Kawa

1K 119 141
                                    

- Beidou, prawie się ślinisz. - zwracam uwagę szatynce, a ta otrząsa się z zamyślenia

- Wcale nie. - zaprzecza, na co prycham z irytacją i liczę w myślach do dziesięciu. Kiedyś z nią oszaleję.

- Zagadaj do niej. - proponuje jej blondynka, a Bei w odpowiedzi krzywi się nieco.

- To nie moja liga. - odpowiada i odwraca wzrok. Wznoszę oczy do sufitu i przeklinam w myślach, bo naprawdę nie rozumiem takiego toku myślenia.

- Kto powiedział, że to nie twoja liga? - do rozmowy włącza się Diluc, który właśnie wrócił od kobiety przyjmującej nasze zamówienie. Mój szef rzuca przelotne spojrzenie Lumine, jednak ta zdaje się tego nie zauważać.

- No spójrz tylko na nią. - Beidou kładzie łokieć na stole, opiera głowę na dłoni i  maślanym spojrzeniem wpatruje się w blondynkę, która usiadła niedaleko nas. -Jest przepiękna i czuć od niej silną aurę.

Diluc mierzy obiekt westchnień Bei spojrzeniem, które po chwili prześlizguje się na Lumine.

- Aha, jest przepiękna. -odpowiada, a ja nie mam pojęcia, o której blondynce mówi.

Zaraz, zaraz.

Czyżby podobała mu się Lumine?

W sumie, te ukradkowe spojrzenia, szukanie dotyku nabrały sensu.

Tylko jak tym gołąbeczkom pomóc?

W sumie o tym pomyślę później, teraz trzeba pomóc Beidou.

- Zgadzam się z Diluciem. - wtrącam się do rozmowy.

- Z tym, że jest przepiękna? - Lumine parodiuje głos Diluca, a on odwraca wzrok i chrząka cicho.

- Nie. - Szatynka mierzy mnie morderczym spojrzeniem. - Znaczy tak, ale chodziło mi o to, że nie ma czegoś takiego jak "nie twoja liga", to głupie określenie. - wzruszam ramionami.

- Ale ona wygląda jak milion dolarów. - jęczy cierpiętniczo, a ja czuję, że kończy mi się cierpliwość.

- A ty niby nie?

Diluc wzdycha ciężko, wydaje mi się, że zaczyna żałować swojej propozycji.

- Zmieńmy temat. - Beidou macha lekceważąco ręką, a Lumine kiwa głową na zgodę.

- Jak wolicie. - poddaję się, a Diluc patrzy na mnie z widoczną ulgą. Na szczęście cisza, która zapadła nie trwa długo, bo już po chwili podchodzi do nas kelnerka z zamówieniem.

Kładzie pizzę na stole, życzy nam smacznego, po czym odchodzi.

- Nie chcesz spróbować hawajskiej? - pytam z zaskoczeniem Diluca, a ten w odpowiedzi kręci głową.

- Najpierw zjem swoją ulubioną, później mogę spróbować.

Beidou zaś z lekko niepewną miną, łapie za kawałek pizzy z ananasem i wkłada do ust. Żuje ją bez większego przekonania, a jej twarz po chwili, rozjaśnia się.

- Jest pyszna! - mówi z pełnymi ustami. Jej policzki są nieco zarumienione, a oczy ładnie błyszczą. Z stolika obok dobiega nas cichy chichot, odwracam się i zauważam, że blondynka i fioletowowłosa wpatrują się w szatynkę z uśmiechami. - Ups. - mamrocze, gdy orientuje się, że zwróciła ich uwagę.

- Wiedziałam, że ci zasmakuje. - szczerzę się z dumą, a ta przewraca oczami.

- A Tobie jak smakuje? - Diluc zwraca się do blondynki, która w dziwnym milczenieniu skubie swój kawałek.

Lumine podnosi wzrok znad pizzy i mruga oczami zupełnie tak, jakby wyrwał ją z transu.

- Jest dobra. - odpowiada jakże wylewnie. Diluc wzdycha ciężko i odwraca wzrok.

Biedny.

Atmosfera nieco gęstnieje, przez co się krzywię. Przyszłam się tu odprężyć, a nie dodatkowo zdołować, więc muszę coś wymyślić.

- Lumine. - zwracam się do blondynki. - Coś się stało? - zaprzecza ruchem głowy, ale jej wymowne spojrzenie kieruje się na Diluca. Hmm, pewnie chodzi jej o jego tekst o pięknej blondynce.

- Na pewno? - dociekam i wpadam na genialny plan. To znaczy wydaje mi się, że jest genialny. - Wyglądasz jakoś blado, może idź się przewietrzyć?

Blondynka zastanawia się przez krótką chwilę, po czym faktycznie wstaje od stołu.

- Diluc, pójdziesz z nią? Nie chcemy żeby jej się coś stało gdyby zasłabła.

Czerwonowłosy początkowo nie łapie mojej aluzjk i widocznie nie jest zachwycony moją propozycją, jednak po chwili reflektuje się i rusza za Lumine, która zdążyła odejść kawałek od nas.

Gdy przekroczyli próg drzwi, wzdycham z ulgą, bo atmosfera nieco się oczyściła. Beidou znowu wpatruje się maślanym spojrzeniem w blondynkę i zdaje się nie zauważać ukradkowych spojrzeń nieznajomej.

W końcu i na obce panie nadszedł czas, bo powoli zaczynają się zbierać, przez co szatynka nieco smutnieje.

Gdy blondynka kieruje się w stronę wyjścia, zatrzymuje się przy naszym stoliku i nachyla nad Beidou. Mówi coś do niej szeptem, a na stole kładzie małą, elegancką karteczkę, po czym obchodzi.

Szatynka wpatruje się pustym wzrokiem w wizytówkę, a na jej policzki wpływa delikatny rumieniec.

- To najlepszy dzień w moim życiu.

***

- Mercy! Miło cię widzieć, ślicznie wyglądasz. - Osial przytula mnie mocno do siebie, a ja czuję, że brakuje mi powietrza w płucach.

I to nie dlatego, że jest przystojny, tylko dlatego, że jego uścisk jest zdecydowanie za mocny. Uderzam go trzy razy w plecy sygnalizując w ten sposób, że ma mnie puścić.

- Ciebie również dobrze widzieć, ale nie duś mnie następnym razem, dobrze?

- Sugerujesz, że będzie następny raz? - rusza znacząco brwiami, na co Prycham, jednak mimo wszytko, moje usta rozciągają się w uśmiechu.

- Być może.

Osial uśmiecha się pod nosem, po czym otacza mnie ramieniem.

- Skorzystamy z miarę ładnej pogody i bierzemy kawę na wynos?

- Czemu nie? - wzruszam ramionami.

Brunet uśmiecha się i idzie złożyć zamówienie, a ja czekam na niego w rogu kawiarni.

Swoją drogą, muszę w końcu zarezerwować jakiś dzień tylko dla siebie, bo moja bateria społeczna zaraz się wyczerpie. Wczoraj spotkanie z ludźmi z pracy, dzisiaj Osial, a jeszcze muszę wybrać się na rozmowę z Childe, bo dalej go olewam.

Wzdycham ciężko i przecieram palcami zmęczone oczy.

- Idziemy? - mrugam z zaskoczeniem oczami, gdy obok mnie pojawia się brunet.

- Tak szybko?

- Aha, ma się tej urok osobisty. - chichocze. Podaje mi kawę i jakiś słodycz owinięty w brązowy papier. - Chodź, idziemy się przejść.

Otwiera przede mną drzwi, po czym idzie za mną. Marszczę brwi, gdy orientuję się, że prowadzi mnie do tego samego parku, co Childe.

Hehe, wszystko zostaje w rodzinie.

Jednak w momencie gdy przekraczamy wrota parku, nie jest mi do śmiechu.

Bo widzę pewną znajomą, rudą czuprynę. Childe klęczy na ziemi i wystawia dłoń pełną orzechów w kierunku wiewiórki. Uśmiecha się z zadowoleniem pod nosem, a ja dopiero teraz zauważam, że jego naturalny uśmiech jest całkiem ładny.

Osial jakimś cudem nie zauważa swojego kuzyna i nawija dalej o taktyce łowienia ryb, a ja gorączkowo myślę, co zrobić.

Sytuacja jednak rozwiązuje się sama, bo Childe podnosi głowę, a uśmiech na jego twarzy zamiera. Szykuję się mentalnie na to, że podejdzie do nas i mnie opieprzy, jednak niczego takiego nie robi.

Wręcz przeciwnie, zostawia orzechy na ziemi, podnosi się z kolan i posyła mi najsmutniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam, po czym odchodzi.

A ja?

A ja nie wiem, co zrobić.

Miłość Przyjdzie Z Czasem Childe x ReaderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz