Część VI: Skrycie w zaświatach, Rozdział 8

15 2 0
                                    

Utrzymanie uwagi równocześnie na dziesiątkach parametrów było dla Andrzeja najpierw niemożliwe, potem niepewne, wreszcie wykonalne, lecz wyczerpujące. Choć w trakcie symulowanych lotów praktycznie nie ruszali się z miejsca, już po paru takich godzinach był bardziej zmęczony, niż po całym dniu fizycznej pracy.

Spella była uparta. Choć potrafiła sterować wielolotem sama, zależało jej, żeby odtworzyć starożytne procedury wymagające dwóch aktywnych pilotów. To miało zwiększyć bezpieczeństwo.

– Każdą rzecz, którą powiem, sprawdzaj. I nie powtarzaj po mnie, tylko mów to, co widzisz – żądała, a on gorliwie i z rosnącą pewnością siebie wytykał jej potknięcia, choć podejrzewał, że były umyślne.

Śniadanie, jak i obiad, zjedli na wieży. Andrzej zjeżdżał na dół już tylko do łazienki i żeby zabierać stamtąd czekające rzeczy, małymi porcjami, bo nie można było wywindować za dużo naraz. Przeważnie robił to na wpół po omacku, bo wzrok nie nadążał, żeby przystosować się do ciemności panującej na dole. Spella nie miała takiego problemu.

– Nie było Regijczyków w dzisiejszym autobusie – powiedziała w pewnej chwili, przypominając jak niezwykłym wzrokiem dysponowała. – Mamy kolejny swobodny dzień na ćwiczenia. Ale nie martw się, jutro zaczniemy trenować w powietrzu.

– To już na pewno ściągnie uwagę!

– Jak wystartujemy, nie będziemy się oglądać, cały świat będzie w zasięgu. Na jutro zamówiłam już tylko śniadanie.

Wybrała dobry moment, by podzielić się tą informacją, bo właśnie tego było trzeba Andrzejowi, by przełamać zmęczenie. Uczył się do wieczora, z przerwami na kawę, przekąski i pakowanie rzeczy. Spella parę razy zjeżdżała z wieży, by omawiać ostatnie sprawy z Kwitańczykami, ale nawet wtedy pozostawała obecna w kokpicie, zdalnie śledząc symulacje i rozmawiając z Andrzejem przez radio. Czasem jej wypowiedzi stawały się mechaniczne, mniej interesujące – domyślał się wtedy, że właśnie rozmawiała z kimś innym i tam kierowała większość uwagi.

Na noc odstąpiła mu łóżko – dla siebie rozłożyła fotel w wielolocie. Oboje byli podekscytowani planowaną podróżą i nawet tego nie kryli. Rano, jeszcze ze smakiem świeżych delri w ustach, wzięli się za przygotowanie maszyny do prawdziwego startu.

Spella obeszła wielolot dookoła, przyglądając się z bliska każdej części. Do niektórych nachylała się, inne podsuwały się same, tanecznymi ruchami. Wszystko, co Andrzej mógłby wypatrzyć tam na jej miejscu, ona równie dobrze widziałaby z daleka, lecz może z tak małej odległości była w stanie dostrzec jeszcze więcej, nawet mikroskopijne defekty wewnątrz materiałów. Nie powiedziała nic na ten temat, pracowała w skupieniu.

– Dopuszczony do lotu zgodnie z zasadami! – podsumowała. – Tylko nie mam pewności, jak długo wytrzymają uszczelnienia. Na tę chwilę wyglądają jeszcze przyzwoicie, przy wysokich lotach musimy uważać... Masz wszystko spakowane?

Zapełnili przestrzenie bagażowe, a potem Spella raz jeszcze zjechała na dół i wróciła, trzymając w rękach najzwyklejszy łom. Pomaszerowała z nim prosto w kierunku desek zakrywających dziurę w ścianie, jakby miała z nimi osobiste porachunki.

– Ja to zrobię! – Andrzej podbiegł za nią i wyciągnął rękę, żeby przechwycić narzędzie. Spella zatrzymała się i po chwili wahania ustąpiła.

– Niech ci będzie – powiedziała. – W końcu mam też parę trudniejszych rzeczy do zrobienia. Przygotuję maszynę do manewrów.

Z pomocą łomu wziął się za rozbieranie prowizorycznej łaty, co już nie mogło pozostać niezauważonym. Na drugim końcu rynku, który było widać z tego miejsca, zaczęli zatrzymywać się ludzie, z tej wysokości jak małe laleczki. Patrzyli, jak Andrzej na powrót odsłaniał nieregularny otwór w boku wieży.

– Widzisz, i tak się gapią – skomentował. – A co dopiero, gdybyś to ty to robiła.

– Ja się nie przejmuję, więcej nas tu nie zobaczą. Ale deski poukładaj równo.

Kiedy skończył, położył łom na wierzchu starannie złożonej sterty drewna, a Spella raz jeszcze zamiotła podłogę, z przesadną pieczołowitością.

– Koniec! – powiedziała, opierając miotłę o deski, i podeszła do wielolotu, żeby przepchnąć go na zaplanowane miejsce.

Andrzej podbiegł, aby jej pomóc, ale zaraz zorientował się, że jego udział był zbędny. Pojazd toczył się lekko, wcale nie trzeba było dużo siły, by go przesunąć i obrócić.

– Niech będzie tu. Stąd już na pewno o nic nie zawadzimy – powiedziała, ale jeszcze obeszła wielolot dookoła, jakby chciała się upewnić. – Chodź, pora na odprawę. Start będzie trudny, zrobię go sama, ale ty też powinieneś wiedzieć o wszystkim. Będziesz patrzeć i kontrolować.

Kiedy rozsiadali się w kabinie i zapinali pasy, nastrój był wręcz podniosły. Celebrowali to jednak krótko, trzeba było skupić się na zadaniach. Umówiwszy, co za chwilę się stanie, włączyli jeden po drugim systemy pokładowe i jednostki napędowe.

– Pozwolenia na start, ze względu na wakaty, udzielam ja – stwierdziła Spella. Wielolot podkołował na krawędź otworu i poprzez niego. Już nie było odwrotu.

Jak na pierwszy wspólny start, ten był wyjątkowo złożony i mimo, że Andrzej był nieźle przygotowany, nie do końca nadążał z obserwowaniem tego, co powinien. Wyskoczyli przez dziurę z wieży i zaczęli spadać, błyskawicznie rozkładając płaty nośne, żeby utrzymać się przez moment w powietrzu, szybując. To dało dość czasu, żeby uruchomić napęd, od razu z wielką mocą. Pojazd wyskoczył w górę i przez chwilę Andrzej nie był w stanie odnotować, co było widać na zewnątrz, bo zaabsorbowały go przede wszystkim nieprzyjemne reakcje własnego organizmu.

Przeciążenie ustąpiło równie nagle, jak się zaczęło, i poczuł, że mimowolnie uniósł się ponad fotel. Pasy zatrzymały go.

– Tylko trochę zadrapaliśmy dach – powiedziała Spella. Nie wiedział, czy żartowała, jemu na pewno nie było w tym momencie do śmiechu. Kiedy przeżył burzę na pokładzie sterowca, wydawało mu się, że znosił to całkiem dobrze, jednak dopiero teraz przekonał się, że możliwe były znacznie mocniejsze przeciążenia, nawet bez udziału katastrof. Patrząc na radosną towarzyszkę, można było pomyśleć, że albo oszalała, albo też wszystko odbywało się zgodnie z planem i nic im bezpośrednio nie groziło. Andrzej ufał, że to drugie było bliższe prawdy.

– Jeśli ci niedobrze, możemy gdzieś przysiąść – zaproponowała. – Mamy do wyboru tyle miejsc, gdzie będziemy tylko my i przyroda. Nieraz robiłam podobne przystanki.

Nie przestawali się wznosić. Drobne kwitańskie miasteczka zniknęły wśród zielonego dywanu.

Boskość pojętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz