Kwitania, czy też Kuitane, jak nazywali ją miejscowi, powitała Andrzeja bezchmurnym niebem i przyjemnym wiatrem znad morza. Wykorzystał to, żeby ukoić nerwy po burzliwym locie i przemierzyć kilka ulic leniwym spacerem, ale nie mógł tego przeciągać zbyt długo – to nie był ostatni przystanek. Choć nazwa stolicy była tak podobna do nazwy państwa, że Regijczycy nie zauważali różnicy i na jedno i drugie mówili tak samo, kraj nie kończył się na tym mieście. Andrzej potrzebował dotrzeć jeszcze dalej, w miejsca tak obce, że nie miały regijskich określeń.
Długo przygotowywał się na ten wyjazd, doskonaląc znajomość języka i kultury, lecz teraz po raz pierwszy widział Kuitane na własne oczy. Idąc wśród nagrzewających się powoli murów, nie potrafił powstrzymać się od zadzierania głowy. Raz po raz przyglądał się wysokim fasadom, na których zapisała się bogata historia.
W Regii ruiny spotykało się co najwyżej na peryferiach miast, zapomniane i poprzerastane roślinnością. W Kwitanii wciąż użytkowano wiele budynków, których historia sięgała starożytności. Obrośnięte były nie przez dziką przyrodę, ale przez kolejne warstwy napraw i dobudówek konstruowanych przez współczesnych mieszkańców.
Antyczne mury, zwietrzałe i połatane, mogły sprawiać wrażenie kruchych, ale Andrzej zdawał sobie sprawę, że to złudzenie. Były to konstrukcje zdolne wytrzymać więcej, niż większość domów w jego ojczyźnie. Tu wciąż zdarzały się trzęsienia ziemi, a mimo to starożytne miasta z uporem trwały – miały w tym ogromne doświadczenie.
Kiedy znalazł się blisko dworca kolejowego, przestał sięgać wzrokiem w górę i skupił się raczej na ludziach. Konfrontował ich zachowanie z teoretyczną wiedzą o miejscowych zwyczajach. Powtarzał w myślach, co robić, by zanadto się nie wyróżniać.
Dyskretnym obserwacjom sprzyjało to, że wszyscy zachowywali dystans i starali się nie wchodzić sobie w drogę. Tylko przy kasach i ladach sklepowych było gwarniej, bo każdej transakcji towarzyszyły liczne drobne rytuały słowne i ukłony, które Andrzej uważnie śledził z oddali. Podobne zachowania ćwiczył wielokrotnie w Regii, ale warto było zobaczyć te same gesty wykonane naturalnie, bez wysiłku.
Kiedy poczuł się pewniej, sam podszedł do kasy i kupił bilet do Odesan, kolejnego dużego miasta przy wybrzeżu.
– Dziękuję i życzę miłej podróży! – wyrecytowała śpiewnie kasjerka. Andrzej odpowiedział wyraźnym pochyleniem głowy, takim samym, jakie wcześniej obserwował u innych.
Zatrzymał się też w niedużym sklepie obok kolejowych kas, przyglądając się pierwszym stronom gazet, a jednocześnie zerkając na zachowanie innych klientów. Kiedy przyszła jego kolej, ukłonił się i kupił „Różę wiatrów" – najpopularniejszy dziennik.
– Dziękuję, zapraszam ponownie! – powiedziała sprzedawczyni wydając resztę w monetach i wyraźnie się kłaniając.
Zanim zwinął gazetę w rulon, zajrzał na moment do środka. Wszystkie nagłówki dotyczyły spraw zupełnie dla niego obcych, problemy Regii i jej sąsiadów zostały daleko za oceanem. Ale tym wartościowsza była to dla niego lektura – potrzebował oswoić się z nowym otoczeniem, przygotować się na możliwe tematy rozmów.
Przed sklepem stał automat z napojami – urządzenie, jakiego próżno byłoby szukać w Regii – obok którego opierał się o ścianę elegancko ubrany człowiek, popijający z butelki. Choć tak jak wszyscy nie szukał kontaktu wzrokowego, nieoczekiwanie odezwał się do przechodzącego obok Andrzeja.
– Zły kraj wybrałeś sobie na wizytę.
Regijczyk na moment zamarł, zaskoczony, jakby w jednej chwili na marne poszły miesiące przygotowań. Nie miał pojęcia co go zdradziło. W dodatku, choć zgadywał, że tamten również nie pochodził z Kwitanii, nie dostrzegał w nim ani w jego wymowie niczego, co mogłoby o tym świadczyć.
– Ludzie tu są niedobrzy, bardzo niedobrzy są – kontynuował nieznajomy.
– Nie mam dużych wymagań – odparł Andrzej, starając się ukryć podenerwowanie.
Tamten uniósł brwi i odchrząknął.
– Wspomnisz moje słowa! – powiedział, przekładając butelkę do drugiej ręki i unosząc palec do góry, co było równie nietypowym gestem w Kwitanii, jak gdziekolwiek indziej. Następnie z powrotem chwycił w tę dłoń butelkę, i spokojnie pił dalej, patrząc w dal.
Andrzej zastanawiał się, czy ktoś specjalnie stawiał kolejnych dziwaków na jego drodze. Zdawał sobie sprawę, że to paranoidalne, ale w jego pracy przydawało się mieć zdrową dawkę paranoi.
Jednocześnie jego wzrok zatrzymał się na dłużej na butelce z napojem. Przypomniało o sobie pragnienie, które wcześniej zdołał na chwilę odgonić od siebie, kiedy wszedł do chłodniejszego wnętrza dworcowej hali.
Wyjął z kieszeni monety, które chwilę wcześniej wydała mu sprzedawczyni, i wrzucił jedną w szczelinę automatu. Coś w środku zazgrzytało, potem trzasnęło, a moneta wypadła na tackę w dole.
Spanikował. Czy użył nieodpowiedniego nominału? A może został oszukany, dostał fałszywkę? Popatrzył na nieznajomego, szukając pomocy. W końcu tamten i tak wiedział już, że miał do czynienia z nietutejszym.
– Najpierw wybrać, potem wrzucić – powiedział spokojnie elegant, dotykając palcem jednego z podpisów pod napojami, które okazały się płaskimi przyciskami.
Andrzej bez namysłu wcisnął pierwszy lepszy i ponownie wrzucił monetę. Po dłuższej sekwencji niepokojących dźwięków, butelka wyturlała się z impetem na tackę, nie do końca się tam zatrzymując, więc trzeba było ją szybko chwycić, by nie spadła na ziemię.
– Stara magia – mruknął niechciany obserwator.
Trudno było nawet ocenić, jak wiele było w tym urządzeniu wciąż działających starożytnych części. Podobnie jak budynki, również i maszyny Kwitańczycy uparcie reperowali, przedłużając ich życie daleko ponad rozsądną miarę. Ale zimna herbata z butelki nie była antykiem. Smakowała doskonale, albo takie przynajmniej sprawiała wrażenie w upalny dzień.
Pociąg stanął przy peronie z dużym wyprzedzeniem, a podróżni zajmowali miejsca bez pośpiechu i niemal w ciszy. Andrzej nie zaprzestał starań, by wpasować się w tłum, choć wcale nie był już pewien, czy robił to dobrze. Uważając, by nikogo przypadkiem nie potrącić, odnalazł swoje miejsce, odłożył bagaż na półkę i usiadł, rozwijając gazetę. Czytając, tylko co jakiś czas dyskretnie zerkał na zachowanie pozostałych.
Po kilku minutach jazdy rozluźnił się. Odjazd odbył się punktualnie, a eleganckiego dziwaka nie było w pobliżu – nawet jeśli też wsiadł do tego pociągu, to w inny wagon. Za oknem przemknęło jeszcze wiele fascynujących zabudowań, stopniowo ustępując miejsca zieleni nadmorskich pagórków.
Zapatrzył się na monotonny krajobraz i ogarnęła go senność. Mogło to wiązać się z tym, że w Regii był już późny wieczór. Jednak Andrzej zamierzał siłą dopasować się do nowego rytmu, wrócił więc do lektury.
Jedna tylko rzecz zepsuła mu powracający dobry humor – na czwartej stronie gazety natrafił na duże ogłoszenie z ośmioramiennym znakiem perijan, który uderzył w niego jak złowrogie fatum. Nawet w kraju tak oddalonym od Solwi i Regii nowy kult nie pozwolił o sobie zapomnieć.
CZYTASZ
Boskość pojęta
Science FictionGdy początkująca studentka odkrywa, że jako jedyna może władać boskim klejnotem, który dla jej rodaków jest cenną spuścizną i źródłem nadziei, nawet nie podejrzewa, co to naprawdę oznacza. Musi dowieść, że zasługuje na dar, który otrzymała, i że pot...