– Tu powinno być „moim zdaniem" a nie „w moim zdaniu".
– Jesteś pewna? – Szymon z zakłopotaniem patrzył w podręcznik do solewskiego.
– W życiu nie słyszałam, żeby ktoś tak u nas mówił – wyjaśniła, powstrzymując śmiech.
Był to już kolejny raz, gdy sformułowania, które były dla niej zupełnie naturalne, kłóciły się z zaleceniami z podręcznika, jaki był używany w regijskiej szkole. Bardzo ją to bawiło.
– To może jakieś różnice regionalne, kwestia dialektu – zastanawiał się Szymon, kartkując książkę w poszukiwaniu wskazówek.
– No nie wiem, raczej nie z tych regionów, jakie ja znam. Prędzej coś się przekręciło. Zresztą zobacz sam, choćby w tych gazetach, które mi przynosisz. Mogę się założyć, że nigdzie nie jest napisane w taki sposób.
– Ależ wierzę ci, oczywiście. Tyle że teraz nie wiem, co z tym zrobić.
– Prawda, może zostawmy to, jak już tak macie uczyć. – Wzruszyła ramionami. Nie zależało jej wcale na tym, żeby Regijczycy bezbłędnie posługiwali się jej ojczystą mową.
Dokończyli przygotowanie ćwiczeń do szkoły i nadszedł wyczekiwany przez Enilę moment. Szymon zdjął kilka opasłych książek ze sterty, którą wcześniej Agata pomogła mu znieść na dół.
– Zastanawiałem się, od czego zacząć – powiedział, otwierając pierwszy z tomów.
– Od pisma! – wtrąciła.
– Tak, też tak myślę, ale to skomplikowany temat, są różne warianty. Nic to, nauczymy się najpierw jednego. I kilku prostych słów przy okazji.
Przerzucił kartki i położył przed nią książkę otwartą na tabelce ukazującej znaki, jakimi był zapisywany martwy język, z szeregiem klasyfikacji i opisów.
Od razu rozpoznała kilka symboli, które w bardzo podobnej formie powtarzały się w obrazach, jakie widziała za sprawą klejnotu. Nie powinna była czuć się zaskoczona, przecież spodziewała się, że te przypuszczenia się potwierdzą, ale kiedy rzeczywiście to się stało, jej serce zabiło mocniej. Nie miała już najmniejszych wątpliwości – kształty wplecione w ciała widm były słowami zapisanymi starożytnym pismem.
Ponieważ duchy były przez cały czas tuż obok, mogła porównywać obrazy na bieżąco. Dla niemal dowolnego fragmentu zjaw potrafiła odnaleźć znak, który przynajmniej trochę go przypominał. Już po chwili stwierdziła, że wśród widm zdarzały się takie, które nie składały się z niczego innego, tylko połączonych liter.
Szymon spokojnie pokazywał kolejne symbole, nieświadomy tego, że skupiona Enila odkrywała właśnie znacznie więcej, niż to co było na papierze.
– Niektóre odpowiadają naszym, te powinno być łatwo zapamiętać – mówił. – Na przykład to jest „N" i wygląda prawie tak samo, jak współczesne.
Rzeczywiście, ku zaskoczeniu Solwianki, kilka znaków miało coś wspólnego ze zwykłymi literami, jakie znała. Podobieństwa nie były duże, trzeba było wiedzieć na co zwracać uwagę, ale Szymon pokazał jej rekonstrukcje pokazujące, jak stopniowo przez setki lat dawne symbole przekształcały się, wyglądając coraz bardziej znajomo. Nie wszystkie miały współczesne odpowiedniki, niektóre zgubiły się po drodze, z kolei inne miały więcej niż jednego potomka. Tak naprawdę nie było jednego antycznego pisma, lecz wiele kolejnych odmian.
– Tak, dobrze, uczmy się najstarszego – powiedziała. Nieustannie wszystko porównywała i kształty, które obserwowała na skraju pola widzenia, wydawały się mieć najwięcej wspólnego z tym pierwszym wariantem.
Z trudem powstrzymywała się od mówienia o swojej głównej motywacji – o tym, że tak bardzo chciała jak najszybciej zrozumieć, co klejnot do niej mówił za pomocą zjaw. Nabierała przekonania, że – paradoksalnie – wszystko czego nauczyła się od Agaty mogło okazać się mniej znaczące w praktyce, niż to czego mogła dowiedzieć się od Szymona. Wolała jednak zachować to w sekrecie.
Dlatego kryła ekscytację i pozwoliła nauczycielowi prowadzić lekcję zgodnie z jego uznaniem. Uczyła się pisać starożytne litery, jedną po drugiej. Zapisała za ich pomocą własne imię, a potem poznała kilka prostych wyrazów z martwego języka.
Przejrzała kilka dalszych stron z książki i zrozumiała, dlaczego Szymon nie dawał jej tego wcześniej do czytania. Długie wywody pisane akademickim językiem były pełne niezrozumiałych dla niej pojęć. To nie był elementarz ani rozmówki, nie nadawało się to wprost do nauki obcej mowy. Właściwie było to usprawiedliwione, skoro martwy język interesował tylko archeologów. Jednak Enila wiedziała już, że mógł być potrzebny nie tylko do badań historycznych.
Na koniec, kiedy Szymon zaczął zbierać się już do powrotu na górę, starannie przerysowała znaki z tabelki, dopisując odpowiadające im współczesne litery tam, gdzie miało to sens.
– Będę je dziś ćwiczyć – stwierdziła.
Tak właśnie spędziła noc – tym razem prawie nie eksperymentowała z radiem. Wielokrotnie powtarzała cały alfabet i trenowała znajomość liter, zapisując za ich pomocą solewskie słowa, tak jak polecił Szymon. Wykonywała też jednak dużo ciekawsze ćwiczenia, o których on nic nie wiedział. Przyglądała się zjawom, jednej po drugiej, i odczytywała słowa, które się w nich kryły. Wszystkie brzmiały obco i nie wiedziała, czy mogły coś znaczyć w martwym języku, bo za mało jeszcze go znała. Pomyślała, że równie dobrze mogły to być imiona. Wymawiała je na głos, na tyle na ile potrafiła, bo Szymon mało jeszcze powiedział jej o prawidłowej wymowie.
Czasem wydawało się, że widma reagowały, jakby rzeczywiście były wywoływane po imieniu. To jednak mogło być złudzenie, bo odpowiadały przede wszystkim na to, że skupiała się na ich kształtach. Trudno było tego uniknąć, kiedy czytała znaki, z których się składały.
Gdy przyszedł poranek, znów zdecydowała się pójść na górę i pomóc przygotowywać śniadanie.
– Jak się udały ćwiczenia? – spytał Szymon.
– Dobrze. Daj mi jakieś słowo do zapisania!
– Proszę bardzo.
Wypowiedział coś, co brzmiało zupełnie obco i z niczym jej się nie kojarzyło.
– To prawdziwe słowo z martwego języka? – domyśliła się. Wcześniej ćwiczyła na solewskich albo regijskich wyrazach, albo znanych nazwach lub imionach.
– Tak – potwierdził Szymon, obserwując kreślone przez nią linie. – To trzeba napisać jako dwa znaki – podpowiedział. – Dobrze, tak, bardzo dobrze! – skomentował, kiedy napisała jeszcze raz od początku. – To antyczne powitanie, o ile się nie mylę, coś w rodzaju „dzień dobry" – dodał.
Enila powtórzyła obcy wyraz, wpatrując się w kartkę jakby ze zdziwieniem.
– Prawdziwe! Prawdziwe słowo – powiedziała. To jednak nie to było główną przyczyną tego, że zamarła w osłupieniu. Kiedy patrzyła na to, co napisała, pojawiła się przed nią nowa zjawa, odpychając na chwilę pozostałe. Kształtem bardzo przypominała nakreślony na papierze wyraz, choć na końcu miała dodatkowy ornament. Została przywołana, jak gdyby na dźwięk swojego imienia – choć Enila wiedziała, że do tego mogło wystarczyć, że zaczęła wyobrażać sobie odpowiedni kształt.
Teraz mogła już być pewna, że martwy język był kluczem do sekretów klejnotu, potwierdzało się to ponad wszelką wątpliwość. Wiele myśli przebiegło jej szybko przez głowę, a w odpowiedzi na to nowa zjawa uciekła, ustępując miejsca tym zwykłym.
– Dziękuję! Tak, chciałabym poznać więcej słownictwa. Czy jutro możemy zrobić kolejną lekcję? To znaczy dziś – poprawiła szybko, bo przypomniała sobie, że dla niego będzie to jeszcze ten sam dzień, który właśnie zaczynał.
– Wieczorem? Tak, mógłbym z tobą usiąść na chwilę, jeśli potrzebujesz.
– Bardzo proszę!
Wiedziała, że jej entuzjazm mógł być dla niego niezrozumiały. Jednak była zbyt blisko przełomu, żeby się tym w tej chwili przejmować.
CZYTASZ
Boskość pojęta
Science FictionGdy początkująca studentka odkrywa, że jako jedyna może władać boskim klejnotem, który dla jej rodaków jest cenną spuścizną i źródłem nadziei, nawet nie podejrzewa, co to naprawdę oznacza. Musi dowieść, że zasługuje na dar, który otrzymała, i że pot...