19

692 54 6
                                    

Chłopiec siedział w garażu, patrząc na płomienie, które pochłaniały z każdą chwilą coraz bardziej pluszową zabawkę. Miał nadzieję, że to coś da, że w końcu coś poczuje. Maskotka była prezentem od jego mamy, by miał coś, na czym będzie mógł skupić wyrażanie emocji. Kobieta chciała, by przywiązał się do zabawki jak do prawdziwego człowieka. Ale teraz, kiedy patrzył jak płonie, nie czuł zupełnie nic. Obojętność. Nawet nie zawahał się, gdy przystawił ogień do miękkiego ogonka pluszowego pieska.

To wszystko było na nic.

Usłyszał klakson dochodzący z ulicy i pisk opon, co zwróciło jego uwagę. Wstał z podłogi garażu, uprzednio gasząc płomienie, po czym wyszedł na zewnątrz, rozglądając się wokół. Wyszedł przed bramę licząc, że zobaczy powód tego hałasu.

Stanął jak wryty patrząc na biedne zwierze, jeszcze przed chwilą cieszące się życiem, a teraz cierpiące w męczarniach, zapewne żegnając się z tym światem.

Shiber był jego pierwszym przyjacielem. To również był pomysł jego mamy, która uważała, że pies pomoże mu w rozwoju i nauczy empatii. Tymczasem minął zaledwie tydzień odkąd stracił mamę, a teraz musiał się pożegnać i z nim... Może takie życie zwyczajnie nie było dla niego? Może jego mama niepotrzebnie się starała? Jeśli nie był w stanie nic poczuć, po co się z nim męczyć? Będąc sobą i tak nigdy nie zdobędzie przyjaciół, był zbyt odstraszający. Nikt nie chciał się przyjaźnić z chłopcem, który nie potrafi się nawet szczerze uśmiechnąć.

- Żegnaj przyjacielu. To były piękne lata. - powiedział do pupila przykucając nad jego nieruchomym ciałem, delikatnie gładząc splątaną sierść. - Nie zapomnij o mnie, dobrze? Ja będę pamiętał.

Shiber był pierwszym i ostatnim w jego sercu.

Mając wszystko spakowane sprawdził godzinę, orientując się przy tym, że do lotu ma jeszcze sporo czasu

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Mając wszystko spakowane sprawdził godzinę, orientując się przy tym, że do lotu ma jeszcze sporo czasu. Nie wiedział dlaczego, ale czuł, że musi wrócić jak najszybciej. Jakby coś złego miało się stać, jeśli będzie zwlekał. Kobieta wciąż nie opuszczała jego umysłu i wiedział, że mimo wszystko musi być czujny. Jeśli faktycznie była córką prezesa, mógł mieć poważne kłopoty, podobnie jak reszta. Jak mógł przeoczyć tak istotny fakt, jak rodzina? I jak kobieta tak szybko dowiedziała się kto za tym stoi?

Wziął torbę i wyszedł z pokoju, do którego klucz oddał na recepcji, dziękując za pobyt. Następnie wsiadł do zamówionej wcześniej taksówki, która miała zabrać go prosto na lotnisko. Nie krył, że nie czuł się tutaj najlepiej. Właściwie podróże nigdy nie sprawiały mu szczególnej przyjemności. Kojarzyły się z pracą i ryzykiem. Wiele razy wracał do domu z uszczerbkiem na zdrowiu, co tym razem o dziwo go ominęło. Choć było naprawdę blisko. Wciąż zastanawiał się, dlaczego kobieta nie pozbawiła go życia od razu, skoro miała do tego idealną okazję. Zemsta byłaby spełniona, mogłaby spać spokojnie z myślą, że zabójca jej ojca nie dożył nawet następnego dnia. Tymczasem rozpoczęła dziwną zabawę, której San jeszcze nie rozumiał, ale na pewno nie chciał w nią grać.

Dotarł na lotnisko grubo przed czasem, ale mimo to skierował się do środka mając w zamiarze poczekać cierpliwie na swój lot. Co jednak stanęło mu na przeszkodzie to sylwetki mężczyzn, podobnie do tych z wczoraj.

- Co jest? - mruknął do siebie próbując ich wyminąć, ale ci najwyraźniej za zadanie mieli nie dopuścić, by znalazł się w samolocie.

Czyli nie chcieli, by wrócił do Korei. Tam był ich cel. Ale co nim było? Jeśli chcieli dorwać Yunho, nic z tego. Nie był tak głupi, by dać się złapać w pułapkę. Ale mimo wszystko może powinien go ostrzec? Już miał sięgać po telefon, gdy jego nadgarstek został ściśnięty przez jednego z goryli, który odrzucił jego ramię, przez co urządzenie trzymane przed chwilą w jego dłoni wylądowało na ziemi.

San nie wytrzymał. Rzucił się na niego, choć dobrze wiedział, że nie ma szans z dwójką rosłych mężczyzn. Na szczęście nie musiał się tym zbytnio martwić, bo niedługo po rozpoczęciu szarpaniny dotarła do nich ochrona. Rozdzielili ich, co było jego celem, dzięki czemu mógł w spokoju zastanowić się, co robić dalej.

Tupał niespokojnie nogą, wpatrzony w jeden punkt, co nadawało mu wygląd niemalże psychopaty. Musiał coś wymyślić.

- Przepraszam. - zwrócił się do mężczyzny siedzącego obok. - Czy mógłbym zadzwonić?

W życiu nie był sobą tak zażenowany, ale o dziwo ludzie naprawdę mieli tyle zaufanie do obcych. Podziękował więc cicho i oddalił się wybierając numer przyjaciela.

- Odbierz. - powtarzał pod nosem, niecierpliwiąc się.

W końcu usłyszał odzew z drugiej strony.

- Hyung. Posłuchaj mnie. Prezes ma córkę.

- Co? Czekaj. Powoli.

- Pisałem dzisiaj. Zadanie wykonane. Prezes nie żyje, ale jak się okazuje ma córkę. Chyba jest w to zamieszana i chce się zemścić.

- Skąd to wiesz?

- Powiedzmy, że omal się z nią nie przespałem, ale wtedy próbowała mnie zabić i groziła mi rewanżem.

- Ty i te twoje zapędy...

- Słuchaj mnie. Nie wiem, co ona planuje, ale chyba nie jest wesoło. Ci dwa goryle nie dają mi wejść na lotnisko, czyli nie chcą, żebym wrócił. Bądź ostrożny, okej? Nie mam nic innego, o co mogłoby im chodzić.

- A Wooyoung?

- Co?

- Myślisz, że wiedzą o Wooyoungu?

- Nie wiem... Czekaj... Kurwa mać. - przeklął głośno, denerwując się z każdą sekunda coraz bardziej. - Yunho jedź jak najszybciej do mnie do domu. Może nie jest za późno.

- Co? Co się dzieje? Co masz na myśli, że nie jest za późno?

- Wooyoung. Chodzi im o Wooyounga.

- Co niby mogą od niego chcieć? Jest niewinny!

- Właśnie dlatego! Jest niewinny i dlatego użyją właśnie jego, żeby się zemścić. Rusz tyłek, jeśli nie chcesz stracić brata, a ja postaram się tam być najszybciej jak tylko mogę.

- Uważaj na siebie, San.

- Ty też. Na razie.

- Do zobaczenia.

Rozłączył się wzdychając ciężko i oddał telefon właścicielowi, dziękując po raz kolejny za jego uprzejmość. Następnie wstał i ja gdyby nic wybiegł z lotniska. Skierował się na przystanek autobusowy, puszczając w niepamięć mężczyzn, którzy zapewne wciąż pilnowali, by jego stopa nie stanęła w środku budynku lotniska.

Nie ma sprawy. Znajdzie inny sposób. Dotrze do Korei choćby miał się tam doczołgać od północy. Choćby miał przepłynąć morza i oceany. Wtedy zapewne będzie już za późno... Musiał być dobrej myśli. Najgorsze, co mógł zrobić w tej chwili, go zwlekać. Jeśli naprawdę chodziło teraz o życie Wooyounga, nie mogli stać i czekać. Chłopak przecież nie wiedział nawet w co się wpakował, nie zasłużył sobie na to. San obiecał Yunho, że nic nie stanie się jego bratu i chciał dotrzymać tej obietnicy za wszelką cenę.

Delicate • Woosan [1]✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz