Zło za dwadzieścia dolarów

314 20 35
                                    

#CORTNIE# 

Juhu, następny dzień w tym piekle.  

Mike miał złe wyniki jakiegoś badania, więc musiał pojechać do szpitala, żeby go dokładniej przebadali. LeShawna miała anginę, dlatego rodzice zabrali ją do domu. Rodzice Gwen zwolnili ją ze szkoły na trzy dni, ponieważ wyjechała na Zjazd Młodzieży Realistycznej, cokolwiek to jest. Trent pojechał z nią - występował na tym zjeździe. W szkole zostałyśmy ja, Bridg i Zoe. 

Na pierwszych lekcjach jeszcze próbowałam się skupić, potem odpuściłam. Nie słuchałam nauczycieli, po prostu przepisywałam to, co oni pisali na tablicy, i miałam nadzieję, że o nic mnie nie spytają. Tym razem mi się upiekło. 

Przez cały dzień myślałam o sytuacji z wczoraj. Za coś niezbyt mocnego Molar chciał od Anny Marii tylko dwadzieścia pięć dolarów. To w sumie nie dużo. Taka uczciwa cena. Gdy spytała, czy ma coś mocniejszego, chciał za to jedynie trzydzieści. Każdego w tej szkole na to stać. 

W czasie przerw i lekcji, które miałam razem z Anną Marią, uważnie ją obserwowałam. Nie wiedziałam, co dokładnie kupiła od Molara i jakie miało to działanie, ale zauważyłam, że więcej się uśmiechała i śmiała. Przez ostatnie kilka tygodni chodziła taka trochę przybita i rozdrażniona, parę osób pytało, co jej jest. Może dlatego zaczęła chodzić do fizyka po dragi? Żeby ukryć to, że nie czuje się za dobrze? Jeśli tak było, to narkotyki, które wzięła, działały wyśmienicie. 

Nie mogłam sobie przypomnieć, czy kupiła torebkę z zielskiem czy z tabletkami. W połowie dnia zobaczyłam jednak plastikowe opakowanie z charakterystycznym, złotym paskiem w kieszeni jej plecaka, a w środku - białe piguły. Czyli wzięła tabletki. Ciekawe, dlaczego? Pewnie wolała połykać niż wciągać. Poza woreczkiem w kieszeni jej plecaka tkwiła także buteleczka z ibupromem. 

Ja też kiedyś jadłam mnóstwo ibumpromu, żeby przestać czuć. 

To nie było tylko w podstawówce, jeszcze rok temu żyłam na przeciwbólowych. Były dni, gdy nie jadłam nic innego oprócz apapu, nospy czy właśnie ibupromu. Te leki są trochę jak te narkotyki, dają chwilowe ukojenie, chociaż często potem było jeszcze gorzej. Właśnie dlatego gdy tylko jedna tabletka przestawała działać, szybko połykałam następną. 

Cały dzień moje myśli krążyły wokół przeciwbólowych, plastikowych torebeczek ze złotym paskiem, metalowych pudełek, Anny Marii i teczki Molara. 

Gdy lekcje się skończyły, szłam powoli korytarzem w kierunku pokoju Anny Marii. Nadal byłam zamyślona i właśnie dlatego wpadłam na Heather. 

O. Mój. Boże. 

Przez to, że na nią wpadłam, jej latte wylało się na jej koszulkę. Heather spojrzała na mnie z ogromną wściekłością, a stojąca obok Lindsay cofnęła się o krok. 

- Coś ty zrobiła?! - krzyknęła Heather. - To była nowa bluzka, głupia dziewucho! Jak śmiałaś... 

- Przepraszam, zamyśliłam się... 

- Zamyśliłaś się?! Ja ci zaraz pokażę zamyślenie! - dała mi z liścia. Zapiekło, chociaż nie poczułam jakiegoś szczególnego bólu. 

- Heather, przestań - powiedziałam. - Odkupię ci bluzkę. 

- Ty? - parsknęła śmiechem. - Jesteś zbyt biedna, bo rodzice ci zdechli, a teraz opiekują się tobą spłukani ciocia i wujaszek. - na wzmiankę o rodzicach coś się we mnie zagotowało. Powszechnie myślano, że oni nie żyją, ale nikt nigdy nie wykorzystał tego, żeby mi dogadać. - Nie zdziwiłabym się, gdyby byli narkomanami! Pewnie to było tak: ojciec przedawkował i kopnął w kalendarz, a matka z żalu zaczęła pić, aż pewnego dnia się upiła i wpadła pod samochód. A potem... 

Jej dalsze słowa do mnie nie docierały. Zepchnęłam ją ze swojej drogi i poszłam przed siebie. Wszystko mnie przygniatało, cudem dotarło do mnie, jak Heather krzyknęła za mną: beksa! Nie płakałam, nie biegłam, nie opracowywałam planu. Miałam tylko jeden cel i nie obchodziło mnie, czy na drodze stanie mi jakaś przeszkoda. 

### 

Po chwili stałam już pod pokojem nauczycielskim. Zapukałam. Drzwi otworzyła pani z angielskiego. 

- Co tam, Cortnie? 

- Dzień dobry, czy jest może pan Molar? 

- Już go zawołam. - uśmiechnęła się życzliwie i zniknęła w pokoju nauczycielskim, przymykając drzwi. Po chwili wychyliła się i powiedziała: - Pan Molar zaraz przyjdzie. 

- Dziękuję. 

Cierpliwie poczekałam na fizyka. Gdy wyszedł, bez ogródek powiedziałam: 

- Teczka. 

Zrozumiał. Zanim jednak ją otworzył czy zaprowadził mnie pod kantorek woźnego, powiedział z udawanym szokiem: 

- Nie wierzę! Cortnie Bardell posuwa się do czegoś takiego? Czy mogę wiedzieć, co popchnęło cię do takich działań?

- Jak sądzę, pana praca nie polega na zadawaniu pytań, tylko na przemytnictwie. Nie rozumiem więc, po co pan pyta. 

- Trafna uwaga - zgodził się Molar. - Dobrze, powiedz mi na ucho, co chcesz, a ja ci to zaraz dam. Nie mam czasu iść pod kantorek. 

- Skręty - szepnęłam do nauczyciela. 

- W porządku. Dwadzieścia. 

Kiwnęłam głową. Poczekałam, aż wróci. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się zdradziecka myśl: Na pewno robisz dobrze? Możesz jeszcze po prostu sobie pójść. Nie ma opcji. Byłam pewna tego, co robię. Nie wycofam się teraz, nie ma takiej możliwości! Poza tym, nauczyciel właśnie wrócił, dyskretnie wręczył mi opakowanie, a ja dałam mu pieniądze. Na szybko je przeliczył, uśmiechnął się i już miał się odezwać, ale ja odwróciłam się na pięcie i odeszłam. 

Szłam na dach. Nogi same mnie niosły, bez udziału wzroku. W tamtym roku, po trzech czy czterech wizytach na dachu myślałam, że dobrze znam tą drogę. Myliłam się - dopiero teraz naprawdę ją zapamiętałam. Doszłabym tam z zawiązanymi oczami, obojętnie skąd bym zaczęła iść. 

Po chwili stałam już na dachówkach. Deszcz padał w najlepsze, nie mogłam zapalić na takiej ulewie, więc schowałam się pod kryjówką mojego autorstwa. Na dwóch wysokich kominach położyłam deskę, pod którą mogłam się schować. Oczywiście zanim tam poszłam, podniosłam dachówkę i wzięłam wszystko ze skrytki. 

Siedząc pod deską, najpierw zapaliłam skręta. To podobne do palenia petów, więc nie miałam z tym problemu. Niedługo potem wszystkie moje problemy zniknęły. Zaśmiałam się do siebie i zgasiłam niedopałki skręta, po czym zapaliłam papierosa. Zaciągałam się z większą przyjemnością niż zazwyczaj. Z papierosem w buzi zaczęłam ciachać się żyletką. O matko, ale to przyjemne! Zawsze to kochałam, ale chyba dopiero teraz dostrzegłam prawdziwe piękno cięcia się! Krew powolutku skapywała, a ja śmiałam się na jej widok. Ach, jak ja uwielbiam te czerwone krechy na moich nadgarstkach! A wiecie, co jest w tym wszystkim najlepsze? W tym, że palę papierosy, skręty i że się tnę? 

Nikt nigdy niczego nie zauważy! 

Toksyczna miłość | Duncney | ZAWIESZONE!!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz