Wattpad testuje moją cierpliwość.
***
"Trudno."
Oj, pożałowałam tego słowa już w momencie, w którym przekroczyłam próg mieszkania.
Z cichym jękiem kładę torby z zakupami na podłodze i chucham na zmarznięte dłonie.
Pociągam nosem i przeklinam siebie, za podjęcie tak pochopnej decyzji.
Chociaż z drugiej strony, wolę to, niż męczenie się z pewnym rudowłosym półgłówkiem sam na sam.
Drżącymi dłońmi rozpinam przemoczony płaszcz, przewieszam go przez mały grzejnik i powłócząc nogami, kieruję się w stronę kuchni.
- Mercy... - Zhongli mierzy mnie zaniepokojonym spojrzeniem, a z jego dłoni wypadają sztućce.
- Wyglądasz okropnie. - dokańcza jego słowa blondyn. Brunet patrzy na niego dziwnie, a ten w odpowiedzi wzrusza ramionami. - No co? Jestem szczery.
- Dzięki. - parskam z ledwie wyczuwalną urazą, maskuję ją chrząknięciem. Z trudem stawiam zakupy na blacie i wzdycham z ulgą. Przymykam oczy, odgarniam wilgotne kosmyki z twarzy i znowu patrzę na moich współlokatorów.
Zhongli patrzy na mnie z narastającym niepokojem, po czym kręci głową.
- Idź się połóż, my to ogarniemy. - mówi Albedo, a ja dziękuję mu cicho.
Przeklinając pod nosem w końcu docieram do swojego pokoju. Zdejmuję przemoczone ubrania, narzucam na siebie ciepłą bluzę i jakieś leginsy, po czym rzucam się na łóżko.
Krzywię się, gdy skrzypi cicho pod moim ciężarem.
***
Z niespokojnego snu wyrywa mnie natarczywe pukanie do drzwi. Mlaskam z niezadowoleniem i chrypię pod nosem pozwolenie na wejście.
Drzwi otwierają się, a zza nich wygląda znajoma, nieco rozczochrana blond czupryna. Albedo swobodnie wchodzi do mojego pokoju i swobodnie się rozgląda.
- I jak się czujesz?
- A jak wyglądam? - wysilam się na żart, na co blondyn uśmiecha się krzywo.
- Źle.
- No właśnie. - rozmowę przerywa mi okropny kaszel. Albedo kręci głową, po czym podchodzi bliżej i kładzie na stoliczku dzbanek z parującą herbatą.
- Zhongli poszedł po jakieś leki dla ciebie, zaraz powinien wrócić. - informuje mnie. Smukłą dłonią chwyta za ucho dzbanka i nalewa herbatę do mojego ulubionego kubka, po czym ostrożnie podaje mi naczynie.
Przyjmuję je z wdzięcznością, a moja twarz rozjaśnia się w słabym uśmiechu, gdy czuję smak mojej ulubionej herbaty.
Przymykam oczy i rozkoszuję się napływającym ciepłem, a Albedo śmieje się cicho z mojego zadowolenia, po czym siada obok mnie.
- Może zadzwoń do Diluca, hm? - proponuje mi, na co wzruszam ramionami.
- Przejdzie mi. - zapewniam go, Albedo patrzy na mnie sceptycycznie, ale niczego nie mówi.
Na Zhongliego nie musimy długo czekać, już po chwili rozlega się ciche pukanie.
- Proszę. - chrypię, a drzwi powoli się otwierają. Zhongli wchodzi do pomieszczenia z torbą i kocem w dłoniach.
- Kupiłem kilka rzeczy. - mówi, a Albedo prycha.
- Ty kupiłeś?
- Za twoje pieniądze.
Śmieje się cicho, czym zwracam na siebie uwagę bruneta. Zhongli odstawia siatkę na bok, po czym przykrywa mnie dodatkowym kocem i już po chwili wraca do torby z zakupami.
- Tu masz witaminy. - mówi i pokazuje mi opakowanie. - To syrop na kaszel...
- Nie kaszlę. - zauważam, a Zhongli unosi brwi i uśmiecha się sceptycznie.
- Jeszcze. - podkreśla. - Tu tabletki od bólu gardła, a tu, jakieś leki na gorączkę. Jeśli wolisz, możesz wypić te saszetki, pomogą ci się rozgrzać. A i bym zapomniał. - mówi i grzebie w siatce, po chwili wyciąga z niej termometr. - Zmierz sobie gorączkę.
***
Przymykam zmęczone oczy i przeklinam się w myślach.
Mogłam jednak zadzwonić do Diluca, że nie przyjdę. Teraz niestety już jest za późno, piątek wieczór, to jeden z bardziej pracowitych dni i mój szef nie zdąży załatwić zastępstwa.
Wzdycham ciężko i odgarniam kosmyki, które błąkają się na mojej twarzy.
- Jestem pewna, że Diluc pozwoli ci się zwolnić. - Lumine odstawia tacę na blat i patrzy na mnie z niepokojem. Jej śliczne, złote oczy uważnie skanują moją osobę. Patrzę na zegar i kręcę głową. Została chwila do końca mojej zmiany, wytrzymam tyle.
Na szczęście nie mam kataru, a kaszel wstępuje bardzo rzadko. Po prostu okropnie boli mnie głowa, a gorączka uporczywie nie chce spaść.
- Lumine ma rację. - głos Beidou przerwa chwilową cieszę. Patrzę na szatynkę i uporczywie kręcę głową.
- Jeszcze tylko godzina i koniec, dam radę. - zapewniam swoje współpracownice, jednak te nie wyglądają na przekonane.
- Stolik dziesiąty, Mercy. - Bei ruchem głowy wskazuje na drinki, które stoją na blacie. Zabieram je na tackę i zwinnie, oczywiście jak na trupa, ruszam w stronę klientów.
Zdejmuję drinki z tacy i kładę przed znajomą postacią, jednak wbrew sobie, nie komentuję jej obecności.
- Boże, wyglądasz okropnie. - Childe parska śmiechem i przygląda mi się oceniającym spojrzeniem. Standardowo, on jak zawsze wygląda nienagannie. Jego cera jest zdrowo zarumieniona, a ubrania idealnie podkreślają jego urodę.
- Dzięki. - mamroczę pod nosem. - Wiesz jak pocieszyć. - chcę już odejść, jednak chłopak w ostatniej chwili, zatrzymuje mnie.
- Mówiłem, że cię odwiozę. - jego mina o dziwo nie jest wredna, wręcz przeciwnie. Chrząkam nerwowo i wiercę się niespokojnie.
- A ja powiedziałam, że sobie poradzę. - odpowiadam z względnym spokojem.
- I oboje widzimy jak na tym wyszłaś. - uśmiecha się krzywo, po czym łapie drinka i unosi w geście toastu. - Twoje zdrowie.
- Podziękuję.
Childe wzdycha ciężko i przekrzywia głowę.
Jeśli mam coś o nim powiedzieć, to muszę przyznać, że od zawsze był dla mnie ogromną zagadką. Na pierwszy rzut oka jest otwartą i miłą osobą, jednak wiem, że ma też swoje dużo gorsze strony. Dlatego nie rozumiem jego zachowania, najpierw mi grozi, później proponuje pomoc, a teraz wznosi toast za moje zdrowie.
Coś mi tu śmierdzi i tym razem to nie jego perfumy.
CZYTASZ
Miłość Przyjdzie Z Czasem Childe x Reader
FanfictionRodzice Mercy od zawsze chcieli dla niej jak najlepiej, ale próba zeswatania jej z nadętym synem lekarzy, przelała czarę goryczy