ADELIO

57 11 15
                                    

22 lipca
Berno

— Powinniśmy zostać w hotelu — odezwał się Hervé. Po raz kolejny tego dnia – a jest dziesiąta rano – narzekał, nalegając, żebyśmy zostali w budynku i odpoczywali.

Zignorowałem go. Nie miałem ochoty, tłumaczyć mu, że czuję się już dobrze. Gorączka przeszła oraz wczorajszy dzień był wystarczający by zregenerować nasze organizmy. Ignorowałem też umiejętnie fakt, że prawdopodobnie wyglądałem koszmarnie i miałem ochotę wymiotować, ale to pewnie dlatego, że dawno nie miałem w swoich ustach czegoś porządnego do jedzenia. Zazwyczaj kupowaliśmy jakieś drożdżówki, czy jedzenie, które nie wymagało długiego przygotowywania. Żadnemu z nas nie chciało się gotować, a ponadto nie mieliśmy na to czasu, będąc zajętymi całymi dniami. A no i gotówka się kończyła, więc restauracje odpadały.

Przeprosiłem kobietę, na którą przez przypadek wpadłem. Zwiedzaliśmy właśnie spacerem stare Miasto w Berno. Było dość tłoczno, co nieco zadziwiało, zwracając uwagę na wczesną godzinę.

Spojrzałem na zegar wiszący na Zytglogge, czyli wieży zegarowej.

Jeszcze minuta.

— Chodź bliżej — powiedziałem, pokazując na wieżę

Ruszyłem szybkim krokiem do przodu, żeby mieć dobry widok. Mojemu towarzyszowi jakoś nieszczególnie zależało na szybkości, więc powolnym krokiem podszedł do mnie. Kiedy do pełnej godziny zostały trzy minuty, odbył się spektakl z udziałem figurek, bowiem działo się to za każdym razem trzy minuty przed pełną godziną, zamiast dzwonów. Przechodni mieli mały teatrzyk. Uśmiechnąłem się lekko. Może nie było to najlepsze przeżycie w moim życiu, ale przyjemnie się na to patrzyło.

— Zadowolony? — spytał Hervé, kiedy spektakl dobiegł końca. Pokiwałem głową. — To wracajmy.

Nie czekając na moją odpowiedź ruszył w stronę hotelu.

— Ja zostaję! — Uniosłem delikatnie głos, ponieważ chłopak zdążył się już oddalić o dość spory kawałek drogi.

Usłyszawszy mnie, stanął w miejscu i odwrócił się na pięcie w moją stronę. Podszedł do mnie.

— Nie, nie zostajemy. — Chłopak zerknął na moją twarz, a z jego oczu wydzierała determinacja.

— Ty możesz iść. — Wzruszyłem ramionami. — Przecież sobie poradzę, hotel jest niedaleko.

Hervé umilkł. Pewnie zastanawiał się co zrobić. Byłem pewien, że sobie pójdzie, w końcu każda chwila jaką możemy spędzić oddzielnie jest dla niego błogosławieństwem. To nie tak, że musimy spędzać, że sobą czas, ale podróżujemy razem i jakoś przyzwyczailiśmy się do swojego towarzystwa, że to samo jakoś tak wychodzi. Ciężko jest też siebie unikać.

— Z chęcią — powiedział w końcu. — Jednak nie jestem na tyle głupi i nieodpowiedzialny, żeby zostawić cię samego podczas gorączki.

— Mówiłem, że mi przeszło. — Przewróciłem oczami.

Czy ten koleś naprawdę nie może odpuścić? Ja rozumiem, że wczoraj miałem wysoką temperaturę, ale dziś czuję się dużo lepiej. Może nie do końca jeszcze wyzdrowiałem, ale potrafię wstać z łóżka, chodzić, mówić i ból głowy wcale nie jest, aż taki mocny. To dobry znak. Poza tym umiem zadbać sam o siebie.

— Nie jestem ślepy, Adelio. — Spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami. — A teraz, skoro najwidoczniej nie nakłonię cię za szybko do powrotu, to chociaż powiedz co tu robimy — dodał nieco zrezygnowanym tonem.

Aż zrobiło mi się go szkoda. Wiem, że chciał dobrze, ale zachowywał się jakby nigdy nie widział przeziębionego człowieka. To nie był jeszcze koniec świata. Ludzie gorzej chorują. Ja po prostu dziś czułem się źle.

Droga po Marzenia | bxb Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz