Festiwal Obrony - część 2

130 8 11
                                    

#DUNCAN#

Wiedziałem, że ją zraniłem, i brzydziłem się sobą za to. Jeszcze bardziej odrażające było to, iż część mnie uważała, że dobrze postąpiłem. 

Ból w jej oczach był czymś, czego nigdy nie zapomnę. Wyglądała na niezmiernie zranioną, kiedy ujrzała, że nie klaskałem wraz z innymi. Patrzyła na mnie takim wzrokiem, że niemalże się przełamałem i byłem gotów posłać jej uśmiech, aby nie była tak smutna.

Wytrzymałem. Nie uśmiechnąłem się, nie zaklaskałem. Patrzyłem na nią tak, aby zrozumiała, co mi zrobiła i jak bardzo mnie to bolało. Nie przewidziałem jednak, że sekundę później spłynie na mnie jeszcze większe cierpienie. 

Okropnie było patrzeć, jak znów się szeroko uśmiechnęła i jak wyglądała na tak samo szczęśliwą, jak nim mnie ujrzała. Miało boleć ją, a w rezultacie to ja skończyłem jako ten podwójnie złamany. Szybko jednak dostrzegłem sztuczność w jej uśmiechu i zrozumiałem, że wygrałem. Może i kosztem szczęścia dziewczyny, która zmieniła moje życie, ale wygrałem i nawet jeśli mocno tego teraz żałowałem, to przecież sama tego chciała. Sama postanowiła skończyć wszystko, co między nami było. Moje dzisiejsze działanie było tylko przypieczętowaniem zakończenia naszej przyjaźni. 

Zatopiłem zęby w kukurydzy. Stałem na uboczu, opierając się o metalowe barierki, i obserwowałem plac. Wszyscy dobrze się bawili, a weterani wydawali się być naprawdę zadowoleni z organizacji festiwalu. Nie powiem, Cou... wolontariat odwalił kawał dobrej roboty. 

Ujrzałem Huberta, który wyłaniał się z tłumu i machał do mnie z uśmiechem na twarzy. Zesztywniałem z obawy, że była z nim ona, jednak gdy zrozumiałem, że przyszedł sam, odwzajemniłem uśmiech. Chłopak podszedł do mnie i również oparł o barierkę z głębokim, zadowolonym westchnięciem. 

– Jak ci się podoba festiwal? – zagadnął mnie, po czym upił łyka coli w oczekiwaniu na odpowiedź. 

– Jest zarąbiście – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Serio się postaraliście. Nawet staruszkowie są zadowoleni, więc cel osiągnięty. 

– Miło jest patrzeć, jak wszyscy się dobrze bawią – pokiwał głową, z uśmiechem patrząc na tańczących ludzi. 

Przez chwilę staliśmy w ciszy, obserwując bawiących się mieszkańców miasta. Zaczynałem się zastanawiać, po co w ogóle Hubert tu przyszedł, i miałem zamiar się jakoś ulotnić, kiedy w końcu przerwał milczenie. 

– Wiesz, Courtney jest obecnie przy stoisku z watą cukrową. 

Zacisnąłem szczękę na dźwięk jej imienia. Udawałem, że nie widzę jego badawczego spojrzenia, i rzuciłem od niechcenia: 

– A po co mi to wiedzieć?

– Na wszelki wypadek. Gdybyś chciał z nią pogadać, pogratulować jej czy coś. 

– Ona i ja nie mamy już o czym rozmawiać. 

Zapadła niezręczna cisza. Nie powinienem był tego mu mówić. Lepiej by było, gdyby nikt nie wiedział, że między mną a nią są jakiekolwiek spięcia. Nie chciałem, aby ludzie plotkowali i zaczynali przerysowywać sytuację. Zachowanie prywatności było dla mnie ważne, zdecydowanie nie pragnąłem stać się jak ci ludzie, o których każdy wszystko wie i którzy nie mają prywatnego życia. 

– Słuchaj, Duncan... – zaczął Hubert. – Nie chcę być wścibski, ale Court powiedziała mi co nieco, gdy była u mnie na imprezach. Pomijając fakt, że była pijana i nie powinienem jej w ogóle słuchać, chciałem ci powiedzieć, że ona za tobą tęskni. I naprawdę żałuje. – w tym momencie lekko się zawahał, zaraz jednak kontynuował: – Powiedziała mi też, dlaczego w ogóle to zro... 

Toksyczna miłość | Duncney | ZAWIESZONE!!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz