I.5.

226 29 19
                                    

Kolejny dzień w pracy nie przyniósł niczego nowego, ale Eunika była w stanie funkcjonować w miarę normalnie. Odbierała telefony, pocztę, zarówno tę elektroniczną, jak i tradycyjną, przygotowywała odpowiedzi, przekazywała sprawy urzędnikom odpowiedzialnym za nie bezpośrednio. Ignorowała głupie uwagi szefa. Dzień jak co dzień.

Kiedy jednak zbliżała się godzina szesnasta, czuła narastający stres związany z wizytą na policji, a irytujące sytuacje wcale nie ustawały. Jej przełożony, Olgierd Bogaczyk, był kierownikiem Zarządu Dróg Miejskich, ewidentnie posadzonym na tym stołku dzięki znajomościom i lokalnym układom politycznym. Pięćdziesięciolatek był paskudnym seksistą i fakt, że kobieta ubrała się tego dnia w dopasowane dżinsy i zwiewną bluzkę, był wystarczającym powodem do głupich uwag.

– Pani Euniko, proszę się tak nie ubierać do pracy, bo robi mi się tak gorąco, że muszę otwierać okno. Przez panią się przeziębię – stwierdził z rubasznym śmiechem.

– To samo mówił mi pan wczoraj, kiedy miałam na sobie sukienkę i przedwczoraj, kiedy byłam w spódnicy ­– zauważyła kobieta. – Idąc tym tropem, musiałabym nosić worek jutowy albo w ogóle się nie ubierać, żeby pana zadowolić – sarknęła. Znała Bogaczyka już dość długo, żeby wiedzieć, że trzeba mu się postawić, bo inaczej wejdzie pracownikowi na głowę.

– Nieubrana na pewno by mnie pani zadowoliła – odparł facet, śliniąc się już jawnie. Eunika przewróciła oczami, zostawiła mu dokumenty do podpisu na biurku i poszła w stronę drzwi, nie oglądając się za siebie. Była pewna, że gapił się na jej tyłek. – Co z tymi facetami w średnim wieku jest nie tak? – zastanowiła się, przypominając sobie wczorajsza propozycję gościa od hulajnogi.

Eunika Różnicka miała na pieńku z mężczyznami w ogóle. Nie, żeby miała jakieś wątpliwości co do swojej orientacji, bo nie miała, ale bez wyjątku wszyscy, których dotąd spotkała w życiu, ją zawiedli. Począwszy od ojca, który nie potrafił przejść do porządku dziennego nad śmiercią ukochanej żony i zająć się córką, tylko wybrał nałogi, przez kolegów w szkole i w pracy, po trzech typów, których dopuściła do siebie na tyle blisko, że mieli szansę złamać jej serce. Ostatni sponiewierał ją tak, że nie było czego zbierać.

Eunika miała kiedyś przyjaciółkę. A właściwie, osobę, którą za przyjaciółkę uważała. Przynajmniej do czasu, kiedy wróciła niespodziewanie z pracy wcześniej, z gorączką i bólem zatok, i zastała Adelę w łóżku z jej Jarkiem. On miał spać po nocnej zmianie. Ona miała przyjść do niej po południu. Oboje zrobili ją w bambuko. To było dwa lata wcześniej.

Człowiek musi mieć w życiu jakieś zasady, więc Eunika przyjęła zasadę „do trzech razy sztuka". Od tamtej pory postawiła sobie szlaban na związki. Oraz na przyjaźnie. Jedyną furtkę zostawiła dla Karoliny, która była tylko koleżanką z pracy (a obecnie nawet nie to), ale nigdy jej nie zawiodła. Nikogo nie dopuściła jednak już do siebie tak blisko, jak kiedyś Adelę, która miała być przyjaciółką, i Jarka, który miał być „tym jedynym", a okazał się zwykłym oszustem.

Eunika nie znosiła seksistów prawie tak samo jak zdrajców, więc jej szef nie stał wysoko w rankingu zaufania, tym bardziej, że był żonaty, miał nastoletnie dzieci, a nie przeszkadzało mu to robić niestosownych aluzji w stronę pracownic. Kiedy jednak dogonił ją pod drzwiami i położył rękę na jej ramieniu, aż się wzdrygnęła. Nigdy dotąd nie przekroczył granic jej strefy bezpieczeństwa w tak bezczelny sposób.

– Co z panem dziś nie tak?! – oburzyła się, odsuwając się od niego na bezpieczną odległość.

– Podoba się pani w naszym wydziale? Chce pani tu nadal pracować? – spytał.

– Chcę. Czemu pan pyta? – zdziwiła się.

– Bo prezydent miasta kazał mi wczoraj przygotować plan naprawczy finansów wydziału.

– Chce pan, żebym przygotowała zestawienie wydatków?

– Już je mam, pani Euniko. Chodzi o to, że będę musiał kogoś zwolnić – odpowiedział jej szef z nieskrywaną satysfakcją. A nie powinien jej mieć. Każdy normalny kierownik, dostając polecenie zwolnienia pracownika, powinien czuć przynajmniej niesmak, a porządny – dylemat i rozterkę.

– A co to ma wspólnego ze mną? – Eunika postawiła wszystko na jedną kartę.

– Jest pani wystarczająco inteligentna, żeby zrozumieć, że muszę mieć jakiś... powód, żeby nie zwolnić akurat pani. Ważniejszy niż fakt, że pozostali pracownicy są zatrudnieni w wydziale dłużej.

Eunika nie była pewna czy powinna się wściec czy dostać mdłości na informację, że szef robił jej bezpośrednie propozycje i próbował szantażować w tak podły sposób. Pożałowała, że nie miała przy sobie telefonu, żeby to nagrać. Owszem, potrzebowała tej pracy, ale nie mogła nic poradzić na to, że w tym właśnie momencie miała ochotę przywalić Bogaczykowi i wyjść stamtąd, trzaskając za sobą drzwiami. Zebrała całą swoją cierpliwość, żeby wyminąć go i wyjść spokojnie, prychając tylko pod nosem.

Było już po szesnastej, więc ciężko dysząc z wściekłości Eunika wyłączyła komputer, schowała dokumenty do biurka, założyła płaszcz i wzięła swoją torebkę-plecaczek. Wyszła, nie mogąc się powstrzymać od trzaśnięcia drzwiami zewnętrznymi, co zawsze mogła zgonić na przeciąg. Przecież jej szef trzymał otwarte okno nawet w zimie, a już był koniec marca.

Kobieta miała nadzieję, że wizyta na policji nie zajmie jej dużo czasu, bo naprawdę miała już dość całego tego dnia i tygodnia. – Sama nie wiem czy się cieszyć, że już piątek – westchnęła, rozglądając się po ulicy i zastanawiając się, którą drogę wybrać. Szybko zdecydowała, że pójdzie najmniej ruchliwą z możliwych dróg. Nie chciała ryzykować, że znowu ktoś na nią wpadnie ani spotkania z wariatami na jednośladach.

Komisariat policji w jej mieście znajdował się niedaleko sądu. Dosłownie przez ulicę. Ludzie żartowali sobie, że policjanci nie mają daleko, żeby odprowadzać podejrzanych na rozprawy, ale jednocześnie narzekali, że wożą ich furgonetką, zamiast po prostu przeprowadzić. Ponoć policyjne procedury nie pozwalały na piesze odprowadzanie aresztantów. Eunika weszła przez główną bramę, a potem wielkie drzwi, jednocześnie uświadamiając sobie, że nigdy wcześniej tam nie była. – To właściwie dobrze o mnie świadczy – pomyślała od razu, dodając sobie animuszu.

W czym mogę pomóc? – Z zamyślenia wyrwał ją głos dyżurnego policjanta w okienku. To był młody mężczyzna w policyjnym mundurze.

– Dzień dobry – przywitała się. – Miałam się dziś spotkać z... – Jeju, jak ten facet się nazywa? – próbowała sobie przypomnieć, ale bezskutecznie.

– Z kim? – zaciekawił się gliniarz.

– Jestem świadkiem wypadku. W środę po południu w parku zderzyło się dwóch panów – jeden na rowerze, a drugi na hulajnodze. Ten rowerzysta trafił do szpitala i policjant, który był na miejscu kazał mi dziś przyjść, żebym złożyła zeznania. – Starała się podać jak najwięcej szczegółów, ale najwyraźniej dyżurny nie był zorientowany w sprawie.

– I jak się nazywał ten kolega, który panią wezwał? – dopytywał.

– No, właśnie zapomniałam nazwiska. Aspirant... aspirant chyba...

– Aspirantów mamy kilku, ale tylko dwóch ma dziś służbę – stwierdził młody policjant zza szyby.

– Nie pomoże mi pan? – spytała zawiedziona.

– Wręcz przeciwnie. – Tamten się uśmiechnął. – Ale musi sobie pani przypomnieć coś jeszcze, podać mi więcej informacji.



***

Nikt nie lubi wizyt na komisariacie, chyba żeby podziwiać policjantów w mundurach, co nie? :-P

SZÓSTY ZMYSŁOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz