2.10. Eliksir Wielosokowy

138 13 23
                                    

Było to najwyraźniej hasło, bo chimera zaczęła się obracać, a wokół niej zaczęły pojawiać się schody. Olivia już wiedziała, co ją czeka. Spiralne schody sunęły powoli w górę. Olivia westchnęła i załamana na nie weszła a zaraz za nią, weszła profesor McGonagall. Wznosiły się coraz wyżej, aż w końcu schody się zatrzymały i stanęły przed dębowymi drzwiami z mosiężną kołatką. 

Dziewczyna spodziewała się, że trafi do dyrektora.

Podeszli do drzwi a McGonagall w nie zapukała. Otworzyły się cicho i weszły do środka. McGonagall poleciła jej zostać, a sama wyszłą.

Olivia się rozejrzała. Gdyby Olivia przyszła tu z innej przyczyny niż wyrzucenie ze szkoły, byłaby bardziej zainteresowana tym wszystkim.

Był to wielki, okrągły gabinet pełen dziwnych, cichych odgłosów. Na stołkach o cienkich nogach stały różne dziwne, srebrne urządzenia wirujące, warczące i wypuszczające obłoczki dymu. Ściany były obwieszone portretami byłych dyrektorów i dyrektorek, którzy drzemali sobie w ramach. Było też dość duże biurko a za nim, na jednej z półek leżała sobie wyświechtana Tiara Przydziału.

Olivia się zawahała. Upewniła się, że wszyscy czarodzieje w ramach śpią. Co by się stało, gdyby jeszcze raz założyła na siebie Tiarę Przydziału? Tylko, żeby sprawdzić...

Po cichu obeszła biurko, chwyciła Tiarę Przydziału i wsunęła ją na głowę. Była o wiele za duża, tak jak rok temu, natychmiast zasłoniła jej oczy. Z niecierpliwością czekała, aż coś się wydarzy. Po chwili usłyszała cichy głos.

— Masz bzika, Olivio Black?

— Możliwe — odpowiedziała zdecydowanym tonem. — Chcę wiedzieć, czy...

— Umieściłem cię we właściwym domu — przerwał jej głos w głowie. — Tak... Ciebie było wyjątkowo trudno przydzielić, prawda. Ale nadal jestem zdania, że powinnaś być w Slytherinie. 

Olivii zabiło serce. Chwyciła za Tiarę i energicznie ściągnęła ją z głowy. Odłożyła ją na półkę, czując, że gorąco rozpływa po jej całym ciele. 

— Mylisz się — powiedziała na głos, do nieruchomej Tiary.

Nie odezwała się. Olivia nie spuszczała z niej wzroku, cofając się powoli do tyłu. Nagle za plecami usłyszała ciche gęganie, więc obróciła się szybko. 

Nie była sama w gabinecie. Na złotej żerdzi obok biurka siedział wyliniały ptak, przypominający niedokładnie oskubanego indyka. Ptak najwyraźniej odwzajemnił zainteresowanie, bo wpatrywał się w Olivie swoimi smętnymi oczami. Wyglądał na chorego, tak naprawdę nie przypominał żadnego konkretnego rodzaju ptaka. Wyleciało u właśnie kilka piór z ogona.

Olivia pomyślała, że tylko tego brakuje, żeby ulubiony ptak Dumbledore wyzionął ducha, akurat jak jest sam na sam z nią. I nagle ptak stanął w płomieniach.

Dziewczyna zmarszczyła brwi. To jej coś przypominało. Ptak zaskrzeczał, a po chwili na podłodze pojawiła się kupka popiołu. Drzwi gabinetu otworzyły się i do środka wszedł Dumbledore z niewesołą miną. 

— Widzą, że trafiłaś w odpowiedni moment —powiedział. 

— Czy to był feniks? — zapytała, upewniając się, czy nie zabiła ptaka. 

— Bardzo dobrze — uśmiechnął się profesor. — To jest Fawkes. Kiedy nadchodzi jego czas, feniksy spalają się i odradzają z własnych popiołów. Popatrz...

Dumbledore podszedł bliżej, razem wpatrywali się w leżący popiół. Nagle wyłoniło się z niego równie brzydkie pisklę.

—Bardzo lubię oglądać, jak wychodzą z popiołów — powiedział rozmarzonym głosem, uśmiechając się w stronę ptaka. — Ale przykro mi, że widziałaś go akurat w dniu spalenia. Przez większość swojego życia jest pięknym ptakiem, a cudowne złoto-czerwone upierzenie. Ich łzy mają moc uzdrawiania i są bardzo wiernymi stworzeniami. 

Czarne życie | Olivia BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz