Culver City, Kalifornia, 24.04.2016, 3.28 w nocy
Jestem popierdolony.
Dziś była impreza przy opuszczonej hurtowni. Średnio chciałem na nią jechać, bo wiedziałem, że będzie tam wielu ludzi, a nie miałem ochoty na towarzystwo. Wolałem zostać w domu. Jasmine nalegała. Uznała, że przyda mi się trochę rozrywki. Czasami bywa nieznośna, ale nie chciało mi się z nią kłócić. Na imprezie było tak, jak zawsze. Nudno i nijako. Felicity chciała, żebym wrócił z nią do jej mieszkania, ale nie miałem na to nastroju. Znów się na mnie obraziła. Coraz bardziej zaczyna działać mi na nerwy. Nie wiem, czy oczekuje ode mnie czegoś więcej, ale jeśli tak, to czeka ją rozczarowanie. Wolałbym strzelić sobie w łeb, niż związać się z tą wariatką.
Żałowałem, że nie było Luke'a, ale od kilku dni przeżywa cholerny kryzys egzystencjonalny. Myślałem, że ucieszy się z tego, że spędzi trochę czasu z blondyną tego dnia, gdy podwoził ją do domu, ale zamiast bycia zadowolonym, Luke jest nie do zniesienia. Dawno nie widziałem go tak wzburzonego. Nie chce powiedzieć, o co dokładnie chodzi. Raz rzucił coś tylko o tym, że dawno nie rozmawiał z kimś tak sztucznym i nigdy więcej nie chce mieć do czynienia z Mią Roberts. Nie wnikam w to głębiej, chociaż prawdę mówiąc, od dwóch dni jest bardziej niż irytujący.
Życie znów mnie testuje. Moją cierpliwość. Zaczynam kwestionować to, czy wszechświat nie daje mi jakichś znaków, bo zbieżność losu zaczyna być zastanawiająca. A najbardziej to, że życie samo podsuwa mi pod nos Victorię Clark. Przyjechałem na imprezę z Jasmine i Laurą. Scott jak zwykle miał dołączyć do nas później, bo musiał załatwić kilka spraw z moją następną walką. Gdy już przyszedł, powiedział nam o tym, jak pomógł pewnej dziewczynie dostać się do centrum, bo się zgubiła. Zazwyczaj ciężko mnie zszokować, ale gdy dowiedziałem się, że mówił o Clark, żałowałem, że nie przystałem na propozycję Felicity. Mogłem z nią pojechać. Wtedy to wszystko nie miałoby miejsca.
Zauważyłem ją. Stała niedaleko i jestem pewien, że i ona mnie widziała. Wyglądała na nieco zagubioną i trochę przestraszoną. Niezbyt mnie to obeszło. Chociaż ostatnia wycieczka do jej domu była ciekawa, tamtego dnia nie miałem ochoty, aby mieć z nią jakikolwiek kontakt. Chciałem wrócić do imprezowania i udawania, że lubiłem tych wszystkich ludzi. Chociaż po głębszym zastanowieniu, już nawet nie chciało mi się udawać. A oni dalej byli tak natrętni. To żałosne. Laura często powtarzała mi, że zdecydowanie mam za duże ego. Ale jak mogło być inaczej, skoro oni wszyscy byli tak nudni i nieinteresujący?
Mój plan działał świetnie do momentu, w którym zauważyłem Brooklyna. Wiedziałem, że będzie na tej imprezie, bo podpisywano tam zawodników do Death Fight. Zauważyłem, że ją zaczepił. Już wtedy wiedziałem, że mu się spodobała. White był popierdolonym człowiekiem, mimo tego, że miał ponad czterdzieści lat, lubił dziewczyny dwukrotnie od siebie młodsze. Jego ostatnia ofiara miała ledwo piętnaście lat i choć mało ludzi mówi o tym głośno, podobno ledwo ją odratowali, gdy z nią skończył. Może to właśnie ta myśl popchnęła mnie do tego, aby do nich podejść? W mojej głowie pojawił się widok jej pokiereszowanego ciała leżącego na jakiejś opustoszałej plaży. Zapewne tak by skończyła.
Wyraźnie się go bała. Ja sam za nim nie przepadam. Dalej się zastanawiam, dlaczego Venom wybrał na swoją prawą rękę takiego zwyrodnialca, ale nie mam prawa tego kwestionować. W końcu to on dał mi wszystko. Musiałem szanować jego ludzi i przyjaciół nawet wtedy, gdy na ich widok miałem odruch wymiotny. White taki u mnie powodował.
Znalazła się pomiędzy młotem a kowadłem. Victoria mnie nienawidzi, ale strach przed Brooklynem był większy. Nie chciałem tego. Już w momencie rozmowy z tym popierdoleńcem chciałem odejść i ją zostawić, bo nie mogłem na nią patrzeć. Za mocno mnie irytowała, ale pojawiła się policja... a może tak chcę sobie to wytłumaczyć? Może chcę sam siebie usprawiedliwić za te myśli?
Gdy znaleźliśmy się sami w tych pustych uliczkach, w mojej głowie było tylko jedno. Chciałem, żeby jej ojciec poczuł niesprawiedliwość tak mocną, jaką czułem ja po śmierci Gabrielle. Moje żyły płonęły. Chciałem, aby patrzył na nią i czuł poczucie winy. Chciałem ją skrzywdzić, ale potrzebowałem czasu na przemyślenia, dlatego prowadziłem nas okrężnymi drogami. Myślałem nad tym, jak to zrobić. Uderzyć ją? Ogłuszyć? Nie chciałem zrobić tego, gdy była przytomna, choć wiedziałem, że tak bolałoby bardziej. Czułaby się jeszcze bardziej upodlona, a jej ojciec miałby jeszcze większe wyrzuty sumienia.
A potem na nią spojrzałem. Szła za mną wyraźnie naburmuszona, ale ufała mi, bo nie opuszczała mojego boku na więcej, niż dwa metry. Nie wiedziała, jakie makabryczne wizje z jej udziałem miałem w swojej głowie. Chciało mi się rzygać. Musiałem to zrobić. Miałem w kieszeni spodni ostry scyzoryk. Zostawiłbym na niej trwałe blizny, gdybym ją pociął. Musiałem się zemścić, ale... nie dałem rady. Nie w momencie, w którym widziałem ją taką poddaną i ufną. Bo szczerze wierzyła, że wyprowadzę ją z tych ciemnych uliczek. Miałem ochotę zaśmiać się z samego siebie. Czy naprawdę chociaż przez moment wierzyłem w to, że uda mi się to zrobić? Nie potrafiłem jej uderzyć, nie chciałem tego. Chciałem wrócić do domu i zamknąć się w sypialni. Nie wiem, czy kiedykolwiek spojrzałbym jeszcze w lustro, gdyby do tego doszło. Czy kiedykolwiek spojrzałbym w oczy mamie. Znienawidziłaby mnie za to tak mocno, jak mocno sam siebie nienawidzę.
Victoria była zbyt ładna, zbyt naiwna i zbyt młoda. Była niewinna, nikt na to nie zasługiwał. Nikt nie zasługiwał na taką krzywdę, jaką chciałem jej wyrządzić. Dlatego jak najszybciej musiałem odprowadzić ją do domu i zerwać z nią jakikolwiek kontakt. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że Victoria Clark jest mi wdzięczna. Jest wdzięczna, bo nie wiedziała, jak niewiele dzieliło mnie od tego, aby ją skrzywdzić.
Gdy tylko zniknęła mi z pola widzenia wymiotowałem przez dziesięć minut. Byłem taki słaby. Taki żałosny. W pewnej chwili zacząłem nawet tego żałować, bo wiedziałem, że gdybym wtedy zrobił jej coś złego, na następny dzień znaleźliby mnie powieszonego na pierdolonej klamce w moim mieszkaniu. Wtedy nie musiałbym się już męczyć.
Od zawsze to wiedziałem, ale dziś upewniłem się w tym, że niczym nie różnię się od mojego ojca. Jestem takim samym chorym śmieciem, który na nic nie zasługuje. Nie powinienem oddychać tym samym powietrzem, co ona. Nie powinienem żyć. Nie mam do tego prawa.
***
hej, szybko wpadam i zostawiam wpis. w najbliższych dniach trochę ponadrabiam ten pamiętnik
jeszcze raz dziękuję za opole, było super!
kocham i do następnego xx
CZYTASZ
Zmiana Narracji
Teen FictionNotatki z dziennika Nathaniela Gabriela Sheya opowiadające o tym, jak czuł się z Victorią Clark. © Pizgacz, 2022