HERVÉ

79 19 11
                                    

"NIE ZATRACIĆ SIEBIE"
_________________________________

3 lipca
Paryż

Byłem u Vincenta już cztery dni. Nie było to jakoś wybitnie długo, ale jedyne czego chciałem to skończyć odnawiać samochód i udać się do Patricka.

Każdy dzień tutaj wyglądał podobnie. Wstawałem rano z bolącą głową od twardej poduszki i swędzącym nosem od nieświeżego powietrza, które utrzymywało się nawet po całodniowym wywietrzeniu zaniedbanego mieszkania. Oczywiście nie narzekałem na głos. Mógłbym wtedy stracić nocleg i towarzystwo, które z czasem wcale nie było takie miłe jak na początku.

Dwudziestopięcioletni mężczyzna zawsze po pracy wracał z pełnym plecakiem alkoholu. Siadał na kanapie w salonie połączonym z kuchnią, który był także jego sypialną, mimo iż kilka metrów dalej za drzwiami stało pościelone łóżko. Upijał się do nieprzytomności, po czym rankiem wstawał, ogarniał się, ignorując ból głowy, na który narzekał za każdym razem, gdy się z nim mijałem i wychodził do pracy. Miał swój warsztat, który był znany w okolicy i miał dobre opinie. On, choć odziedziczył go po swoim ojcu, dalej przebywał tam prawie całe dnie, jak za dzieciaka, gdy jeszcze często się widywaliśmy.

On i jego ojciec opiekowali się mną, gdy czułem się źle oraz potrzebowałem krótkiej odskoczni od mojej matki.

Może dlatego też nie zauważyłem w przeciągu tych kilku dni, tego jak czas go zmienił.

Siedziałem w garażu, gdzie stał podstarzały, niebieski jeep i starałem się go jakoś odnowić, by bardziej pasował do mojego stylu, nawet jeśli wiedziałem, iż po powrocie od Patricka będę zmuszony oddać mu jego wóz. Godziny mijały mi spokojnie. Słuchałem największych hitów tego roku, poruszając w rytm muzyki nogą.

Nie zauważyłem kiedy wybiła piąta i Vincent znalazł się na kanapie z codziennymi zakupami. Uświadomił mi o tym głośny, kobiecy krzyk, który za nic nie był mi znajomy.

Z początku pomyślałem, że coś się stało, więc zareagowałem natychmiastowym działaniem, którego skutkiem było zranienie się w dłoń, z której zaczęła wypływać czerwona krew. Przyłożyłem palec do ust, ale niewiele to dało.

— Niech to — krzyknąłem szeptem, widząc, że wypływa tylko więcej krwi.

Musiałem jak najszybciej udać się do kuchni, aby przemyć ranę i by nic nieproszonego się tam nie dostało. Niestety musiałem przejść przez salon, w którym znajdował się Vincent wraz z jakąś kobietą.

Po chwili zdjąłem swe robocze buty, by nie robić hałasu i tylko wejść tam, puścić na chwilę wodę, a następnie opatrzeć ranę. Nie spodziewałem się  problemów.

Jednak oczywiście było całkiem odwrotnie od moich oczekiwań i ledwo co postawiłem stopę na pierwszej desce, prowadzącej do salonu przez mały korytarz, łączący garaż z domem, ta zaskrzypiała. Jęki ustały, słyszałem jakieś szemranie i po chwili głos Vincenta.

— Hervé? — spytał. Jego ton był rozbawiony. — Chodź tutaj, nie chowaj się! — zawołał ze śmiechem.

Byłem zmuszony się go posłuchać. Wszedłem powoli do salonu z zamkniętymi oczyma. Chciałem tym samym pokazać, że mam szacunek do tego co robił i nie zamierzałem mu w żaden sposób przeszkadzać. No i cóż, sądząc po dźwiękach jakie dochodziły z salonu wcześniej, chciałem oszczędzić sobie nieprzyjemnego widoku.

— No co ty! — zawołał, a ja powoli otworzyłem oczy. Ujrzałem mężczyznę, siedzącego na kanapie, na jego kolanach znajdowała się ładna szatynka, która śledziła moje ruchy wygłodniałym wzrokiem zielonych oczu. Jej piersi były odkryte i w żaden sposób nie starała się ich zakryć. Rzecz jasna nie patrzyłem tam. — Chcesz dołączyć? — spytał.

Stanąłem jak słup, swój wzrok skupiłem na wódce, którą trzymał w wolnej dłoni. Nie mogłem uwierzyć w to co właśnie mi powiedział. Gdy już wróciłem do rzeczywistości, rozejrzałem się po niewielkim mieszkaniu z nadzieją, że gdzieś tutaj znajdowały się ukryte kamery, bo nie mogłem uwierzyć, że ktokolwiek jest w stanie złożyć taką propozycję znajomemu.

— Źle się czuję — wymamrotałem.

Zignorowałem krwawiący palec i parę rozwaloną na kanapie. Wszedłem do swojego tymczasowego pokoju od razu rzucając się na twarde łóżko. Czułem, że długo już tutaj nie wytrzymam. Musiałem się jak najszybciej stąd wydostać. Vincent był za bardzo podobny do mojej matki jeżeli chodziło o picie i głupie odpały po tym.

Kolejne trzy dni przesiedziałem w garażu, wychodząc do sklepu po jedzenie. Z mechanikiem w ogóle nie rozmawiałem. On był za bardzo zajęty piciem, a ja myślą by jak najszybciej naprawić samochód. Do naszej konfrontacji doszło dopiero, gdy ciepłego popołudnia pakowałem do bagażnika jeep'a swoje torby.

Zauważyłem jak Vincent stoi na podjeździe z rękoma w kieszeniach swych szarych dresów, które miały na sobie kilka starych plam, niezdolnych do sprania. Musiałem do niego podejść, choć chciałem jak najszybciej odjechać. Wypadało tak zrobić, bo był dla mnie miły i pewnie, gdyby nie drażniący zapach alkoholu jaki wydobywał się z jego ust za każdym razem, gdy próbował przemówić, zabawiłbym znacznie dłużej.

— Vincent — zacząłem, ale mechanik mi przerwał.

— Hervè, nie daj się. Życie to ciągła walka, jednak nie rób wszystkiego, by ją wygrać, zatracisz wtedy siebie — mówił, zbliżając się do mnie. Co dziwne dziś nie poczułem zapachu alkoholu z jego ust, co uznałem za dobry znak. — Ciesz się każdą chwilą, a wtedy będzie łatwiej i będziesz miał szansę na rozejm. A teraz wybacz, ale muszę udać się do sklepu.

— Jasne — odparłem. — Dziękuję ci... za wszystko — mruknąłem, po czym się odwróciłem, by wsiąść do samochodu i w końcu ruszyć w podróż do Patricka.

Choć na początku chciałem zajrzeć raz jeszcze na wieżę Eiffla.

__________________

Jak dotychczas podoba wam się książka? Macie jakieś uwagi, pomysły, zastrzeżenia?

Droga po Marzenia | bxb Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz