Część VI: Skrycie w zaświatach, Rozdział 1

21 2 0
                                    

– Wszystko wam się pomieszało. Czy ja muszę przypominać, że nie jesteśmy na okręcie? – powiedział kpiąco Andrzej do przechodzącego członka załogi.

Wzburzona powierzchnia oceanu za oknami była niepokojąco blisko, podczas gdy pokład kołysał się niespokojnie, jakby naprawdę należał do statku płynącego wśród widocznych poniżej fal. Andrzej zupełnie nie spodziewał się, że w czasie tej podróży będzie musiał obawiać się objawów choroby morskiej. Na pokładzie sterowca było przeważnie tak spokojnie, że można było nawet nie zdawać sprawy z tego, że się przemieszczał.

– Trzeba było obniżyć lot, powietrze jest bardzo... Front burzowy – zająknął się chłopak z załogi, wymachując rękami.

Widać było, że to rzadka okoliczność, gdyż transoceaniczny sterowiec, duma regijskiej floty pasażerskiej, w ogóle nie był na nią przygotowany. Członkowie załogi panicznie zabezpieczali ruchome przedmioty, a pasażerowie musieli mocno trzymać się poręczy, bo nie było lepszych opcji zapewnienia im bezpieczeństwa.

– Doprawdy trzeba się tak płaszczyć przy ziemi, znaczy, przy wodzie? – zapytał podróżny siedzący obok Andrzeja, tęgi Regijczyk obdarzony gęstą brodą. – Toż to niegodne. Górą nie idzie ominąć?

– Niee... No jak? Takie chmury burzowe przecież do stratosfery sięgają – chłopak starał się odpowiadać, mimo że zajęty był zabezpieczaniem drzwiczek w jednym z bocznych schowków. – Nie ma siły, żeby to przeskoczyć.

Pokładem znów mocniej zatrzęsło a belki konstrukcyjne wydały z siebie odgłosy, nieoczekiwane i przez to wręcz przerażające.

– Nie pozostaje nic, tylko się modlić? – zadrwił Andrzej.

– Nie panikujmy, kapitan wie co robi – uspokajał chłopak, choć nie brzmiało to bardzo krzepiąco, kiedy jednocześnie walczył z kolejnymi otwierającymi się schowkami. – Prowadzi nas przez najspokojniejszy obszar. Ale oczywiście, pomodlić się nie zaszkodzi.

– Ani nie pomoże – Andrzej niemal prychnął, podtrzymując szyderczy ton.

– A to zależy – wtrącił brodacz. – Zależy, jak się będziemy modlić. Trzeba nie na kolanach, ale z podniesionym czołem. Z dumą, która zasługuje na to, by być nagradzaną.

Mówiąc to wstał z siedzenia, jakby tak beztrosko przeciwstawiając się żywiołom miał cokolwiek wskórać. Jedną ręką jednak wciąż trzymał się poręczy.

Andrzej popatrzył na niego zdziwiony i dopiero w tej chwili zwrócił uwagę na szczegół, który wiele mu wyjaśnił. Broda, przesuwając się podczas walki o utrzymanie równowagi, odsłoniła na moment wisiorek dyndający na szyi. Był to ośmiorożny symbol słońca – znak, którego używali perijanie.

Andrzej nie traktował owego kultu zbyt poważnie i niepojętym było dla niego, ilekroć spotykał rodaka, który pozwolił opętać się tak wariackim ideom. Stwierdzając, że i w jego ojczyźnie naiwnych nie brakowało, dystansował się względem nich tak samo, jak wobec cudzoziemców.

Pomyślał, że brodacz inaczej by śpiewał, gdyby wiedział, czym Andrzej zamierzał zajmować się w Kwitanii. Ale perijanie żyli w świecie własnych wyobrażeń i spotykając cokolwiek, co by się z nimi kłóciło, z pewnością wynaleźliby uzasadnienie, żeby to zignorować.

– Nie ma się co puszyć. Gwiazda, która przyjdzie, na pewno nie będzie tym, co myślicie – mruknął i zaraz sam się zbeształ w myślach, że dał się sprowokować.

W przeciwieństwie do tych nawiedzeńców, Andrzej wiedział, że coś rzeczywiście nadchodziło, obiektywnie, bo mierzalnie za pomocą odpowiedniej aparatury. Jednak na razie był jednym z niewielu ludzi na świecie, którzy zdawali sobie z tego sprawę i lepiej było zachować to dla siebie – nawet jeśli i tak nikt by mu nie uwierzył.

Perijanin popatrzył na współpodróżnego ze zmarszczonym czołem, jakby nie dosłyszał i chciał prosić o powtórzenie, ale nie ciągnął wątku. Uniósł twarz do góry i sam zaczął mamrotać, zapewne słowa modlitwy, tej niby pełnej dumy.

Andrzej westchnął. Jego podróż już zaczęła rozwijać się nieoczekiwanie, a przecież dopiero się zaczynała.

Boskość pojętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz