Miłego wieczoru, księżniczko

227 12 10
                                    

#COURTNEY#

Do niedawna byłam pewna każdego swojego słowa, wyboru i decyzji. Nie miałam większych wątpliwości co do swoich działań, teraz jednak wszystko się zmieniło.

Duncan nie przychodził do mnie od równego tygodnia, dokładnie tak, jak mu kazałam. Dzwonił jednak każdego dnia, za każdym razem o osiemnastej, i rozmawiał ze mną tak długo, jak długo mieliśmy oboje siły. Był w stanie prowadzić rozmowy telefoniczne do późnej nocy, a jego głos dawał mi ukojenie. Czułam się prawie tak, jakby był obok mnie.

Właśnie. "Prawie".

Rozmowy przez telefon nie były tym samym, czym były spotkania z nim. Duncan stał się dla mnie przerażająco ważny i to mnie paraliżowało. Uczucie, którym go darzyłam, stawało się większe z dnia na dzień, a tęsknota – nawet mimo tych wieczornych telefonów – była nie do wytrzymania.

Opadłam na poduszki z westchnięciem. Tak bardzo chciałam zobaczyć tą jego głupią twarz, jednak przecież sama zakazałam mu przychodzić i nie miałam zamiaru zmienić zdania. To było dla jego dobra. Nie mógł tracić życia, siedząc przy mnie. Poza tym, ja też potrzebowałam samotności, żeby przemyśleć parę rzeczy. 

Pięć lat życia. Dokładnie tyle czasu mi zostało. Nigdy nie zapomnę tego, jak ciocia się rozpłakała ani sposobu, w jaki wujek zaczął się trząść, gdy doktor im to ogłosił, jednak nie chciałam tym zajmować myśli. Wiem, że to zabrzmi samolubnie, ale w tym momencie muszę skupić się na sobie. Powinnam wykorzystać te pięć lat jak najbardziej się da, i taki właśnie mam plan. Na początku jednak zdecydowanie muszę odpocząć. Od wszystkiego. 

Doktor Brudey dał mi już wypis, jutro wychodzę ze szpitala. Zostało nieco ponad dwa tygodnie do Festiwalu Obrony, na którym – oczywiście – musiałam się zjawić. Zamierzałam tam pójść i tym samym udowodnić, że wszystko w porządku, nawet jeśli tak nie było. Przez całe lato planowałam bawić się lepiej niż zazwyczaj, aby moi przyjaciele przestali się martwić i zadawać pytania. To był najlepszy sposób na zatajenie przed nimi, że za parę lat zabraknie mnie na tym świecie. 

Otrząsnęłam się z melancholii. Nadszedł czas na pakowanie manatków, w końcu jutro opuszczałam szpital i wyjeżdżałam z miasta. Sama oznajmiłam wujostwu, że potrzebna mi przerwa od wszystkiego. Jechałam do siostry wujka Arthura, która mieszkała na wsi wraz ze swoim synem Henrym. Na szczęście Henry był obecnie u swojej dziewczyny i miało nie być go w domu przez cały mój pobyt, co dla mnie było bardzo korzystne – naprawdę potrzebowałam samotności. O ciocię nie musiałam się martwić, ona i tak całymi dniami pracowała w swojej knajpie. 

Zaczęłam wkładać ubrania do torby podróżnej, co chwila odhaczając kolejny punkt na liście. Owszem, spisałam listę rzeczy, które miałam ze sobą w szpitalu. Wszyscy mi zawsze mówili, że moje uzależnienie od wszelkiego rodzaju list i spisów jest śmieszne, jednak moim zdaniem to coś bardzo przydatnego. Właśnie dzięki mojemu "uzależnieniu" byłam zorganizowana, a prawdopodobieństwo, iż zapomnę czegoś ważnego, było naprawdę małe. 

Właśnie składałam brązowe koszulki i zapisywałam ich obecność na liście, kiedy usłyszałam za sobą głos: 

– Courtney? Co ty robisz? 

Obróciłam się gwałtownie tylko po to, aby ujrzeć stojącą w drzwiach sali szpitalnej Bridgette. Patrzyła na mnie z konsternacją i niezrozumieniem. Jej wzrok przemieszczał się od na wpół spakowanej walizki do mojej twarzy, aż w końcu zrozumiała. 

– Wypuścili cię ze szpitala?! – spytała z entuzjazmem, podbiegając do mnie. – Świetnie! Zaraz napiszę Duncanowi... 

Blondynka wyciągała już telefon, jednak powstrzymałam ją, łapiąc za jej nadgarstek. 

Toksyczna miłość | Duncney | ZAWIESZONE!!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz