Część V: Małpia boskość, Rozdział 3

19 3 0
                                    

Jestem tylko na pokaz – myślała, patrząc z podwyższenia na codziennie wymieniający się tłum pielgrzymów. Nużące ceremonie regularnie przypominały o tej refleksji, aż powtarzana fraza stopniowo utraciła dosłowne znaczenie i stała się mantrą pomagającą zebrać myśli.

Nie była zaangażowana w tę rolę, wykonywała obowiązki niemal mechanicznie. Gotowych przemów nie uczyła się na pamięć, tylko odczytywała je z notatek wyświetlanych na bieżąco przez klejnot.

Nie przykładała dużej wagi do powtarzanych sloganów o wartości pracy i o szukaniu równowagi między wolnością a wspólnym dobrem. Przygotowała program, który przeanalizowawszy teksty, potrafił generować kolejne w tym samym duchu, dzięki czemu nawet jej spontanicznie wypowiedzi budziły aprobatę specjalistów od wizerunku, którzy jej pilnowali.

Własne słowa rezerwowała dla tych, którzy rzeczywiście chcieli ich słuchać i którzy zasłużyli na zaufanie. Nie była na to pora, póki siedziała na wysokim ołtarzu, dopełniając rytualnych obowiązków.

Siedziała więc w zadumie, ale to była tylko pozorna bezczynność, bo poprzez relikt nieustannie dowiadywała się o wielu rzeczach, dalekich i bliskich. Tylko lekkie płócienne zadaszenie dzieliło ją od otwartej przestrzeni, a to, co dla innych było monotonnym, czystym niebem, dla niej pełne było złożonych deseni, tańczących zafalowań, w których kryły się wieści nie tylko na temat zmieniającej się pogody, czy innych zjawisk przyrodniczych, ale także o tym, co działo się w odległych miastach, za granicami Solwi.

Zwracała uwagę na wszystkie wieści z Regii, bojąc się o los Szymona i Agaty, od których nie mogła dostać żadnej informacji. W tym co odbierała nie było jednak ani słowa o niepokojach społecznych czy działalności podziemia.

Główny regijski program radiowy, którego sygnał docierał do Solwi wyjątkowo czysto, nadawał właśnie retransmisję przemowy, jaką król kaznodzieja wygłosił w odpowiedzi na wieści o pierwszych publicznych wystąpieniach solewskiej bogini. Wcześniej nie słyszała całości, więc teraz skupiła się na przekazie.

– Małpa może włączyć radio, jak i pies zje kiełbasę, chociaż mu nie przeznaczona. – mówił nieprzyjazny głos. – Nie będą jednak zdolne pojąć, co było potrzebne, by te rzeczy stworzyć, ani jakie to może mieć szersze konsekwencje. To samo widzimy w Solwi. Bawią się blaskiem dawnej potęgi, nie wiedząc, co on w istocie symbolizuje. W Regii pamiętamy, jak nieroztropne zabawy takimi przyrządami wyniszczały świat, kiedy ludzie gotowi byli zagarnąć wszystkie zasoby planety, byle zaspokoić wiecznie rosnący głód mocy. Nie pozwolimy, żeby te czasy powróciły. Bóg złożył na naszych barkach odpowiedzialność, mamy być dobrymi pasterzami tego świata, dlatego będziemy nieugięcie strzec właściwego porządku. Niezwłocznie wprowadzimy dodatkowe embargo...

Enila czuła, że jego słowa ważyły dużo więcej, niż wszystko, co wkładano w jej usta. Rządzący Solwią tak bardzo obawiali się prowokować nieprzyjaciół, że woleli sami uciszać każdą wzmiankę o „zakazanej" wiedzy. Wystarczyło, że królowie pogrozili palcem z daleka. W słowach wszyscy zarzekali się, że Regia to przeciwnik, któremu należy się przeciwstawiać, w czynach nikt nie ośmielał się choćby próbować.

Enila podejrzewała, że wśród solewskich decydentów ukrywało się sporo obcej agentury, wbrew temu co głośno twierdzili na swój temat. Nie miała jednak twardych dowodów. Mimo mocy podsłuchiwania, jaką posiadła dzięki reliktowi, nie przyłapała nikogo na gorącym uczynku. Usłyszała jednak wystarczająco dużo, żeby nigdy nie ufać nikomu związanemu z Prawdą. Oni cenili głównie – albo nawet wyłącznie – utrzymanie własnej pozycji w państwie.

Na szczęście nie tylko tacy ją otaczali.

Zwieńczenie ceremonii wymagało jeszcze, żeby zrobiła kilka kroków w stronę tłumu, dając pokaz świateł wypuszczanych jakby prosto z serca. Pod gołym niebem miała do dyspozycji mnóstwo źródeł energii, więc nie musiała się ograniczać. Wiązki światła były dobrze widoczne dzięki dymowi z kadzideł, który rozproszył się w powietrzu, a ona wyplatała z nich iluzoryczne wzory, budzące szczery podziw tłumu, choć była prawie pewna, że nikt z patrzących nie znał matematycznych reguł, z jakich korzystała. Z jej punktu widzenia było to właściwie stratą czasu, zresztą jak cała ceremonia.

Boskość pojętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz