Późną nocą

273 20 35
                                    

#DUNCAN#

Gdy tylko Courtney zeszła ze sceny, wstałem z krzesła i pognałem za kulisy. Od razu zobaczyłem po jej oczach, że to, co wydarzyło się przed chwilą, mocno ją dotknęło, jednak ona jak zwykle nie dała nic po sobie poznać i przykleiła uśmiech na twarz.

- Wszystko w porządku? - zapytałem, podchodząc do niej.

- A co miałoby być źle? - spojrzała na mnie zdziwiona.

Chciałem krzyczeć, żeby przestała. Chciałem nią potrząsnąć i wytrząsnąć z niej całą, caluteńką prawdę. Chciałem w końcu wiedzieć, co się dzieje.

To wszystko, te pragnienia zawarłem w spojrzeniu, którym ją obdarowałem. Zrozumiała przekaz - domyśliłem się tego po zmieszaniu w jej wzroku. Mogła udawać, ile chciała, ale jej oczy zawsze ją zdradzały i wszystko mi mówiły.

Otworzyła usta, żeby mi coś odpowiedzieć, gdy za kulisy wbiegły dziewczyny, a ja miałem ochotę je rozszarpać. Byłem tak blisko! Tak blisko poznania prawdy o tym, co działo się szatynką, ale nie, po co dowiedzieć się, dlaczego nasza przyjaciółka wygląda jak kościotrup obleczony skórą, lepiej wpaść i narobić hałasu.

Zdenerwowany cofnąłem się o parę kroków, dołączając do chłopaków, którzy także zdążyli się znaleźć za sceną. Jedynie Geoff wyczuł mój nastrój i ledwo zauważalnie odciągnął mnie na bok.

- Co jest? - szepnął.

- Prawie bym się dowiedział, co jej, cholera, dolega - odszepnąłem, mierząc wściekłym wzrokiem kłębiące się wokół szatynki dziewczyny - ale te hieny wpadły tu i wszystko zepsuły.

Blondyn poklepał mnie po ramieniu.

- One też próbują pomóc, po prostu na swój sposób.

- Pomóc, mówisz... - mruknąłem, obserwując, jak LeShawna ciągnie Courtney za łokieć w stronę wyjścia. - Mi się wydaje, że one ją tylko bardziej przytłaczają.

- Nie wiem - odpowiedział na to szczerze Geoff, rozkładając bezradnie ręce. - Ni wim!

Parsknąłem krótko śmiechem na ten śmieszny odgłos. On zawsze wiedział, jak mnie pocieszyć, i to było w nim naprawdę wyjątkowe. Już wesoły wyszedłem razem z nim z auli i poszliśmy na lekcje. Po sześciogodzinnej męce większość internatu wyszła na boisko, w tym cała nasza paczka. Dziewczyny zajęły miejsca pod murem, rozkładając swoje bluzy na kostce brukowej i siadając na nich - mojej uwadze nie uszedł fakt, że Courtney nie ściągnęła swojej bluzy, jedynie podciągnęła ramiona do brody i objęła je rękoma - a my poszliśmy grać w piłkę razem z innymi chłopakami

Szybko podzieliliśmy się na drużyny i rozpoczęliśmy grę. Strasznie denerwował mnie Cody, który starał się grać, ale on po prostu nie umiał - a niestety miałem go w swojej drużynie.

- Matko boska, Cody! - wydarłem się, nie wytrzymując. - Co ty robisz?! Podaj do niego! Noż kurwa, nie tam! - złapałem się za głowę i odwróciłem się tyłem od całej akcji, załamany tym, co wyprawiał ten matoł. Zaraz jednak moja czujność powróciła. Szybko podałem piłkę do Mike'a, który strzelił prosto do bramki. Reszcie drużyny dałem cieszyć się golem, natomiast do Cody'ego podszedłem i warknąłem mu prosto do ucha: - Weź się w garść, koleś, inaczej nigdy już z nami nie zagrasz. Załapałeś?

- T-tak - zająknął się Cody. Po chwili już go nie było na boisku. Uśmiechnąłem się do siebie kpiąco. Co za mięczak.

Siedzieliśmy na boisku do późna - a dokładniej mówiąc do dwudziestej pierwszej - i siedzielibyśmy dłużej gdyby nie Szef, który kazał nam wszystkim wracać do pokoi. Marudziliśmy, że przecież jest ciepło jak na luty i że trzeba korzystać z takiej pogody, ale do mężczyzny nie docierały żadne takie argumenty. Wydarł się na nas, żebyśmy z nim nie dyskutowali i zjeżdżali do swoich pokoi, a my chcąc nie chcąc musieliśmy zrobić to, czego od nas chciał.

Toksyczna miłość | Duncney | ZAWIESZONE!!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz