Uprzedzając pytania, to nie, Jescze nie będzie love story :)
Miłego czytania moi drodzy.
OGÓLNIE TO JEŚLI DOBRZE PÓJDZIE TO MOŻE W SOBOTĘ NAPISZĘ TROCHĘ DŁUŻSZY ROZDZIAŁ.
***
- Uważaj! - woła Childe, ale jak ja do cholery mam uważać, gdy jestem w trakcie spadania? Rudowłosy stoi niczym największy ćwok, a ja zamykam oczy.
Stękam głośno, gdy ląduję na twardej podłodze. Oczywiście niefortunnie uderzyłam głową w ziemię, przez co kręci mi się w głowie, a dodatkowo nie umiem nabrać powietrza do płuc.
- Mercy? Hej, słyszysz mnie? - słyszę, że do mnie podbiega już po chwili czuję mocne szarpnięcie. Childe Przewraca mnie na plecy, a ja mam ochotę zapłakać z bólu.
- Wolałabym nie. -mamroczę, rudowłosy wzdycha z ulgą, co nieco mnie dziwi.
- Otwórz oczy. - słucham niechętnie jego polecenia i mam ochotę jeszcze bardziej wbić się w ziemię, gdy zauważam, jak blisko mnie się znajduje. Po jego minie wnioskuję, że kamień spadł mu z serca. - Ile widzisz palców?
- Trzy? - bardziej pytam, niż oznajmiam. Childe milczy przez chwilę, przekrzywia nieco głowę i wpatruje się we mnie dziwnie.
- Możesz ze mnie zejść?
- Gdzie masz apteczkę? - olewa moje pytanie.
- Po co ci apteczka? - pytam głupio, a rudowłosy patrzy na mnie nieco z karcącą miną.
- Bo sobie łeb rozbiłaś? - w jego głosie pobrzmiewa jawna irytacja, co nieco mnie wkurza.
- Ciekawe przez kogo. - prycham i odwracam wzrok.
- Mogłaś zamknąć drzwi, myślałem, że coś się stało. - zaciskam usta w wąską linię i odpycham go lekko od siebie.
- Zhongliego i tak nie ma, możesz już iść.
- Nie przyszedłem do niego. - mówi oschle. - Powtarzam pytanie, gdzie masz apteczkę?
- Łazienka. - chrypię i próbuję wstać, na co Childe posyła mi złe spojrzenie.
Wyciąga do mnie dłonie i już po chwili trzyma za ramiona. Wbrew pozorom, jego uścisk jest zaskakująco delikatny, pomaga mi usiąść i oprzeć się o kanapę.
Sam wstaje z kolan i szybkim krokiem zmierza do łazienki, po chwil wraca, a w dłoni trzyma apteczkę.
Znowu siada tuż przede mną, ogarnia kosmyki włosów z mojej twarzy, otwiera apteczkę i przystępuje do działania.
Childe łapie za wacik, płyn do dezynfekcji i już ma przykładać materiał do mojego czoła, gdy zamiera. Po prostu klęczy i się patrzy.
- Co jest, doktorku?
Rudowłosy uśmiecha się pod nosem i bez zbędnego ostrzeżenia przyciska wacik do mojej skroni. Syczę z bólu i już chcę się odsunąć, ale Childe wolną dłonią łapie za tył mojej głowy, przez co łatwiej utrzymać mnie w miejscu.
- Nie kręć się tak, próbuję pomóc. - przez chwilę milczymy. Niepewnie wpatruję się w jego poczynania i skupienie na twarzy, które nieco mnie rozbawia.
- Gdy jesteś cicho, to nie wyglądasz na takiego czuba. - wbrew pozorom, Childe uśmiecha się pod nosem na moje słowa.
- Och, czyżby? - unosi brew.
- Mhm. - rudowłosy odsuwa się nieco od mojej osoby, wyciąga z apteczki plaster i nakleja na moje czoło.
- Na szczęście rana nie nadaje się do szycia. Jeśli będziesz miała jakieś niepokojące objawy, typu bóle głowy czy zawroty, zgłoś się do lekarza, dobrze?
- Mhm. - drapię się nerwowo po karku i uśmiecham głupio. - Dziękuję.
- Drobiazg. - podnosi się i patrzy na rozpoczęta przeze mnie pracę. - Zrób mi kawę. - przez chwilę mam ochotę go opieprzyć, ale rudowłosy podciąga nieco rękawy, łapie za pędzel i zabiera się za malowanie.
- Co ty wyprawiasz? - czuję się głupio, że wyręcza mnie w mojej pracy.
- Pomagam ci?
- Nie musisz, jestem silna i niezależna. - Childe parska śmiechem.
- Nie zaprzeczam, ale to nie znaczy, że nie możesz przyjąć pomocy.
- Ale twoje ubrania...
Childe mruga z zaskoczeniem oczami i przeklina pod nosem, a ja wpadam na pewien pomysł.
Wstaję i kieruję się do mojego pokoju, po czym zaczynam grzebać w szafie. Z satysfakcją wyciągam stary sweter, który dostałam w spadku od Zhongliego. Powinien być dobry.
Dodatkowo Łapię za fartuch w serduszka, niestety nie posiada on standardowej góry, raczej służy do przewiązania w pasie. Na szczęście jest dość długi, więc może zminimalizować ryzyko ubrudzenia spodni rudowłosego.
- Trzymaj. - mówię do niego. Childe mruży oczy i marszczy piegowaty nos.
- Ten fartuch to przegięcie.
- Oj tam, zaraz przegięcie. - śmieję się pod nosem i w końcu idę zrobić mu wyczekiwaną kawę. Childe idzie się przebrać, a ja nastawiam wodę, przygotowuję kubki i sypię do nich odpowiednią ilość ziarenek. Do jego naczynia dorzucam dość sporą ilość cukru, bo właśnie taką kawę pił kiedyś.
- Jak wyglądam? - opiera się noszanlancko i futrynę drzwi, a ja z trudem powstrzymuję cichy śmiech. Szczerze mówiąc, to nie wiem, co w niego dzisiaj wstąpiło, ale nie zawsze zachowuje się jak skończony dupek.
- Idealnie. - ciemny sweter włożył do spodni, a fartuszek przeciwiązał w pasie, przez co kojarzy mi się z kelnerem.
Nie czeka na kolejny komentarz, tylko zabiera się do malowania. Szczerze mówiąc, spodziewałam się trochę, że nie będzie tego robił zbyt dobrze, ale idzie mu całkiem nieźle.
- Childe?
- Mhm? - mruczy pod nosem, a na jego twarzy widać rozbrajające skupienie.
- Właściwie to po co tu przyszedłeś? - zadaję mu pytanie, które męczy mnie od początku jego wizyty. Rudowłosy odrywa się od malowania, a jego zaskoczona mina odrobinę mnie bawi.
Wolną ręka drapie się po karku i mamrocze coś niezbyt zrozumiałego pod nosem.
- Mów wyraźniej.
- Ja, uhm. Chciałem Cię przeprosić za ostatnią sytuację. Nie powinienem nazywać Cię pieprzoną księżniczką, ani wywierać takiej presji. - uśmiecha się smutno. - Wiesz, po prostu gdy ujrzałem cię z Osialem, to uświadomiłem sobie, że przy mnie nigdy się szczerze nie uśmiechnęłaś. - zniża nieco głos. - Wiem, że nie jesteśmy przyjaciółmi i nimi nie będziemy, ale chcę cię poprosić, tym razem nieco bardziej oficjalnie. Zechcesz udawać moją dziewczynę?
Zamieram z kawą dłoni i szczerze mówiąc, to nie mam zielonego pojęcia, co mu odpowiedzieć.
- Uhm...
CZYTASZ
Miłość Przyjdzie Z Czasem Childe x Reader
FanfictionRodzice Mercy od zawsze chcieli dla niej jak najlepiej, ale próba zeswatania jej z nadętym synem lekarzy, przelała czarę goryczy