Księżyc czy słońce?

219 12 27
                                    


#DUNCAN#

Szkoła się skończyła.

Nie mogłem w to uwierzyć. W końcu koniec tego pierdolnika! W końcu całe dwa miesiące odpoczynku od złośliwych nauczycieli, nudnych lekcji, sprawdzianów, kartkówek, wyrywania do odpowiedzi, ocen, z powodu których wybuchają kłótnie z rodzicami... Koniec!

Taa... Cóż, te zakończenie roku szkolnego nie cieszy mnie tak bardzo, jak w poprzednich latach.

Ekscytacja z dwóch miesięcy laby i spotkań z przyjaciółmi oczywiście we mnie nie zniknęła, ale miałem na głowie poważne zmartwienia. Courtney przecież nadal leżała w szpitalu, a ja wciąż nie wiedziałem, co dokładnie jej dolegało. Lekarz ani jej wujostwo także nie chcieli mi nic powiedzieć, co niesamowicie mnie irytowało. Nawet Bridg nie znała tych wyników, co było zaskakujące i z początku w to nie dowierzałem. Court od zawsze wszystko mówiła Bridgette, więc gdy blondynka mi powiedziała, że również nie zna wyników, nie uwierzyłem jej. Teraz jednak wiedziałem już, że przecież Bridg by nie skłamała, ona nie umie i nigdy nie umiała kłamać. 

Nie powiem, że dobrze się trzymałem, bo to nie była prawda. Martwiłem się o Courtney tak bardzo, że praktycznie nie sypiałem i nie kontaktowałem z rzeczywistością. Moja rutyna wyglądała w ten sposób: wstawałem, z niecierpliwością czekałem do dwunastej, gdyż o tej godzinie można było rozpocząć wizyty w szpitalu, jechałem do Court i siedziałem u niej do późna. Wiedziałem, że nie podobało jej się to, jak zacząłem omijać posiłki i zaniedbywać wszystko, ale nie byłem w stanie zmienić tej rutyny. Dla mnie najważniejsze było to, aby być koło niej w razie czego. Mogła na mnie krzyczeć i wszczynać kłótnie, ale nie zamierzałem przestać jej odwiedzać. 

Z czasem jednak nie tylko ona wypominała mi to, jak bezproduktywny się stałem. Wakacje spędzałem razem z Geoffem w mieszkaniu jego brata, Charliego, w mieście. Blondyn na początku przymykał oko na zmianę w mojej dziennej rutynie, po czasie jednak zaczął wspominać coś o tym, że powinienem zająć się też innymi rzeczami. Charlie również dolewał oliwy do ognia, opowiadając, jak bardzo czas spędzony z przyjaciółmi pomógł mu, gdy jego chłopak przebywał w szpitalu. Bridgette oczywiście zgadzała się z Geoffem, tak samo zresztą cała reszta paczki (wyłączając oczywiście Trenta i Gwen, oni żyli w jakimś innym uniwersum i niezbyt interesowali się nami). 

Tydzień po zakończeniu szkoły stałem w przedpokoju mieszkania Charliego, z niecierpliwością patrząc na zegarek. Chciałem już wyjeżdżać, jednak bierne czekanie pod szpitalem lub w poczekalni było całkowicie bezsensowne. Nie mogłem się spóźnić, w końcu Courtney na mnie czekała! 

– Duncan, nigdzie nie idziesz – oznajmił Geoff, pojawiając się nagle obok mnie z rękoma założonymi na klatce piersiowej. 

– Ta, bo ty mnie zatrzymasz – mruknąłem w odpowiedzi, nie spuszczając wzroku z tarczy zegarka na moim nadgarstku. 

– Może ja nie, ale Court tak. 

Zanim zdążyłem zareagować, podał mi telefon. Przyłożyłem go do ucha i rzuciłem: 

– Halo, Courtney? To ty? Wszystko dobrze? 

Słuchaj mnie uważnie, matołku! – usłyszałem zdecydowany głos szatynki. – Nie chcę cię widzieć w szpitalu do końca tygodnia. Jeśli tu przyjedziesz, nie pozwolę, aby wpuścili cię na salę. Masz się ogarnąć, inaczej zapodam ci kupa w dupę na otrzeźwienie! Nawet podłączona do kroplówki i kardiomonitora jestem do tego zdolna!

– Ale Court!... Przecież ty mnie potrzebujesz, nie mogę zostawić cię tam samej! – zacząłem panicznie mówić. 

Nie mogła zakazać mi odwiedzin! Jak bym to przeżył? Bez widoku jej twarzy, bez jej miękkiego głosu? Była jak tlen, potrzebowałem jej do pozostania przy życiu. Bez niej nic nie miało sensu. 

Możesz i zostawisz – odparła obojętnie, kompletnie nie zwracając uwagi na mój błagalny ton głosu. – Nie chcę cię tu widzieć, Duncan. Musisz odpocząć, wyspać się, wyluzować – dodała miększym tonem. – Nawet jeśli ja nie jestem w najlepszym stanie, to wcale nie znaczy, że ty masz psuć sobie zdrowie i się ze mną solidaryzować. Pojedź na skały, na jakąś imprezę, pobaw się. Żyj, Duncan. Niech moja sytuacja cię nie hamuje. 

Bardzo nie chciałem się na to wszystko zgadzać, jednak wiedziałem, że sprawa była już przegrana. W końcu jeśli Courtney mówiła, że mam czegoś nie robić, to ja się jej słuchałem. To było oczywiste. Ale mimo wszystko nie wyobrażałem sobie, jak wyglądałby mój dzień bez odwiedzania jej. 

– Ale... Będę mógł dzwonić? – upewniłem się. Usłyszałem w słuchawce jej parsknięcie. 

Jasne. I pamiętaj: baw się dobrze. – zapadła chwila ciszy. Oboje wsłuchiwaliśmy się w swoje oddechy, aż w końcu Geoff wyrwał mi urządzenie. 

– No, Court, my już spadamy – rzucił wesoło do telefonu. – Biorę Duncana na jakąś balangę. Paa! – rozłączył się i wyszczerzył w moją stronę. – Stary, zbieraj się, bo Geoff bierze cię w odjazdowe miejsce! 

Westchnąłem, po czym zaśmiałem się i pokręciłem głową. Kocham tego typa. 

###

– I jak, podoba się? 

Oceniającym wzrokiem zmierzyłem miejscówkę, w jakiej się znajdowaliśmy. Jeśli chodzi o imprezy, nie byłem wybredny, mogłem szaleć i pić dosłownie wszędzie, jednak zawsze trzeba chociaż chwilę udawać, że wcale nie chodzi ci jedynie o alkohol i ucieczkę od świata i że masz jakiś gust co do ludzi. 

– Może być – stwierdziłem w końcu i ruszyłem przed siebie. 

Geoff wziął mnie na skały za naszym miastem. Było tu dość sporo młodych ludzi, jak zapewne każdego letniego wieczoru. Widać było, że to miejsce dawno przestało być zakątkiem dla wspinaczy, a stało się świadkiem melanży. Przez chwilę trochę współczułem ludziom, którzy chcieli się po prostu powspinać, a nie mogli przez głośną młodzież. W następnym momencie dołączyłem do tej hałaśliwej bandy. 

Nie tańczyłem, ale krążyłem po całym terenie z kubkiem w ręku wraz z Geoffem, który prowadził mnie do naszych. On oczywiście nie pił. Nawet jeśli chodził na imprezy, to jednak alkoholu się brzydził. Wiedziałem, że czasem krytycznie patrzył, jak się upijałem, ale co poradzę, że jestem uzależniony od tego cudownego sposobu na oddalenie się od problemów? 

W końcu znaleźliśmy resztę. Byłem zaskoczony, że Gwen i Trent również się pojawili, jednak zaraz zrozumiałem, że to nie oznaczało, iż się nami zajmą. Nawet się nie przywitali. Zastaliśmy ich stojących nieco na uboczu i – jak zawsze – wymieniających zarazki. Szybko wylecieli z moich myśli, gdyż oddaliliśmy się od nich, zmierzając w stronę wielkiego ogniska. 

LeShawna zaczęła tańczyć z jakimś nieznajomym chłopakiem, Bridg z Geoffem, Zoe z Mikiem, a ja zostałem sam. Wyobrażałem sobie, że zamiast stać z jedną ręką w kieszeni i kubkiem w drugiej, tańczyłbym z Court. Widziałbym jej piękne, błyszczące się oczy, pełne usta rozciągnięte w uśmiechu, miękkie włosy, które kołysałyby się razem z nią. Mógłbym podziwiać jej piękno i całować. Zapomniałbym o całym świecie, bylibyśmy tylko ja i ona. 

Westchnąłem i upiłem łyk z czerwonego kubeczka. Marzenia marzeniami, ale niestety Courtney tutaj nie było. Opróżniłem naczynie i poszedłem po kolejną porcję procentów. Jeśli Geoff, Mike i Trent mogli bawić się z dziewczynami, ja mogłem bawić się z alkoholem. 

Brakowało mi jej. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że moje codziennie odwiedziny miały głębsze motywy niż sama troska o szatynkę. To nie ona potrzebowała mnie, w końcu ona była silna i z całą pewnością dałaby sobie radę sama. Ja potrzebowałem jej. 

Courtney była moim światem. Czy nie byłem za młody, aby tak się czuć? Może i tak, ale nie obchodziło mnie to. Zbyt wiele dla mnie znaczyła, żebym dusił to ze względu na wiek. Nie pomyślałem, że kiedykolwiek ktoś stanie się dla mnie aż tak ważny. Zawsze byłem samotnikiem i dawałem sobie radę sam. Byłem twardy, nie potrzebowałem pomocy. Ale przy niej byłem w stanie przyjąć pomoc. Przy niej nie czułem potrzeby udowadniać wszystkim, jaki to jestem odważny. 

Była moim księżycem. Nie słońcem, bo miała swoje mroczne sekrety. Jaśniała światłem, jednak coś ciemnego również w niej było. I kochałem obie jej strony. 


Toksyczna miłość | Duncney | ZAWIESZONE!!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz