HERVÈ

165 26 68
                                    

"SÓL NA RANĘ"

_________________________________

28 czerwca
Paryż

Słońce świeciło wysoko na niebie, sprawiając, że ludzie wychodzili z domów uśmiechnięci i pełni życia. Na ich twarzach można było dostrzec radość i szczęście. Czasami smutek pod nimi schowany, niczym twarz pod maską. 

Nienawidziłem takich ludzi. Naprawdę. Zwłaszcza takich, których maska była prawie idealna. Pozwalała, by inni widzieli w niej autorytet, tolerancję i zaufanie. Pozwalała bym to JA dawał się nabrać, choć zawsze byłem niezwykle ostrożny. 

Tym razem nie było inaczej. Moja matka, która cały czas powtarzała, że się zmieni, że od jutra przestanie pić i będzie dla mnie wsparciem, wpadła do restauracji, gdzie pracowałem i zażądała ode mnie pieniędzy. Mówiła, że to na odwyk. Jednak ja doskonale zdawałem sobie sprawę co ma na myśli i gdzie tak naprawdę te pieniądze skończą. Zrobiła awanturę na całą restaurację, strasząc młodych gości.

Próbowałem ją wyprosić, ale nie dawałem rady. Stałem blisko niej i czułem śmierdzący oddech alkoholu, widziałem zaschnięte łzy na jej zmizerniałych, prawie szarych policzkach, które były oznaką bezsilności. Jej ubrania nie pachniały lepiej, niż jej oddech. Była w rozsypce. Totalnej. 

Zerknąłem za siebie, gdzie stał mój szef. Obiecał, że jeśli jeszcze raz moja matka wparuje do restauracji i będzie robić z siebie ofiarę, pomoże mi. 

— Hervé... musisz mi dać te pieniądze. Teraz jest ostatni czas na zapisanie się na odwyk — mówiła, zbliżając do mnie. 

Byłem za bardzo przerażony, zdezorientowany i zawstydzony, by się ruszyć. Powinienem już dawno do tego przywknąć, zdarzało się to nie raz. Powinienem znaleźć sobie jakieś mieszkanie i zostawić ją samą sobie. Miałem prawie dziewiętnaście lat oraz odłożone pieniądze, ale nie mogłem. To była moja matka i nawet jeśli od ideału dzieliły ją miliony lat świetlnych nie mogłem jej zostawić. W jakim świetle by mnie to stawiło? Jak patrzyliby na mnie ludzie? Pewnie powtarzaliby jakim to egoistycznym i nie wychowanym synem jestem, bo pozwoliłem się matce upić na śmierć. 

— Ma... — zacząłem, chcąc coś do niej powiedzieć, ale czułem dziwną blokadę, gdy wpatrywała się błagalnie we mnie, tymi przepitymi, niebieskiemi bliźniaczymi do moich, pełnymi cierpienia, którego nigdy nie będę w stanie zrozumieć, oczyma. 

Westchnąłem cicho, z całych sił ignorując gości, którzy wpatrywali się w nas jak w największą atrakcję tego dnia, którą, no cóż... byliśmy. Sięgnąłem do kieszeni czarnych, nieco luźniejszych spodni i wyciągnąłem dwadzieścia euro, wciskając je do drążącej dłoni mojej mamy. Miałem nadzieję, że sobie pójdzie i da mi w spokoju pracować. Jednak jak się mogłem spodziewać nadzieja zrobiła sobie ze mnie żarty, udowadniając, że ci którzy mówią iż jest ona matką głupich, mają rację. 

— Hervé... — zaczęła. Wiedziałem co zamierza powiedzieć. Zawsze było to samo. Na początku prosi o pieniądze, później dziękuje, obiecuje poprawę, później krzyczy, że to za mało i idzie kupić kolejne litry alkoholu, a ja pracuję do późna, by jak najdłużej odwlekać widok nieprzytomnej, pijanej matki. — Kochanie... tak bardzo ci dziękuję. Dobrze wiesz, że teraz będzie lepiej — mówiła, kładąc dłonie na moich policzkach. Nie cofnąłem się. No bo jak? Jej dotyk był jak połączenie czegoś kojącego z czymś, czego nienawidziłem. — Wyjdę z tego, zobaczysz. Zaczniemy od nowa.

Przestałem słuchać. Każdy nasz nowy początek był starym końcem. 

— Cieszę się mamo, ale muszę pracować — powiedziałem, gdy skończyła mówić. Uśmiechnęła się delikatnie jakby dumna, że dała radę nakłamać synowi. — Powinnaś iść. Goście się patrzą i... 

Droga po Marzenia | bxb Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz