Festiwal

317 25 31
                                    

#CORTNIE# 

Był poniedziałek, zaczynał się drugi tydzień listopada. 

Od czasu incydentu z Heather raz pojawiłam się na dachu - gdy dostałam słabą ocenę i zwyzywałam samą siebie beztalenciem - i wypaliłam wtedy dwa skręty. Jednak w dniu, w którym Duncan mnie przeprosił, postanowiłam więcej nie tknąć tego, co kupiłam od Molara. Konsekwentnie realizowałam swoje postanowienie, poza tym nie wydarzyło się nic, co zmusiłoby mnie do pójścia na dach. 

Wszystko było dobrze, wszystko szło ku dobremu i naprawdę było fajnie. Nie przejmowałam się małymi sprawami, które jeszcze niedawno by mnie rozdrażniły czy rozczuliły. Wszystko było normalnie, a właściwie lepiej niż normalnie.  

W końcu nadszedł wyczekiwany przeze mnie koniec poniedziałkowych lekcji. Wybiegłam z sali w podskokach i pobiegłam do pokoju. 

- Ej! Poczekaj na nas, Cort! - krzyknęła za mną Bridg. 

Zatrzymałam się. Wręcz podskakiwałam na schodach, czekając, aż te ślimaki się do mnie dowloką. Gdy w końcu stanęli obok mnie, powiedziałam: 

- Nie mamy czasu! Pospieszcie się, no błagam was! 

- Wyluzuj! - zaśmiał się Geoff. - Mamy MNÓSTWO czasu! 

- Ja chcę już wychodzić! - oznajmiłam, tupiąc nogą. Zachowywałam się dziecinnie, ale co z tego? Każdy czasem może! 

- Pospieszymy się, ale jest jeden warunek - powiedziała Gwen. Spojrzałam na nią z wyczekiwaniem. -  Przestań zachowywać się jak dziecko i się uspokój. 

Wzięłam głęboki oddech. 

- Tak. Jasne. Spokój. 

Wszyscy się ze mnie śmiali, ale nie miałam z tym problemu. Dobrze było widzieć ich roześmiane twarze. Wszystko wracało do normy i było mi z tym lepiej niż dobrze, chociaż myślałam, że im nogi odcięło, bo naprawdę strasznie się wlekli - i dziewczyny, i chłopaki! Tylko LeShawna i Duncan dotrzymywali mi tempa. 

W końcu doszliśmy do swoich pokoi. Do naszego weszłam jako pierwsza i od razu pognałam do szafy. Na czas dnia w szkole miałam na sobie brązowe kolarki i czerwoną bluzę, a na wyjście ubrałam wygrzebane z szafy czarne boyfriendy, biały top na ramiączkach i brązową bluzę na zamek. Skacząc na jednej nodze założyłam wysokie czarne conversy, rozczesałam na szybko włosy, po czym pognałam do wołającej mnie Bridg. Po udzieleniu rady, co założyć i zrobieniu jej wysokiego kucyka zapakowałam worek i wyszłam przed pokój. 

Odetchnęłam. Nie trwało to długo, ale jednak niewywietrzony pokój, w którym (razem ze mną) pięć dziewczyn się przebiera, przekrzykuje i czesze nie jest najprzyjemniejszym miejscem. 

Naszła mnie ochota zapalić papierosa, ale przełknęłam ją i przypomniałam sama sobie, że próbuję rzucić. W oparciu się pokusie pomógł mi Duncan, który właśnie wyszedł ze swojego pokoju. 

- Wow, już się ogarnęłaś? - był szczerze zaskoczony. Podszedł do mnie. 

Zaśmiałam się i uderzyłam po przyjacielsku w ramię. 

- Co ty taki zdziwiony? 

- No nie wiem, twoje koleżanki jeszcze tam siedzą. Bałbym się tam wchodzić! - zaśmiał się, siadając na wykładzinie blisko drzwi do mojego pokoju. Też usiadłam.  

- Bój się, bój! Ja sama też czasem wolę tam nie wchodzić! 

Oboje się roześmialiśmy. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, gdy z pokoi zaczęli wychodzić inni. Wstaliśmy oboje i całą paczką zeszliśmy po schodach. Niedługo potem byliśmy w parku, idąc na Listopadowy Festiwal. 

Toksyczna miłość | Duncney | ZAWIESZONE!!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz