mu zająć niecałe trzy godziny jazdy. Podczas powrotu napotkał pewne problemy. Na szczęście wszystko szło ku jego myśli.
Planował ponowne przesłuchanie więźnia, który siedział w areszcie.
Ostatnie chwile jazdy nieprzyjemnie się przedłużały. Przekraczając granice miasteczka napotkał grobową ciszę. Jedynie błoto pluskało pod kopytami siwego konia.

Jolly Jumper spokojnie szedł w kierunku motelu. Zaskoczył go nagły skok jeźdźca na podłoże.
Lucky Luke wbiegł do biura szeryfa.
Stróż prawa leżał zakrwawiony pod ścianą. Lekarka próbowała zatamować przeciek z rany postrzałowej. Niestety jej łzy w oczach mówiły wszystko o nieudanej pomocy.
Natomiast cela świeciła pustkami.
Więzień został uwolniony.
- Ratuj Panienkę - szepnęła Lucy - została zabrana, ale może jeszcze żyje.
Białowłosy mężczyzna i jego podwładni wykazywali się ogromną brutalnością. Nawet dla kobiety nie mieli litości. Szczerze wątpiła w jej szczęście. Na bank ją zabili.
Lucky Luke zacisnął pięści.
Jedynie ciche warknięcie opuściło jego usta. Miał chwilowe odczucie ciężkości na sercu.
Wyszedł z budynku. Przy wyjściu znalazł czarne nakrycie głowy. Pod spodem miało napis "Storm".
_____________________

Dwa dni później Doris obudziła się w miejscu, którego nigdy nie miała okazję widzieć. Odzyskiwała świadomość wpatrzona w stożkowaty sufit. Jedyne pomieszczenie wykonano z grubej, jasnej tkaniny i opierało się na kilku grubszych patykach. Tipi. Siedziała w cudzym tipi. Nie mogła wstać obolała na całym ciele. Acz uczucie spadania nie mogło ją opuścić.
Nieco odkryła swoją osobę, która była ukryta pod kolorowym kocem.
Odurzył jej węch mocny zapach ziół. Jego źródłem był bandaż na brzuchu.
Opatrunek od jakiegoś czasu wymagał wymiany. Mocno nasiąkał krwią.
- Miałam nie opuszczać miasteczka - wyszeptała - przeklęty białas.
Przynajmniej poznała jego imię. Storm. Poza tym nie zdradził innych informacji o sobie. Oczywiście nie krył nienawiści. Doris musiała coś zrobić jemu lub komuś z jego otoczenia.

Jej przemyślenia przerwał szelest. Do tipi weszły dwie osoby. Jeden z nich był wysokim mężczyzną o czarnych, gęstych włosach splecionych w warkocz. Umięśnienie i broń na plecach sugerowały, że jest wojownikiem. Natomiast obok niego stał szaman noszący na twarzy drewnianą, rzeźbioną maskę.
- Jak się czuje białogłowa?
- Co najmniej kiepsko - wzruszyła - mam zaniki pamięci?
- Moje zaklęcia i leki są bardzo skuteczne - przyznał mieszkanie osady - ale wywołują niewielką amnezję.
- Czy ten stan szybko minie? - padło kolejne pytanie z jej ust.
- Za jakiś czas.
- Byle szybko - jęknęła obolała - muszę znaleźć Colę i... Auć!
- Powiadomię ojca - odezwał się syn wodza - ona może mi pomóc.
Zostawił ich w tipi. Przez ten czas szaman chciał zadbać o zdrowie rannej. Ostrożnie zdjął bandaż. Doris spojrzała na ranę postrzałową. Ta zaczęła niemiłosiernie boleć.
Indianin wymienił opatrunek, a potem wrócił do domu po ziołowy napój. Wspaniale neutralizowało ból.

Dziewczyna Lucky Luke'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz