ADELIO

132 22 46
                                    

"BY ZACZĄĆ ŻYĆ"

_________________________________

28 czerwca
Bilbao

Nie wiem co ja miałem w głowie, kiedy postanowiłem wykonać pierwsze z moich marzeń od razu po wyjściu z autobusu. Zobaczyłem na liście jeden punkt, który uznałem za prosty do wykonania. Chciałem jakoś zacząć tą podróż, zanim jeszcze pójdę do Carli. Poza tym, co złego może być w marzeniu puścić latawiec? No właśnie, jeśli chodzi o mnie i moje umiejętności bycia ciamajdą, to dużo.

— Co za cholerstwo — mruknąłem pod nosem, próbując wyplątać się z objęć sznurka od latawca. Co prawda, marzenie zostało zaliczone, bo chwilę mój zielony krokodylek szybował w górze, ale to wciąż nie znaczy, że sześcioletnia wersja mnie miała dobry pomysł, by umieścić to na liście. I naprawdę nie wiedziałem jakim cudem znalazłem się w takiej sytuacji.

Po kilku minutach szarpania zauważyłem, że powoli zaczynam uwalniać się ze szponów krokodyla. Jednak zrobiłem fatalny błąd. Chciałem się cofnąć, żeby było łatwiej mi się wydostać, ale pech sprawił, że właśnie w tamtym miejscu stała moja walizka. Zahaczyłem o nią i z hukiem runąłem na ziemię.

— Bolało. — Jedyne co wydostało się z moich ust, zanim postanowiłem się poddać. Westchnąłem wyczerpany i po prostu jakiś czas leżałem na tej ziemi z nadzieją, że jakimś magicznym sposobem latawiec sam pozwoli mi wyjść z jego sideł, a moje plecy zostaną uleczone i nie będę czuł bólu upadku. Tylko, że...

oh, z tej perspektywy widać buty wszystkich osób!

ta ma niezłe

te z chęcią też bym nosił

o, a te poznaje

czy to nie...?

— Adelio Francisco Nuera Costa. — Usłyszałem głos nade mną. Spojrzałem do góry i natknąłem się na pytający wzrok dziewczyny. — Co ty wyrabiasz?

— Odpoczywam, rzecz jasna — powiedziałem z sarkazmem, który można było wyczuć nawet we Francji. — Ale już skończyłem, więc mi pomóż.

— Wolę udawać, że cię nie znam i poczekać, aż sam sobie poradzisz z tym zielonym krokodylem.

Carla usiadła na ławce, która stała zaraz obok mnie. Spojrzałem na nią oburzony, oskarżając ją moim wzrokiem, że właśnie dokonała najgorszego z możliwych czynów. Nie pomogła mi! Dziewczyna po krótkiej chwili postanowiła skończyć swoje tortury i z wielką łaską podeszła do mnie, najpierw pomagając mi wstać, a potem razem męczyliśmy się przez jakiś czas z wyplątaniem mnie z tego latawca. Z jej pomocą w końcu się to udało.

Otrzepałem się z niewidzialnego kurzu, po czym zerknąłem na moją przyjaciółkę. Zawsze sądziłem, że jest ładna, przynajmniej na tyle, iż jeszcze trzy lata temu twierdzić, że kiedyś zostaniemy małżeństwem z trójką pięknych dzieci. Carla Blanco Muñoz była moją najlepszą przyjaciółką. I to wcale nie jedyną, skądże. Oczywiście nosiła jedną z swoich eterycznych sukienek, których miała pełną szafę. Tę, którą miała teraz na sobie lubiłem najbardziej. Pudrowa w kwiatowy wzorek, długie, zwiewne rękawy. A z lekkim uśmiechem dziewczyny wyglądało to jakby sukienka została stworzona specjalnie dla niej. Dla Carli Blanco Muñoz.

— Więc, czemu ten krokodyl cię atakował? — spytała.

Zaraz potem stanęła na podwyższeniu chodnika, żeby przynajmniej sprawiać wrażenie wyższej ode mnie. Zawsze czułem się niski, bo w końcu jak na chłopaka, to mój wzrost był katastrofą. Jednak gdy przebywałem z Carlą, to chyba zawsze rosłem o kilka centymetrów, a potem przy innych znów się kurczyłem. Dziewczyna mówiła, że swój wzrost odziedziczyła po mamie, która zapewne w jej wieku była jeszcze niższa od niej.

Droga po Marzenia | bxb Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz