ADELIO

55 11 39
                                    

28 lipca
Wenecja

— Właściwie to nazywam się Adelio Nuera Costa. — Zerknąłem na Hervé. —
Nie żaden Alberto Ramírez. — Oblizałem niezauważalnie usta i przeniosłem swój wzrok na publiczność, a raczej na garstkę osób znajdujących się w barze. Nie wydawali się zainteresowani. Jednak się tym nie przejmowałem, bo to była tylko zabawa, robiłem swoje, a oni swoje. — Na początek, sądzę, że zakładanie, iż każdy hiszpan ma na nazwisko Ramírez, dowodzi że takie osoby są... jakby to ładnie ująć... — zamyśliłem się ostentacyjnie — ...ignorantami.

Nie musiałem nawet patrzeć na Hervé by wiedzieć, iż przewrócił oczami na moje słowa. Specjalnie ostanie słowo wypowiedziałem po angielsku w porównaniu do reszty, która była po włosku, by zrozumiał. Jednak taka była prawda.  Zazwyczaj każdy nie-hiszpan zakładał, że osoby pochodzące z mojego kraju muszą być jakoś połączone z nazwiskiem Ramírez bądź Martinez. Wiedziałem, że są to dwa najpopularniejsze nazwiska, ale zakładanie tego od razu? Bez sensu.

— Ale dość o mnie, bo organizator posyła mi zabójcze spojrzenie. — Puściłem oczko do wcześniej wspomnianego mężczyzny, ignorując ciche rozbawienie ludzi wokół. — Powiedzcie lepiej czego chcecie. — Dostrzegłem, że kilka osób już otwierało usta by coś powiedzieć, więc szybko im to uniemożliwiłem.  — Tylko nie pieniędzy, bo tego to ja też potrzebuję i dać wam nie mogę. — Uśmiechnąłem się delikatnie, czując moja pewność siebie, gdy znajdowałem się na scenie. — Ale jaką piosenkę sobie życzycie?

Kilka osób zaczęło się przekrzykiwać między sobą, proponując mi szybkość piosenki, gatunek, a niektórzy nawet konkretne tytuły.

Przez moment się wyłączyłem, gdy poziom mojego zmęczenia dał się we znaki. Dzisiejszej nocy nie spaliśmy wraz Hervé, bo byliśmy na skateparku i pozwoliliśmy sobie tylko na krótki odpoczynek w drodze powrotnej do Wenecji. To wszystko. Zignorowałem jednak ten fakt, wiedząc, że muszę być przytomny, by występ w jakimś stopniu chociaż był dobry.

Stałem na scenie, obserwując ludzi, przeskakując wzrokiem z jednego człowieka do drugiego. Czułem się dobrze. Nigdy wcześniej nie występowałem na scenie, więc byłem przygotowany na stres z tym związany, ale nie odczuwałem go. Nie czułem go idąc w kierunku podwyższenia, nie czułem go teraz i byłem przekonany, że nie będę czuć go podczas śpiewu.

Wiedziałem, że Hervè chciał zrobić mi na złość zapisując mnie jako wokalistę, ale w zasadzie tylko mi pomógł. Nie dość, że będę mógł odhaczyć "wystąpić na scenie" na mojej liście marzeń, to w dodatku uwielbiałem śpiewać i musiałem przyznać, że nienajgorzej mi to wychodziło.

Zerknąłem w stronę mojego towarzysza, żeby posłać mu uśmiech, który mówiłby, że nie wyszła mu zemsta, ale jego już tam nie było. Zmarszczyłem brwi. Może w pewnym stopniu chciałem, żeby został i obejrzał mój występ, ale nie pokazywałem tego po sobie. Stwierdziłem, że musiał wyjść zapalić, albo irytował go fakt, iż dobrze czułem się w tym miejscu.

Ponownie skupiłem swoją uwagę na ludziach wykrzykujących tytuły piosenek. Jeden głos przebijał się przez wszystkie inne. Był dla mnie najbardziej słyszalny.

— Coś od The Kelly Family!

Rozejrzałem się w poszukiwaniu osoby, do której należał głos. Śmieszne było to, że dziewcyzna powiedziała to po hiszpańsku i znała ulubiony zespół mojej przyjaciółki. Jednak to, że siedziała tam właśnie ona, pijąc sok, który sprawił, że na jej twarzy wykrzywił się grymas, było w tym wszystkim najzabawniejsze.

— Nie wiedziałem, że The Kelly Family mają fanów w Hiszpanii — powiedziałem po włosku, wiedząc, że dziewczyna i tak nie zrozumie.

Posłałem Carli wielki uśmiech, walcząc z pokusą zbiegnięcia ze sceny i przytulenia  blondynki.

Droga po Marzenia | bxb Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz