Późnym porankiem udał się do wypróbowanej już piekarni, jednak tym razem zamiast kanapki do kawy kupił delri, z nadzieją że będzie taka, jaką dostał w hotelu. Nie zawiódł się, była równie intensywnie doprawiona, w dodatku jeszcze ciepła. Wiatr niósł dodatkowe aromaty od okolicznych klombów. Andrzej rozsiadł się wygodnie i cieszył się chwilą, choć ani na moment nie przestawał obserwować.
Przed południem ruch wokół biblioteki był większy. W pewnym momencie pojawiła się przed nią mała grupka dzieci w towarzystwie jednego dorosłego mężczyzny, zapewne z miejscowej szkoły, która ukryta była między drzewami na stoku poniżej rynku, w części Setan, która przypominała bardziej park, niż miasteczko. Nauczyciel przytrzymywał drzwi i musztrował dzieci, które posłusznie, parami wchodziły do środka. Podobny rytuał powtórzył się jakieś pół godziny później, w drugą stronę.
Jednak Spella nie pojawiła się przed biblioteką. Nie pokazała się też w innych miejscach – przynajmniej nie w tych, które pozostawały pod okiem Andrzeja.
Siedziało mu się tak przyjemnie, że poczuł się jak na wakacjach, może nawet trochę zbyt komfortowo. Wszystko to dało się jednak usprawiedliwić, więc nie zamierzał niczego sobie odmawiać. A kiedy tylko minęło południe, wstał i poszedł prosto do budynku dawnej katedry.
Spella czekała na niego. Była pierwszą osobą, jaką zobaczył, kiedy tylko wszedł, bo stała po drodze, pomiędzy wejściem a bibliotekarskim biurkiem. Wyglądała podobnie, jak poprzedniego dnia, choć była w innej sukni.
– Spóźniłem się? – zapytał Andrzej po kwitańsku. Treść pytania trafnie odzwierciedlała jego zaskoczenie.
– Nie, to ja jestem z wyprzedzeniem – odpowiedziała cicho w jego ojczystym języku. – Chodźmy, już wiesz gdzie.
Poprowadziła tak żwawo, że ledwo zdążyli wymienić z pracownikiem najkrótsze kwitańskie pozdrowienie.
W niby-pracowni nic się nie zmieniło. Andrzej miał wrażenie, że nawet pootwierane książki nie zmieniły pozycji, ani żadna strona nie została przewrócona. W dalszym ciągu podejrzewał, że to mistyfikacja, jednak nie wiedział, gdzie jest kurtyna, którą można by zerwać, żeby odsłonić prawdziwe miejsce pracy Solwianki.
– Proszę, połóż antenę na stole – powiedziała. – Pokażę ci sztuczkę.
– A jednak będzie potrzebna – skwitował, wyjmując z torby kostkę.
– Przyda się. To jest odbiornik, ale nie tylko, można z nim robić inne rzeczy, jeśli użyć odpowiedniego programu. Przemyślałam wszystko w nocy, już wiem jak.
Położył kostkę na stole, a ta niemal natychmiast się rozłożyła, tak że otwierająca się czasza trąciła go lekko w dłoń, zanim zdążył ją cofnąć. Mikroskopijne płytki, które układały się w kształt misy, tym razem zaczęły świecić same z siebie, w dodatku różnokolorowo. Światło to było skoncentrowane w wyraźne promienie, krzyżujące się ponad reliktem i splatające się w przestrzenne obrazy. Trudno było na nich skupić wzrok, ale po chwili Andrzej zaczął rozpoznawać w nich kształty. Dziwne, widmowe, inne od wszystkich technik projekcji, z którymi mógł mieć do czynienia w regijskiej stolicy.
Tego rodzaju sztuczki Enila Pierwsza wykonywała z pomocą solewskiego klejnotu. Może Spella już go nie miała, a może tylko nie chciała go ujawniać. Podejrzewając, że był przez nią nieustannie oszukiwany, Andrzej dopuszczał też opcję, że to wcale nie antena produkowała światło.
– Ładne, prawda? Mogłabym cię nauczyć, ale musiałbyś zostać dłużej. Parę miesięcy co najmniej.
– Nie mamy tyle czasu – powiedział marszcząc czoło.
CZYTASZ
Boskość pojęta
Science FictionGdy początkująca studentka odkrywa, że jako jedyna może władać boskim klejnotem, który dla jej rodaków jest cenną spuścizną i źródłem nadziei, nawet nie podejrzewa, co to naprawdę oznacza. Musi dowieść, że zasługuje na dar, który otrzymała, i że pot...