13.06.2016

71.5K 2.7K 1.5K
                                    

Culver City, Kalifornia, 13.06.2016, 13.37

Wczoraj Luke zapytał czy jestem zrobiony z tytanu. Z początku myślałem, że to żart, ale po chwilowym zastanowieniu też zacząłem się nad tym zastanawiać. Chyba tylko tak da się wyjaśnić to, że wygrałem walkę z Cooperem.

Tak naprawdę nic z niej nie pamiętam. Schodziły ze mnie leki, więc byłem zaćmiony, choć każdy, kto mnie tam widział, mówił mi o tym, że wyglądałem na w pełni skupionego. Czasami sam zastanawiam się jak to robię, ale miałem motywację. Wiedziałem, że Brooklyn może uciec się do różnych rzeczy, a w to wszystko niepotrzebnie została wplątana Clark.

Właśnie, cholerna Clark.

Jasmine dowiedziała się o lekach. Luke jej powiedział. Zareagowała podobnie do niego, tylko bardziej piskliwie. Na szczęście byłem tak wykończony, że się nade mną zlitowała. Jak zwykle zajęła się mną po walce, opatrzyła moje rany, zawiozła mnie do domu i pomogła się położyć. Czasami zastanawiam się skąd dalej ma na to siły. Za każdym razem musi wozić moje ledwie przytomne ciało i nigdy się na to nie skarżyła. Nawet nie wiem czemu to ona jest za to odpowiedzialna. Kiedyś zapytałem jej czy ma z tym problem, ale od razu zaprzeczyła. Zazwyczaj wtedy ze sobą nie rozmawiamy, bo nie mam na to siły. Ja zasypiam, a ona wychodzi i wraca następnego dnia.

Jak zwykle gdy wstałem następnego dnia nie wiedziałem jak mam na imię. Bolało mnie całe ciało, ale na szczęście nie wymiotowałem. W lodówce czekało już na mnie śniadanie, które zrobiła w nocy Jasmine. Nie miałem ochoty, ale czułbym się sam ze sobą źle, gdybym chociaż nie spróbował.

Dzień po walce zawsze jest dniem straconym, a tym razem odczuwałem to jeszcze bardziej, bo straciłem prawie tydzień na nic nie robieniu. Muszę wrócić do formy i jakkolwiek poukładać swoje sprawy. Zwykle następnego dnia po prostu leżę w łóżku cały dzień i oglądam durne filmy, które wysyła mi Luke. Na szczęście wczoraj obyło się bez ich odwiedzin, bo każdy miał swoje sprawy.

Od zawsze uważałem, że jestem introwertykiem. Najlepiej czuję się sam ze sobą i w moim utopijnym świecie nikt nic do mnie nie mówi. Lubię skupiać się na sobie i na tym, co jest istotne i ważne. Jednak bywają takie dni jak ten, kiedy moje towarzystwo zaczyna mnie... męczyć. Tak też było i wczoraj. Przeleżałem w łóżku kilka godzin, przeczytałem kilkadziesiąt stron „Romea i Julii", obejrzałem dwa odcinki serialu i mimo że byłem w swoim ulubionym towarzystwie, do którego zaliczam się ja sam, coś mi nie pasowało. Może był to skutek odstawienia leków? Nie mogłem zasnąć i nie wiedziałem co ze sobą zrobić, więc znów zacząłem myśleć. A to ostatnimi czasy nie wpływało na mnie za dobrze.

Postanowiłem, że gdzieś pojadę. Że może jak będę w tłumie ludzi to poczuję się nieco lepiej sam ze sobą. Wiedziałem, że reszta zabiłaby mnie, gdyby dowiedziała się, że wsiadłem za kółko, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Chciałem się trochę odprężyć, pojeździć po mieście i zająć czymś głowę, aby w końcu przestać myśleć.

Lubię to, że jestem inteligentny. Lubię to, że często wyprzedzam innych w pomysłach. Lubię to, że często problemy rozkładam na czynniki pierwsze i wyciągam z nich logiczne wnioski, ale czasami zaczyna mnie to przytłaczać. Ta głupia potrzeba tego, aby wszystko mieć zaplanowane. Trzymanie gardy, aby się nie zbłaźnić. Aby zawsze być wyżej nad innymi. Kiedyś ojciec powiedział mi, że taka jest natura Sheyów. Że my urodziliśmy się po to, aby być wyżej. Przez wiele lat w to wierzyłem. Czasami dalej się na tym przyłapuję, ale gdy dorosłem zdałem sobie sprawę jak dalekie jest to od prawdy. Nasza rodzina od kilkunastu pokoleń jest rodziną dysfunkcyjną. Jesteśmy wszyscy popierdoleni, mamy kompleks Boga i uważamy się za najlepszych. Wielu ludzi mogłoby nazwać to pewnością siebie i nawet tego pozazdrościć, ale moim zdaniem nie ma czego.

Jak można zazdrościć śmieciowi, że traktuje innych jak śmieci?

Stwierdziłem, że pojadę do klubu death. Wiedziałem, że spotkam kogoś znajomego i na to liczyłem. Chciałem z kimś pogadać. Z kimś, kto nie zna mnie jak własną kieszeń i z kimś kto nie będzie chciał robić mi analizy psychologicznej, a na każdej imprezie musi się ktoś taki trafić, ponieważ podobno „jestem fascynującym przypadkiem". Cokolwiek to znaczy.

Nie pomyliłem się, spotkałem wielu znajomych. Większość z nich mi gratulowała, choć widziałem również nieprzychylne spojrzenia ludzi, którzy zapewne postawili pieniądze na Coopera. Było miło, odmawiałem alkoholu, aż w końcu przysiadł się do mnie Pedro. Nie znałem go za dobrze, wiedziałem tylko, że zajmował się sprzedawaniem prochów na walkach. Gratulował mi wygranej. Był nieźle wcięty, a od zawsze miał długi język. Zaczął opowiadać mi o swoim życiu, co ani trochę mnie nie interesowało, więc postanowiłem się zbierać. Wtedy wspomniał coś o Adamsie.

Wiem, że jest to przyjaciel Clark, bo kilka razy już się spotkaliśmy. Jest strasznie bogaty i mieszka na najlepszym osiedlu w Culver City. Pedro, widząc że mnie zainteresował, zaczął bełkotać coraz więcej, aż streścił mi cały przebieg ich przyjaźni. Okazało się, że był dilerem Adamsa, co mnie zdziwiło, bo nie wiedziałem, że brał. Później przypomniałem sobie, że Clark rzeczywiście wspominała coś kiedyś o jego odwyku. W końcu doszedł do dnia walki. Okazało się, że go wtedy spotkał i był ze swoimi dwiema „ładnymi koleżankami". Nie musiałem dłużej nad tym myśleć, aby wiedzieć, że chodziło o blondynę i Clark.

Clark była na mojej walce. Widziała to wszystko. Jak się biję. Jak wygrywam. Jak posyłam go na deski.

Nie wiem dlaczego, ale to mnie zdenerwowało. Znowu wpierdalała się w nie swoje sprawy. Nie powinno jej tam być. To mój świat, nie jej. W tamtym momencie powinna była siedzieć z matką w swoim obrzydliwie idealnym domu, popijać ciepłe kakao i oglądać denny sitcom. To powinna robić, a nie przychodzić do tych miejsc, gdzie w każdej chwili ktoś mógł coś jej zrobić. Kurwa, czasami jest taka głupia! Dlatego drażni mnie jej obecność. Zachowuje się lekkomyślnie i nielogicznie, a potem przekłada to na innych ludzi.

Potem wszystko stało się zamazaną plamą. Przyszła Felicity ze swoimi znajomymi i wiem, że nie powinienem był pić, bo przyjechałem samochodem i byłem na lekach, ale... przekonali mnie. Bo lepiej zrzucić na kogoś.

Piłem. Dużo piłem. Za dużo.

Mało pamiętam z tamtej nocy. Pamiętam, że Felicity wyciągała mnie na parkiet, ale stale jej odmawiałem. Wciąż ktoś mi gratulował i się do mnie przytulał. Jakaś dziewczyna wcisnęła mi w usta pocałunek, którego nie chciałem, ale byłem zbyt zmęczony i pijany, aby jej to powiedzieć. Każdy się cieszył. Ja też próbowałem, choć tak naprawdę jedyne o czym marzyłem to o tym, aby wrócić do domu i zakopać się pod kołdrą.

Nie pamiętam jak wyszedłem. Chyba odprowadziła mnie do samochodu Felicity. Wiedziałem, że nikt po mnie nie przyjedzie, bo nikt nawet nie wiedział gdzie jestem. Prawdę mówiąc, nawet nie chciałem wracać. Było mi dobrze. Byłem na tyle głupi, że chciałem wsiąść za kółko.

Nagle postanowiłem, że zadzwonię do Camerona, bo długo z nim nie rozmawiałem. Ot, taki niezbyt inteligentny pomysł pijanej osoby. Niestety (bądź stety) mam dwa kontakty zaczynające się na literę C, które są w moim szybkim wybieraniu.

Nie chciałem rozmawiać z Clark. Dalej byłem na nią zły, ale ona upierała się, że po mnie przyjedzie. Czy ona zawsze musi zachowywać się jak Matka Teresa? Tak, każdy wie, że jest na tyle głupia, że ryzykuje swoim życiem, aby ocalić cudze. Każdy wie, że jest cudownym dzieckiem. I ten jej głos... zdecydowanie musi przestać palić fajki.

Z perspektywy czasu dziękuję Bogu za to, że zdecydowała się przyjechać. Chociaż dalej tego nie rozumiem. Wszyscy by mnie tam zostawili. Ludzie, z którymi świętowałem, mieli mnie w dupie, Felicity pozwoliła, abym w takim stanie wracał samochodem, ale dlaczego mam być o to zły? W końcu to ja od zawsze powtarzam, że każdy ma swój rozum. Nikt nie może za nas decydować.

Ale jest też Clark. Clark, która nie patrzy na to, czego chcę ja, tylko robi to, co uważa za słuszne. Jest Clark, która nie zostawia ludzi. Która odprowadza ich schlane dupska do samego łóżka. Która użerała się z tym, że w pewnej chwili poniosło mnie za bardzo i chciałem powtórzyć naszą ostatnią noc.

Jest ta Clark, która ciągle mnie drażni. I może nie jest to aż takie złe?

***

przedostatni na dziś :D

kocham i do następnego xx

Zmiana NarracjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz