Część VII: Przez obłoki, Rozdział 2

12 2 0
                                    

Andrzej nie był pewien, czy to, co przeżywał, działo się naprawdę. Kiedy zgniotły go przeciążenia, myślał, że wciąż są w wielolocie, ale potem Spella wzięła go za rękę i po prostu szli przez siebie, niekończącymi się tunelami, jakie zwykle spotyka się tylko w dokuczliwych snach. Następnie zdał sobie sprawę, że siedział wśród zarośli. Zapach pospolitego łopianu mieszał się z aromatem podobnym do kwitańskiej bazylii i innymi, mniej znajomymi. Pokryte meszkiem liście zahaczyły o zarost na jego twarzy.

Odgarnął czepliwe pędy i zobaczył Spellę siedzącą na gałęzi, a może wyjątkowo grubym korzeniu. Krzewy, byliny i zioła zdawały się rosnąć jedne na drugich, we wszystkich kierunkach, patrząc na nie trudno byłoby powiedzieć, gdzie była góra, a gdzie dół. Nie wiadomo skąd dochodziło rozproszone światło. Jedyne, co mu się z tym kojarzyło, to że znaleźli się w gęstej dżungli.

– Gdzie jesteśmy? – spytał.

– W brzuchu wielkiej ryby.

Uznał to za potwierdzenie, że albo śnił, albo znalazł się w świecie majaków. W dodatku z każdą chwilą czuł się coraz lżejszy, jakby stawał się duchem. Spella ze śmiechem zsunęła się z gałęzi i powoli popłynęła przez powietrze nad głową Andrzeja. Obrócił się w ślad za nią i do reszty stracił orientację. Liście znowu muskały go po twarzy, niekontrolowanie dryfował wśród botanicznego chaosu. Przynajmniej było za co się chwycić, łodygi i gałęzie były pod ręką.

– Wróciliśmy na orbitę – dodała. – Jesteśmy w ich statku kosmicznym, przechwycili nas i zabrali do środka. A to ich wewnętrzny ogród. Umieścili nas tu, bo uznali, że to jedyne miejsce, w którym będziemy czuć się w miarę normalnie.

– Kim są „oni"? Rozmawiałaś z nimi?

– Też możesz! Wgrali mi translator. Co prawda przekłada tylko na nasz antyczny, ale zrobię ci z tego regijski, żebyś miał łatwiej.

Z boku odezwał się inny głos. Używał niezrozumiałego języka, ale w słuchawce, którą Andrzej wciąż miał w uchu, niemal natychmiast rozbrzmiało tłumaczenie.

– Witajcie, autostopowicze! A może lokalni przewodnicy.

Zza pobliskiej kaliny wyłoniła się postać, bez wątpienia ludzka, i prawdopodobnie kobieca. Strój, choć obcisły, nie podkreślał kształtów, a to, co na pierwszy rzut oka wydawało się ozdobami, okazało się miniaturowymi urządzeniami. Nieznajoma poruszała się pewnie, i w przeciwieństwie do Andrzeja umiała zwrócić się dokładnie tam, gdzie chciała.

– Pomyślałam, że wolicie spotkać się bezpośrednio – wyjaśniła. – Jestem Onia, chwilowo trafiliście pod moją opiekę. Czy dobrze się czujecie?

– Nie. To znaczy tak – natychmiast poprawił się. – Nie wiem, co tu się dzieje, ale czuję się dobrze.

Popatrzył w stronę Spelli, która była teraz poniżej niego, rozumiejąc tak kierunek, w którym celowały jego nogi. Odgarniała gałązki, żeby dostać się do owalnego, zielono-czerwonego owocu.

– Mango, podobne do starożytnych! – krzyknęła z zachwytem. – Nie przypuszczałam nawet, że kiedyś zobaczę prawdziwe.

Ostrożnie chwyciła je w dłonie, nie zrywając, i przytknęła nos do skórki.

– Czujcie się goszczeni – oświadczyła Onia.

Niejasne było, co chciała przez to wyrazić – sens mógł zagubić się w tłumaczeniu. Spella przypuszczalnie miała podobne wątpliwości, bo dopytała:

– Mogę skosztować?

– Tak, urośnie więcej, zapewniamy dobre warunki. Zaszczepimy też próbki gatunków od was.

Boskość pojętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz