ADELIO

72 14 31
                                    

18 lipca
Berno

— Czyli moje potrzeby są niepotrzebne? — Złość wymalowana na mojej twarzy musiała wyglądać śmiesznie, bo widziałem jak chłopak próbuje się nie roześmiać.

Przez chwilę była cisza, bo powstrzymywanie rozbawienie najwidoczniej okazało się dość trudne, dlatego potrzebował uspokojenia. Bolały mnie już trochę nogi, ale nie chciałem tego dać po sobie poznać, bo to w końcu ja nas tutaj zaciągnąłem. Dodatkowo droga jaką przemierzaliśmy, w zasadzie nawet nie była drogą. Były to jakieś wielkie kamienie, po których ciężko się szło. Obok był las i tylko co jakiś czas mijaliśmy budynki, sklepy, ludzi.

– To zdanie nie ma sensu — powiedział w końcu Hervé. — Skoro to są potrzeby, to logiczne, że są potrzebne dla ciebie.

Przewrócił oczami. Może i był wieczór, ale wciąż godzina była na tyle wczesna, że było widocznie i w miarę jasno.

— Ale dla ciebie nie ma to znaczenia jakie mam potrzeby.

— No, raczej.

Nie uraziło mnie to, ale chłopak wkurzał mnie tak bardzo, że postanowiłem zagrać na jego uczuciach. Byłem zdania, że jest totalnym dupkiem bez serca, jednak wiedziałem, że czasami, bardzo rzadko, czuł coś innego niż zirytowanie moją osobą. Coś na wzór radości, zadowolenia. Spuściłem wzrok na swoje buty nic nie mówiąc. Hervé czuł się nieswojo w kompletnej ciszy, więc jeśli się nie odezwę, to prędzej, czy później on to zrobi.

Tak się właśnie stało.

— To znaczy, wiesz, ja mam gdzieś ciebie, a ty masz gdzieś mnie, jesteśmy na równi. — Wzruszył ramionami.

— To wciąż nie znaczy, że masz mi nie pomagać szukać bransoletki i tylko narzekać jaki to jesteś zmęczony, a jaki to ja irytujący.

Mimo, że na niego nie spoglądałem, to mogłem sobie wyobrazić jak w tej chwili zaciska szczękę i gdyby tylko mógł, to strzelałby teraz piorunami z oczu na każdego napotkanego człowieka.

Których w zasadzie nie było za wiele.

Było skupisko ludźmi obok budynku, przypominającego z zewnątrz klub nocny, oraz kilku, którzy prawdopodobnie wybrali się na spacer. Coraz bardziej się ściemniało, a przewietrzenie się w środku lasu, gdzie jedynym światłem były te dobiegające z lokalu niedaleko i trzy zepsute latarnie, świecące strasznie słabo jest nieco nierozsądne. Nie, żebym ja i Hervé jakoś się różnili od tych ludzi, ale my przynajmniej robimy to w słusznej sprawie. Próbujemy odnaleźć moją bransoletkę.

Odwrócił się w moją stronę, przez co automatycznie się zatrzymałem. Przyłożył palec do mojej klatki piersiowej, jakby chciał mi zrobić wykład, zerkając gniewnie w moje oczy.

— Masz rację, bo jesteś tak genialny, że szukamy głupiej biżuteria od trzech godzin, mimo że w tym miejscu przejeżdżaliśmy tylko autem!

Odsunąłem głowę niekontrolowanie w tył. Nie dość, że ewidentnie byliśmy za blisko siebie, to jego mina wcale nie przypominała zadowolonej, więc wolałem być w nieco bezpieczniejszej odległości. Nic się nie odezwałem, co było niemałym zaskoczeniem dla niego. To nie tak, że nie miałem nic do powiedzenia, po prostu wolałem poczekać z dalszym wkurzaniem go przynajmniej do momentu, w którym będzie nieco dalej ode mnie, żebym miał pewność, że nie dostanę po twarzy. Hervé westchnął i cofnął się w tył.

– Wcale ta bransoletka nie jest głupia. – Zabrzmiałem w tym momencie trochę jak dziecko, więc odchrząknąłem i przybrałem pewną siebie minę. – Nie moja wina, że dla ciebie nic, ani nikt nie ma wartości, więc nie potrafisz zrozumieć, że jest ona dla mnie ważna.

Droga po Marzenia | bxb Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz