HERVÉ

79 17 20
                                    

7 lipca
Paryż

Szczerze? Ta noc była jedną z najcięższych. Co prawda miałem wygodne łóżko w nieźle ocenianym hotelu we Francji i było to znacznie lepsze, niż twarda prycza u Vincenta, który znów zaczął ignorować moje wiadomości jak to było zawsze, gdy się żegnaliśmy. Noc była tragiczna z dwóch powodów.

Powód pierwszy: dzień wcześniej spotkałem irytującego dzieciaka, którego obiecałem podwieźć.

Powód drugi: obudziłem się i ujrzałem jego duże, ciemne oczy wpatrujące się we mnie z dziką radością i podekscytowaniem.

— Wytłumacz mi, Alberto — zacząłem spokojnie, cofając się pod ścianę na łóżku, gdy na nim usiadł. Niestety nie dokończyłem myśli, bo mi przerwał oburzony.

— Jestem Adelio! — Założył ręce na piersi. — Powinieneś umieć to zapamiętać, jesteś młody, Henry. Skleroza nie dopada ludzi w twoim wieku — dodał, uśmiechając się do mnie niewinnie.

Wywróciłem oczami, wiedząc że przekręcił moje imię specjalnie w odwyku.

— I vice versa —  mruknąłem. Widziałem jak otwiera usta, więc postanowiłem kontynuować, by w końcu dokończyć swą pierwszą myśl, która pojawiła się w mojej głowie od razu po wstaniu. — Wytłumacz mi jakim cudem wszedłeś do mojego pokoju i po co, skoro twój znajduje się zaraz za ścianą? — spytałem, wskazując ścianę obok. — I w dodatku wszystko słychać.

— Ja nic nie słyszałem — odparł, marszcząc brwi w zdziwieniu.

— Ja tak i to dużo. Wiesz Alberto, wyglądasz mi na typowego maminsynka, w sumie po tym co słyszałem to też tak brzmisz — zacząłem z kpiącym uśmiechem, widząc jak policzki chłopaka pokrywają się czerwienią. — Dlaczego więc jej skłamałeś? — spytałem.

Chłopak patrzył na mnie przez chwilę jakby chciał wygrać pojedynek na spojrzenia, co w ogóle mnie nie dziwiło, bo dzieciak był naprawdę dziwny. Nie odzywał się.

— Nie skłamałem, po prostu nie powiedziałem całej prawdy — zaczął niepewnie, ale dokończył z entuzjazmem jakby właśnie podchwycił swoje własne kłamstwo, tak łatwe do wyczucia. — Poza tym przecież jestem w podróży — dodał z szerokim i dumnym uśmiechem, po czym w końcu wstał z mojego łóżka i w spokoju mogłem się znów położyć.

Niestety nagle poczułem chłód, jaki ogarnia zawsze gdy wychodzi się spod kołdry. Nieważne czy jest to letni ranek, czy ten w środku zimy. Niewyspany zawsze czujesz nieprzyjemny ziąb.

— Wstawaj, idziemy na śniadanie Henry — zawołał, odkładając mi kołdrę na fotel po drugiej stronie pokoju, a następnie z niego wyszedł.

irytujący dzieciak

Wstałem z łóżka, podchodząc do fotela, jednak gdy moja dłoń znajdowała się dosłownie centymetry od kołdry, drzwi do pokoju ponownie się otworzyły.

— Wiedziałem, że tak zrobisz — powiedział. Wywróciłem na niego oczami, cofając dłoń.

bardzo irytujący dzieciak

— Dobra, dobra, idź już, zaraz przyjdę — odpowiedziałem, zamykając drzwi. — Daj mi pięć minut — krzyknąłem, gdy nie słyszałem dźwięków, które mogłyby świadczyć o tym, że chłopak się oddalił.

Policzyłem w myślach do dziesięciu, starając się uspokoić. Nie potrafiłem do końca powiedzieć dlaczego on tak bardzo mnie irytował. Może to była ta jego radość życia i beztroska? To, że potrafił ot tak wsiąść do przypadkowego autobusu i pojechać w nieznane? Nie wiedziałem, ale czułem się bardzo zirytowany.

Droga po Marzenia | bxb Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz