Martha

244 21 42
                                    

#COURTNEY# 

Ostatnimi dniami szkoła wręcz wrzała od plotek. Oczywistym byłoby, gdyby dotyczyły one Molara, ale nie - wszyscy mówili o Annie Marii. 

Dzień po akcji z fizykiem dziewczyna zniknęła. Tak po prostu. Wieczorem jeszcze była, a rano już nie. Na początku wybuchła wielka panika i wszyscy się bardzo zestresowali, jednak okazało się, że dziewczyny wcale nie porwano, jak zakładało wiele osób. Dowiedzieliśmy się o tym na przerwie po czwartej lekcji od Szefa, który był zmęczony naszym gadaniem i ciągłymi pytaniami, czy coś wie. Oczywiście gdy tylko mężczyzna powiedział, że zniknięcie Anny Marii nie miało nic wspólnego z porwaniem, rozpoczęły się pytania: a co się stało?. Szef jednak kazał nam dbać o własne interesy, a cudze zostawić w spokoju, i nie odpowiedział na żadne pytania. 

Chyba wcześniej nie wspominałam, że Marthy, dziewczyny Duncana, nie było w szkole od miesiąca. Gdy tylko nie przyszła na lekcje chłopak wyjaśnił nam, że poleciała do Włoch i nie wiadomo, czy wróci do Ameryki. Na wspomnienie jej twarzy miałam mieszane uczucia: z jednej strony jej zazdrościłam, z drugiej zachciewało mi się rzygać, a jeszcze z innej powtarzałam sobie, że przecież ona nic złego nie zrobiła. 

Właśnie, Duncan... Od tego pamiętnego wieczoru starałam się unikać go jak ognia. Nie chciałam mieć z nim do czynienia, aby nie rozpalić tego dziwnego uczucia, jakie się we mnie narodziło. Nie miałam zamiaru się z nim konfrontować i narażać się na większe... ekhem... zakochanie. 

Dzień po zniknięciu Anny Marii, a dwa po incydentu z Molarem szłam szkolnym korytarzem, uginając się pod ciężarem wszystkiego, co miałam w plecaku, a miałam tam naprawdę dużo. Dodatkowo niosłam dwa duże, położone na sobie kartonowe pudła, zza których ledwo co widziałam, gdzie idę - a zmierzałam w stronę sali wolontariatu. Dzisiaj znów odbywało się spotkanie naszej Rady Najwyższej, zresztą w najbliższym czasie miało ich być naprawdę dużo ze względu na zbliżający się nieubłagalnie deadline na składanie zamówień. Razem z Dawn i Bridg odhaczyłyśmy większość pozycji na wielu listach, jednak nadal miałyśmy mnóstwo roboty. W dodatku okazało się, że pojawiła się jakaś dodatkowa opłata związana z wynajmem sceny w parku (tej samej, przy której poznałam Matta) i trzeba ją było opłacić, a nam powoli kończył się budżet przekazany przez szkołę. Nie będę wspominać o tym, że dyrektor Chris dał nam możliwe najmniej pieniędzy i od początku było jasnym, iż nie starczy nam środków na wszystko, co trzeba było zakupić. 

Jakimś cudem udało mi się dojść do drzwi i je otworzyć, a wtedy pudła przejął ode mnie Hubert, jednocześnie mówiąc: 

- Cześć, Court! Wchodź, mamy masę roboty! 

Zamknęłam za sobą drzwi i z ulgą ściągnęłam plecak. Położyłam go obok plecaków reszty i podeszłam do stolika, przy którym wszyscy się zebrali. Cameron miał bardziej zmartwioną minę niż zazwyczaj, a ponieważ zajmował się on finansami nie wróżyło to nic dobrego. W czasie czekania na powrót Huberta udzielił mi się nerwowy nastrój panujący przy stole. W końcu chłopak usiadł, a Cameron zaczął mówić: 

- Mam złe i dobre wiadomości. Które chcecie najpierw? 

- Złe - powiedzieliśmy jednocześnie. 

- No to tak... Prawie wyczerpaliśmy nasze finanse i nie starczy nam ich na kupienie nagłośnienia i świateł. Poza tym sporo sprzedawców nie zgodziło się sprzedawać towar ze swoich budek za cenę, jaką im zaproponowaliśmy. Chcą więcej wynagrodzenia, a nas na to nie stać. A poza poza tym... cóż, kapela, która miała grać, właśnie się rozpadła. Nie zagrają na naszym festiwalu. 

Jęknęliśmy. Bridg oparła głowę o stół, Hubert pstrykał palcami z nerwów, natomiast Dawn zaczęła przygryzać skórę na dłoni. Cameron też był nerwowy, bo pstrykał swoim długopisem. Dopiero po chwili zorientowałam się, że noga mi lata. W głowie kazałam jej się uspokoić i spróbowałam się skupić. Zanim zdążyłam poszukać jakiegoś rozwiązania na nasze problemy, spytałam: 

- Jakie są dobre wiadomości? 

Cameron podniósł na mnie wzrok, westchnął i powiedział: 

- Wszyscy goście potwierdzili swoją obecność. 

- Nie jest to coś motywującego, ale musi nam starczyć - stwierdziłam. W mojej głowie już kiełkował się pewien pomysł, a po chwili postanowiłam powiedzieć o nim reszcie. - Słuchajcie, mamy jeszcze prawie dwa miesiące. To sporo czasu, zdążymy coś zorganizować, żeby zebrać wystarczająco dużo kasy. 

- No nie wiem, Courtney... - zaczął Cameron, ale przerwał mu Hubert. 

- Zróbmy zbiórkę! 

- Właśnie! - pokiwałam energicznie głową. 

- Nie damy rady - powiedział Cameron, kręcąc głową. 

- Pesymista! - skarciłam go. - Spróbujmy. Jeśli się nie uda, pani Mavin będzie musiała coś z tym zrobić. 

- Ale... 

- Musimy spróbować! - poparła mnie Bridg, a ja posłałam jej wdzięczne spojrzenie. 

- Dokładnie. Powinniśmy się przynajmniej postarać, żeby potem móc powiedzieć: hej, próbowaliśmy, to nie my spapraliśmy sprawę. - dodał Hubert, uśmiechając się. 

Wszyscy spojrzeliśmy na Dawn, która bez zastanowienia powiedziała: 

- Zgadzam się z Hubertem. 

Widać było, że Cameron walczy sam z sobą. W końcu westchnął i oznajmił: 

- Niech będzie. Spróbujemy zrobić zbiórkę. 

Zaczęliśmy cieszyć się jak małe dzieci. 

### 

#DUNCAN#

Niepewnie wszedłem za Marthą do jej pokoju. Wskazała mi, że mam usiąść na łóżku, więc to zrobiłem. Nie rozumiałem, o co chodzi. Już wczoraj się dziwnie zachowywała - a dopiero wczoraj wieczorem wróciła do internatu - i szczerze mówiąc miałem nadzieję, że chce ze mną zerwać. 

- Duncan... musimy zerwać. - powiedziała, patrząc na mnie smutno. 

Starałem się nie zacząć skakać z radości. Los się jednak do mnie uśmiechnął! 

Zrobiłem smutną minę i powiedziałem: 

- Ale dlaczego? Coś źle zrobiłem? 

- Nie, nie! - zaprzeczyła od razu dziewczyna i westchnęła. - Słuchaj... Chodzi o to, że ja kocham kogoś innego. Przepraszam, że cię tak wykorzystałam, ale ja... Sama nie wiem. Chyba chciałam się na tej osobie odegrać. 

Postanowiłem, że będę z nią szczery. 

- Też kocham kogoś innego - wyznałem. - Nie chciałem z tobą zrywać, bo bałem się, że mnie znienawidzisz, a ja naprawdę się z tobą dobrze dogaduję i chciałbym, żebyśmy pozostali przyjaciółmi. 

Twarz Marthy się rozpromieniła. 

- Serio? To super! - powiedziała z podekscytowaniem. - Czyli co? Przyjaciele? - wystawiła do mnie dłoń, którą uścisnąłem. 

- Przyjaciele. - potwierdzam. 

- To teraz... - zaczęła dziewczyna z chytrą miną. - Na trzy, dwa, jeden mówimy imię osoby, którą tak naprawdę kochamy. Trzy... 

- Dwa...

- Jeden... 

- COURTNEY! - krzyknęliśmy jednocześnie. 

W pokoju zapadła cisza. 

Toksyczna miłość | Duncney | ZAWIESZONE!!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz