I.4.

231 32 11
                                    

Fakt, że została niepostrzeżenie okradziona, a jej telefon uległ zniszczeniu, podział na Eunikę jak katalizator wybuchu niechcianych emocji. – Dlaczego to ciągle mi przytrafiają się same najgorsze rzeczy? – spytała wszechświata, z którym od dawna miała na pieńku. – Mało ci? Jeszcze musisz mi dokładać?

Ponieważ telefon działał mimo wszystko, odłożyła kwestię naprawy na bliżej nieokreśloną przyszłość, zwaną „po wypłacie" albo „kiedy będę miała na to kasę". Chwilowo miała większe problemy niż brak kasy i psujące się sprzęty. Już dwie osoby leżały przez nią w szpitalu. DWIE.

Wredny facet w drogim garniturze oczywiście rozpłynął się w powietrzu. – Jak on śmiał zaproponować mi kolację po tym, co sobie powiedzieliśmy od wczoraj? – oburzyła się, przypominając sobie rozmowę z tym dziwnym indywiduum. Zastanawiało ją jedno. – Dlaczego tan młody chłopak, który na mnie wpadł i zabrał moją komórkę, tak się przestraszył tego typa?

Zanim Eunika wróciła do domu, kupiła sobie jeszcze pizzę w Biedronce do odpiekania w piekarniku, bo przypomniała sobie, że nie miała już niczego sensownego na obiad, a gotowanie o tej porze nie miało sensu.

Lui jak zwykle czekał pod drzwiami, niecierpliwiąc się jej opóźniającym się powrotem. Eunika nie miała mu jednak tego za złe. Była wdzięczna wrednemu losowi, że chociaż ten jeden kocur na nią czekał. Pogłaskała go, nalała mu świeżej wody i nasypała karmy, a potem wstawiła pizzę do piekarnika. Tym razem powstrzymała się od psioczenia na przestarzały sprzęt. Była zbyt głodna i za bardzo przejęta sytuacją sprzed kilkudziesięciu minut, żeby myśleć o czymkolwiek innym.

Pizza pachniała wybornie, a nawet jeśli nie był to najzdrowszy z możliwych posiłków na szybko, to jej smak wynagradzał wszystko inne. Kobieta podzieliła sobie ją na pół, żeby mieć co zjeść nazajutrz po powrocie z pracy. – I z komendy policji. – Połowę pochłonęła prawie od razu, a drugą zostawiła do przestygnięcia, żeby potem móc ją włożyć do pojemnika i schować do lodówki. Zawsze przygotowywała sobie posiłki na dwa dni. Po pierwsze to oszczędzało czas, a po drugie, Eunika nie lubiła za bardzo gotować. Kiedy była piękna pogoda, lubiła pójść na spacer albo nad wodę. Kiedy aura nie rozpieszczała, wolała spędzać czas z kotem, na kanapie, pod kocem, z książką w ręce.

Eunika przyjaciół nie miała, a znajomych z pracy do przyjaciół nie zaliczała. No, może poza Karoliną, z którą się bardzo polubiły, ale która już w urzędzie miejskim nie pracowała. Rok temu jej jedyna koleżanka stwierdziła, że „dość tego, czas na zmiany". Ale z nią widywała się rzadko, od kiedy Karola wyjechała do Wrocławia, do pracy w korporacji.

Książki zawsze miały to do siebie, że nie oceniały czytelnika. Po prostu były, zwłaszcza wtedy, kiedy były najbardziej potrzebne, żeby dotrzymać towarzystwa i bezboleśnie teleportować nieszczęśnika do innego, lepszego świata. Tak właśnie czuła się Eunika, czytając. Zawsze wybierała książki ze szczęśliwym zakończeniem. Uznała, że dość miała dramatów we własnym życiu, żeby uczestniczyć w cudzych, nawet wymyślonych. Wybierała obyczajówki, romanse i komedie, a jej regał na książki uginał się od podobnych tytułów.

Tym razem wybrała sobie nową książkę, komedię romantyczną o historii miłosnej zupełnych kontrastów. Opis na okładce „Narzeczonej dla rolnika" obiecywał czytelnikowi mnóstwo śmiechu. Tego właśnie potrzebowała.

W miarę czytania humor jej jednak się popsuł. Główna bohaterka, która miała być nieczułą korpo-biurwą, skupioną tylko na wyglądzie i lansie, okazała się równie pechowa, jak Eunika. Narzeczony ją wystawił, a na niechcianych wakacjach ciągle wpadała na irytującego gościa. – Zupełnie jak ja – westchnęła. Postanowiła jednak czytać dalej. W końcu odnalazła zabawne aspekty tej historii. Irytujący gość okazał się... całkiem fajny, a genialny, choć zaskakujący happy-end poprawił jej nastrój na dobre. Podniesiona na duchu uznała, że nie ma tego złego, co by kiedyś nie wyszło na dobre.

Eunika miała ogromny problem z własnym wszechogarniającym pechem. Zupełnie nie pasował on do jej wrodzonego optymizmu, pogody ducha i radosnego usposobienia. Gdyby nie te wszystkie nieszczęścia, które ją spotykały od urodzenia, byłaby zapewne bardzo szczęśliwą kobietą. Nawet w jej sytuacji, zawsze starała się odnajdować pozytywne aspekty każdego nieprzyjemnego zdarzenia, ale tym razem to było naprawdę trudne. Te dwie osoby w szpitalu odbierały jej zdolność niwelowania negatywnych efektów pecha na dłużej. Kiedy ta myśl do niej wracała, wracały też problemy. – Trzeba się kłaść – zdecydowała, wiedząc, że chwilowo niczego już nie wymyśli, a nazajutrz miała się dowiedzieć, co z poszkodowanymi w wypadkach.

Tej nocy śniła jej się mama. Sen był dziwny, bo przecież Eunika nigdy jej nie poznała, ale czuła się tak, jakby ją znała od zawsze.

– Córeczko, bardzo cię kocham – powiedziała Halina.

– Przecież ciebie już nie ma – odpowiedziała, powołując się na racjonalne przesłanki.

– Nie żyję, ale nie przestałam być – zaśmiała się jej mama. W tym śnie wyglądała tak, jakby była w wieku Euniki. Jak bliźniaczka.

– To czemu nigdy dotąd mi się nie śniłaś? – spytała Eunika z żalem.

– Nie pamiętasz tego, ale zawsze czuwałam nad twoim snem. To dlatego jako dziecko spałaś tak mocno. W twoich snach nadrabiałyśmy to, co powinnyśmy robić razem w dzień jako matka i córka.

– A teraz? Po co przyszłaś?

– Bo widzę, że masz kłopoty.

– A mam?

– Tak, bo nie akceptujesz swojej mocy.

– O czym ty mówisz, mamo?

– Sama zobaczysz, już niedługo skończysz trzydzieści lat, a to wiek, w którym twoje prawdziwe „ja" dojdzie do głosu, czy tego chcesz, czy nie.

– Ty nie dożyłaś tego wieku... – wyrzuciła jej Eunika. Bo rzeczywiście, jej mama zmarła dziesięć dni przed swoimi trzydziestymi urodzinami, wydając ją na świat.

– Czasem tak bywa, kiedy czarownica rodzi czarownicę o znacznie większej mocy. Nie miej do siebie pretensji.

– Jaką czarownicę? Jakiej mocy? O czym ty mówisz, mamo? – Eunika nawet we śnie nie potrafiła odpuścić racjonalnego podejścia.

– Masz moc, córeczko.

– I to ja cię zabiłam?

– Nie. Po prostu tak się czasem zdarza.

– Tata miał pretensje do mnie – poskarżyła się mamie, choć przecież zdawała sobie sprawę z tego, że śni.

– Nie miał. Kochał cię tak samo, jak ja.

– Nieprawda! Jestem dzieckiem piątku! – odburknęła Eunika i nagle zapragnęła się obudzić.

Po chwili zorientowała się, że już nie śpi i wpatruje się w sufit. – Co za pokręcony sen – westchnęła i otarła z oczu niechciane łzy. Nie chciało jej się wierzyć w to, że przez całe dzieciństwo nieżyjąca matka wpędzała ją w stan snu głębokiego po to, żeby spędzać z nią czas. I jeszcze te historie o czarownicach. – To jakiś absurd! – Przewróciła oczami. – Chyba za bardzo się zestresowałam. Muszę trochę wyluzować, bo zupełnie zwariuję – uznała.



***

Na razie jest w miarę spokojnie, ale nie dajcie się zwieść ;-)

SZÓSTY ZMYSŁOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz