Część I: Przez płomienie, Rozdział 2

32 6 1
                                    

Budziła się z trudem, choć otoczenie bardzo starało się pomóc – wokół było dużo hałasu i czuła, jakby ktoś nią potrząsał. Pomyślała, że pewnie robił to ktoś, kto ją trzymał, bo poczuła dłoń zaciśniętą na ramieniu. Wciąż jeszcze nie w pełni świadoma co się z nią działo, szarpnęła ręką, stanęła na nogi i rzuciła się do ucieczki, a mężczyzna, któremu się wyrwała, głośno przeklął po regijsku.

Nie zdołała odbiec daleko i zdała sobie sprawę z kilku ważnych faktów równocześnie. Byli we wnętrzu zamkniętej przyczepy furgonetki, która mocno trzęsła, podskakując na wyboistych solewskich drogach – musiała oprzeć się ręką o ścianę, żeby utrzymać równowagę. Rozpoznała też towarzyszących jej wciąż porywaczy, którzy z pewnością byli Regijczykami – potwierdziły to słowa znienawidzonego języka, które usłyszała.

Jeden z nich podniósł rękę, w której trzymał niewielki podłużny przedmiot. Enila nie potrafiła rozpoznać, co to, ale szybko przekonała się, że to coś niebezpiecznego, gdy poczuła bolesne ukłucie gorąca w ramieniu.

Regijczyk spokojnie opuścił dłoń i gestem nakazał jej, żeby wróciła na miejsce i usiadła. To, co jej zrobił, było tylko wstępnym ostrzeżeniem.

Domyśliła się, co to za przedmiot. Znała krążące w Solwi opowieści o różdżkach, które mieli niektórzy w Regii. Mogły one przyzywać niszczycielską moc, która była jak niewidzialny promień, zdolny uderzać nawet z bardzo daleka. Przeszło jej przez myśl, że to w ten sposób usunęli z drogi każdego, kto mógł przeszkodzić w porwaniu. Promień ranił nagle, bez dźwięku, dyskretnie i przerażająco skutecznie. Solwianie byli przekonani, że to prawdziwa magia, bo tych narzędzi, w przeciwieństwie do broni palnej, nie potrafili skopiować. To dlatego pojawienie się nowej osoby zdolnej przyzywać boską moc dawało im nową nadzieję – jeśli coś miałoby im pomóc okiełznać magię, to boskość właśnie.

Posłusznie usiadła z powrotem, bo nie widziała dla siebie ratunku. Regijczyk obok niej nawet nie pochwycił jej od razu, bo nerwowo obmacywał kieszenie, jakby w zamieszaniu stracił panowanie nad własnymi rzeczami.

– Weź to ode mnie – powiedział do siedzącego naprzeciwko kolegi, podając mu pistolet odebrany Enili, kiedy ją porywali z pałacu. Potem odnalazł płaskie pudełko, z którego wyjął mokrą chusteczkę i przyłożył ją dziewczynie do twarzy, dociskając tak samo, jak poprzednim razem.

Znieruchomiała. Przez chwilę próbowała wstrzymywać oddech, ale było jasne, że nie wytrwa tak długo. Jednak siedząc spokojnie nie potrzebowała dużo powietrza, mogła oddychać płytko, starając się wdychać jak najmniej odurzającej substancji. Zdołała w ten sposób powstrzymywać niepożądaną senność, spod przymkniętych powiek uważnie obserwując, co działo się wokół.

Regijczycy już po chwili wrócili do swobodnej rozmowy, a Enila nie miała trudności ze zrozumieniem większości zdań. W szkole przykładała się do nauki regijskiego, dopingowana przez tatę, który od dzieciństwa powtarzał jej, że należy znać język wroga. Wiele razy powtarzał jej opowieść o zdarzeniu z czasu, kiedy była jeszcze niemowlęciem i byli przymusowo przesiedlani. Kiedy ułożona wśród pakunków na wozie dziewczynka zaczęła płakać, a ojciec sięgnął, by ją uspokoić, pilnujący ich żołnierz wymierzył w niego broń, wykrzykując ostrzeżenia po regijsku. Jak twierdził tata, tylko znajomość wrogiego języka, która pozwoliła wyjaśnić sytuację, ocaliła mu wtedy życie.

Choć więc nigdy nie polubiła tego języka, rozumiała go całkiem dobrze.

– Zmałpowane, nieudolnie jak wszystko – skomentował siedzący naprzeciwko, rozbierając solewski pistolet i przyglądając się poszczególnym częściom. Pogarda w jego głosie była jak sztandar, wyraźny sygnał dla Solwianki, że to śmiertelny wróg. Niejeden z jej rodaków czułby w tym momencie przede wszystkim nienawiść, jednak ją wypełniał przede wszystkim strach.

– Nieudolnie, ale przez to tym bardziej niebezpiecznie – skomentował ten trzymający Enilę. – Dlatego nie możemy pozwolić na tę małpią boskość. Jak już ją nasi wezmą w obroty, to przekonamy się, co to jest naprawdę. Pewnie tak samo skradzione jak wszystko.

Domyślała się, że była mowa o niej, ale była już trochę znieczulona i nie wywołało to w niej tak dużych emocji, jak powinno.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, ale dosłyszała inne głosy zza cienkiej ścianki oddzielającej ich od kabiny pojazdu. Jeden z tych głosów był trzeszczący, niewyraźny, i po jakimś czasie Enila domyśliła się, że rozmowa toczyła się za pomocą radia. Choć Solwianie znali już ten wynalazek i potrafili budować własne, to nie szło im to za dobrze, wcześniej tylko parę razy w życiu miała okazję usłyszeć te charakterystyczne trzaski i szumy.

Niełatwo było zrozumieć zniekształcone przez drogę radiową słowa, nawet dobra znajomość regijskiego nie wystarczała, jeśli nie miało się wprawy. Jednak z kontekstu zdołała domyślić się sensu niektórych wypowiedzi.

– Na granicy wszystko gotowe – przekazał ktoś przez radio. – Jedźcie śmiało.

To również przyjęła z obojętnością. Tajemnicza substancja jednak działała, podstępnie i niemal niepostrzeżenie pozbawiając ją zdolności do działania. Mimo że wciąż na jakimś poziomie była świadoma, co działo się wokół, to przestało to już mieć na nią jakikolwiek wpływ. Kiedy z zewnątrz dobiegły okrzyki, które były wyraźne po solewsku, i które mogłyby dać jej jakąś nadzieję, w żaden sposób nie zareagowała. Tego, co działo się potem, już nawet nie rejestrowała w pamięci. Ktoś zaglądał do samochodu, ludzie wstawali, siadali, toczyły się jakieś rozmowy, ale wszystko to nie miało dla niej znaczenia.

Za którymś z kolei razem, kiedy samochód się zatrzymał, wszyscy Regijczycy wysiedli, ciągnąc ją ze sobą. Słaniała się na nogach, więc prawie ją nieśli. Świeże powietrze na zewnątrz lekko ją otrzeźwiło, tak że przynajmniej zdała sobie sprawę co się z nią działo. Chyba już świtało, ale niebo było zaciągnięte chmurami i wokół było dość ciemno. Po cichu doprowadzili Enilę do przyczepy kolejnego wozu.

Wewnątrz było bardzo ciasno, zarówno od ludzi jak i pakunków. Usadowiono ją obok ściśniętych już pasażerów, a prowadzący ją Regijczyk dopchnął od drugiej strony, samemu siadając tuż przy wyjściu.

Zaraz potem przed oczami mignęły jej znajome kształty – zjawy znów się pojawiły. To otrzeźwiło ją bardziej, jednak starała się nie dać po sobie poznać, że coś się zmieniło. Zrozumiała, że gdzieś w pobliżu był diadem – na tyle blisko, żeby tajemnicze duchy wróciły do niej. Może był zamknięty w jednej ze skrzyń, a ta uchyliła się w podskakującym na wybojach samochodzie.

Nie otwierała oczu, co przy okazji pomogło koncentrować się na widmach. Były jeszcze bardziej rozedrgane niż zwykle, trudno było którekolwiek uchwycić. Z początku robiła to gorączkowo, bojąc się, że wątła nić kontaktu z klejnotem ulegnie zerwaniu, ale po kilku nieudanych próbach zdała sobie sprawę, że w taki sposób niczego nie osiągnie. Oddychając powoli, żeby podtrzymać pozór, że wciąż jeszcze spała, uspokoiła się i ponowiła starania bardziej metodycznie, bez pośpiechu.

Kiedy w końcu odnalazła kształt związany z ogniem, zacisnęła usta, powstrzymując się od ujawnienia radości. Widmo uciekło jak zawsze, ale tropiła je, cierpliwie i coraz szybciej.

Wiedziała, że odniosła sukces, kiedy poczuła lekki zapach spalenizny. Regijczycy zupełnie nie spodziewali się tego i zdecydowanie zbyt długo nie zwracali na nic uwagi. Dopiero kiedy pakunki buchnęły płomieniami, spostrzegli co się działo.

Furgonetka zatrzymała się i wszyscy w panice rzucili się do wyjścia, przeciskając się obok niej. Trzymający ją cały czas za ramię porywacz jednak nie ruszył się z miejsca. Chwycił ją mocniej, próbował zasłonić jej oczy, krzyczał coś do niej, z taką nagłą furią, że nawet nie rozumiała większości słów. Przestraszyła się, że to już koniec, że teraz naprawdę zrobi jej krzywdę. Skuliła się, zamknęła oczy i zaczęła przywoływać ducha ognia z jeszcze większą determinacją, w rytm bijącego niezwykle szybko i mocno serca. Przed inne emocje wysunęła się złość – o to wszystko, co jej zrobiono – i przekuwała ją w nieustępliwe działanie.

Uścisk nagle zelżał, za to poczuła uderzającą ze wszystkich stron falę gorąca. W panice wyślizgnęła się Regijczykowi i wyskoczyła z przyczepy, upadając na ziemię. Wokół było wciąż pełno ludzi i była pewna, że zaraz ją chwycą, pozbawią przytomności albo zabiją. Nie przestawała więc wołać płomieni, nie miała już nic do stracenia, to było wszystko co miała.

Przyczepa furgonetki eksplodowała.

Boskość pojętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz