Rozdział I - Dziecko piątku

297 37 16
                                    

Marzec 2018, trzy miesiące wcześniej.

Wracając z pracy, Eunika szła przez miejski park, podziwiając budzącą się do życia przyrodę. Jak na drugą połowę marca, a dokładniej pierwszy dzień wiosny, pogoda była zaskakująca. Słońce mocno świeciło już od dwóch tygodni, podbijając temperaturę powietrza do prawie dwudziestu stopni. Spod trawy wybiły się kolorowe krokusy, które ożywiały wczesnowiosenną florę. Ptaki ćwierkały na gałęziach nad jej głową. Kobieta odczuwała piękno chwili całą sobą, wdychając powietrze pierwszy raz od kilku miesięcy nie przesycone smogiem. Promienie słońca na jej twarzy wywoływały pierwsze wiosenne piegi, schowane pod jasną skórą przez całą zimę. – Jak mi tego brakowało – pomyślała, mając ochotę zatańczyć. Zrobiła jeden obrót wokół własnej osi, uniosła ręce i...

– Patrz, jak leziesz! Co za wariatka! – W ostatniej chwili zeskoczyła z chodnika, uciekając przed potrąceniem przez pirata chodnikowego na elektrycznej hulajnodze. Zaraz zaklęła głośno, bo wdepnęła białym trampkiem w psią kupę, której nikt nie posprzątał.

– A niech to szlag!

Facet zatrzymał się i rzucił w jej kierunku pełne oburzenia spojrzenie. Kuriozum stanowił jego wiek i wygląd. To nie był dzieciak, ale dojrzały mężczyzna, ubrany w elegancki garnitur, trzymający w ręce skórzaną aktówkę.

– Powinna pani uważać na język w miejscu publicznym – stwierdził tonem pełnym oburzenia.

– To pan powinien uważać – odburknęła. – Był pan za mną, widział, którędy idę.

– Widziałem, ale nie spodziewałem się, że pani zacznie kręcić piruety na środku chodnika.

– No właśnie! To chodnik! – warknęła. – Elektryczne hulajnogi nie mogą poruszać się po trasach dla pieszych – wyrzuciła mu. Co, jak co, ale na przepisach drogowych trochę się znała. W końcu pracowała w urzędzie miejskim, w zarządzie dróg.

– Hulajnoga nie jest pojazdem. Nawet rowerem nie jest – odparł mężczyzna, coraz bardziej zirytowany. – Nie dość, że przez panią o mało nie miałem wypadku, to jeszcze się spóźnię – zdenerwował się, zerkając na zegarek. Ten też wyglądał na drogi. – Bogaty snob!

– Gdyby poruszał się pan zgodnie z przepisami, nic takiego by nie nastąpiło – upierała się Eunika.

– Dość tego! – warknął. – Muszę jechać, a pani niech na przyszłość uważa, jak chodzi, bo następnym razem to może się skończyć gorzej niż spotkaniem z psią kupą – dodał złośliwie, po czym wskoczył na hulajnogę i odjechał.

– Wal się! – burknęła Eunika za nim. – Ciekawe co byś powiedział, gdyby to ciebie ktoś chciał potrącić, buraku w garniaku? – dodała, życząc mu jak najgorzej.

Pochyliła się i spojrzała na swoje buty z niesmakiem. Czekało ją natychmiastowe czyszczenie trampków, a potem pranie w pralce, bo inaczej nigdy nie nadawałyby się już do użytku. Sarknęła pod nosem. – Pieprzony goguś! – I zaczęła wycierać buty w czystą trawę obok.

Po chwili usłyszała straszny łoskot. Aż podniosła wzrok. Kilkaset metrów dalej doszło do kraksy. Najwyraźniej wredny właściciel hulajnogi zderzył się z rowerzystą, bo obaj mężczyźni leżeli na ziemi, a ich pojazdy wyglądały z tej odległości jak bezkształtna, błyszcząca kupa metalu. Już miała zignorować tę sprawę i iść dalej, kiedy zauważyła, że jeden z uczestników wypadku ciągle leży na ziemi, a drugi nieudolnie usiłuje się podnieść.

– A niech to cholera! – zaklęła. – Dlaczego muszę być jedynym świadkiem wypadku?! – I zaczęła biec w ich kierunku, nie zważając już na to, że jej białe trampki, już oklejone psim ekstrementem, jeszcze się zakurzą, a dżinsowa spódnica w ogóle nie nadaje się do biegania.

SZÓSTY ZMYSŁOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz