Mogłoby się zdawać, że mając za sobą dziesiątki wystąpień Enila nie powinna czuć tremy przed kolejnym. To miało być jednak inne od pozostałych. Była samotnie odpowiedzialna za wszystko, co się stanie, do tego mając na głowie zupełnie unikatowe trudności.
Kiedy zawisła wysoko ponad placem defilad i nakazała wielolotowi, aby stopniowo zszedł niżej, sama zajęła się przeglądaniem przygotowanej wcześniej treści przemowy do wygłoszenia. Dlatego tym bardziej zaskoczyło ją i wybiło z rytmu, kiedy wzburzone powietrze zaczęło rzucać pojazdem na wszystkie strony, nie pozwalając na powolne i majestatyczne obniżanie lotu, jakie sobie zaplanowała.
Nie wzięła pod uwagę, że nad wielkim betonowym placem w słoneczny dzień rozgrzane powietrze będzie tak mocno rwało do góry, wywołując liczne i trudne do przewidzenia turbulencje. Walka o odzyskanie stabilności lotu trwała co najmniej kilka sekund, a może i kilkanaście. Enila potrzebowała paru chwil, żeby przestawić myśli na nowy tor.
Przez moment chciała spanikować, odlecieć, uznać nieudane podejście za niebyłe. Zaraz jednak przekonała samą siebie, że już za późno, by się wycofać. Gromadzący się w dole ludzie byli świadkami tego, co się stało, ale też nie wiedzieli, że cokolwiek odbywało się niezgodnie z planem. Trzeba było pogodzić się, że nie jest tak, jak sobie wymarzyła, i zrealizować tyle z zamierzeń, ile tylko się uda.
Według własnego zamysłu nie chciała lądować, ale unosić się ponad placem, na wysokości niewiele większej od tej, z której zwyczajowo przemawiała. Teraz szybko zmodyfikowała ten plan, zatrzymując się jeszcze o kilkanaście metrów wyżej. Była przekonana, że będzie mogła wystarczająco nagłośnić swoje słowa, by i tak były zrozumiałe – a może nawet lepiej, niż gdyby przeszkadzające odgłosy pojazdu znalazły się bliżej słuchaczy.
Sama musiała zadbać o własne bezpieczeństwo, jak też i o to, żeby lekkomyślnie nie zagrozić innym. Przebiegła w myślach punkty, jak postępować w przypadku, gdyby wielolot zupełnie utracił sterowność. Nie chciała ponownie dać się zaskoczyć. Potrzebowała odpowiednio się nastawić, by być przygotowaną na groźne sytuacje i w razie czego działać odruchowo i błyskawicznie.
Znalazła ostatecznie miejsce, w którym przepływ powietrza był w miarę stabilny. Co prawda pchało wielolot w górę, ale to było całkiem pożytecznie, bo oznaczało, że mogła osiągnąć równowagę prawie nie używając napędu.
– Cóż to za nowe regijskie diabelstwo? – dosłyszała wśród zlewających się głosów oczekującego tłumu. Natychmiast przypomniało jej to o innych obawach, które miała.
Stres nie przestawał narastać. Nie wiedziała, czy postępuje słusznie, ani jakie będą dalsze konsekwencje jej decyzji. Miała wskazywać innym drogę, a sama nie miała przewodnika.
Myślała czasem, choć nigdy całkiem serio, że może jednak pomagała jej jakaś tajemna siła, kierująca zdarzenia na właściwe tory. Jakby ręka losu przynależnego solewskiej bogini, a może ta sama moc stwórcza, której istnienie głosiła religia wyznawana w Regii. Opiekuńczy duch, który poprowadził Enilę do Szymona i Agaty, sprawił że regijscy poszukiwacze nie domyślili się jej kryjówki, w końcu pomógł okiełznać antyczną technologię i znaleźć wielolot.
Lecz przecież nie zawsze wszystko jej sprzyjało. Wcale nie mogła ufać, że nieznany opiekun wyprowadzi ją z każdej opresji. Decyzje nigdy nie przestały być trudne, bo niezmiennie nie było pewne, co za sobą pociągną. Być może stały się nawet trudniejsze, bo coraz więcej od nich zależało.
Dlatego ze strachem wsłuchiwała się w to, co o niej mówiono, czego oczekiwano. Najbardziej krytycznych głosów wcale nie było wiele, rozsądek podpowiadał, że nie powinna koncentrować się na nich, a jednak niełatwo było wyrzucić je z głowy.
CZYTASZ
Boskość pojęta
FantascienzaGdy początkująca studentka odkrywa, że jako jedyna może władać boskim klejnotem, który dla jej rodaków jest cenną spuścizną i źródłem nadziei, nawet nie podejrzewa, co to naprawdę oznacza. Musi dowieść, że zasługuje na dar, który otrzymała, i że pot...