#19 Promise

897 61 34
                                    



#myshieldff na Twitterze!

Harry wiedział, że schrzanił.

Tak uważał.

Dotarło to do niego dopiero kiedy wybiła pierwsza w nocy, a Louisa dalej nie było. Martwił się, martwił się tak cholernie mocno, że płakał podczas jazdy samochodem. Ale robił to z dwóch powodów.

Pierwszym był Louis, kolejnym był on, i to jakim mięczakiem był.

Wiedział że to musiała być huczna impreza, i wiedział że to musiało być blisko, z racji że Louis poszedł ma piechotę. Ścierał z policzków swoje łzy, pociągając nosem, bojąc się o to w jakim stanie znajduje się nastolatek, i co w ogóle się z nim dzieje.

Nie rozumiał jak mógł być tak nieodpowiedzialny, i pozwolił Louisowi iść samemu, zamiast się przełamać. Chciał już w końcu pozbyć się tych wspomnień, aczkolwiek one ciągle go dopadały. Dźwięk śmiejącej się młodzieży- to śniło mu się po nocach. Wszyscy śmieją się z niego. Z jego włosów. Z jego dziecinnego wyglądu i zachowania. Z jego trądziku. Wskazują na niego palcem.

Harry po prostu bał się, że i tym razem będzie tak samo. Ostatnim razem kiedy wybrał się na imprezę Halloweenową, szydzili z niego jak jeszcze nigdy wcześniej. Pytali się czemu nie przebrał się za zombie, skoro i tak wygląda podobnie. Zabrali mu cukierki, jeszcze przed tym wmawiając, że nie wejdzie na imprezę, dopóki nie uzbiera całego koszyka. Straszyli go w przebraniach klaunów, dobrze wiedząc jak bardzo bał się tych stworzeń. Śmiali się kiedy uronił łzę, i pytali, kiedy przyjedzie po niego mamusia. Dlatego nigdy nie chciał aby ktokolwiek cierpiał przez niego, jak było z jego mamą. Śmiali się z niej przez to jakiego syna miała.

Ale mimo wszystko to była już przeszłość, a on nie miał szesnastu lat, lecz dwadzieścia trzy. Pierwsze Halloween po tylu latach, i znów nieprzyjemne zdarzenie.

Harry nienawidził tego święta. Halloween nie było fajne w ani jednym procencie.

Wjechał w jedną z większych ulic. Przetarł twarz dłońmi, czując jak jego oczy ciągle zachodzą nowymi łzami, a poliki pieką coraz bardziej. Jechał przed siebie, aż w końcu zwolnił przy domu, przy którym stało więcej samochodów niż przy jakimkolwiek innym. Zaparkował więc niedaleko tamtego miejsca, gasząc silnik.

Wziął głęboki wdech, wiedząc że musi pozostać twardym. Silnym dla Louisa.

Wysiadł z samochodu i ruszył w kierunku wejścia. Włożył dłonie w dresowe spodnie i ruszył w stronę wejścia, podchodząc do drzwi. Przyłożył ucho do drewnianej powierzchni, chcąc mieć pewność że wejdzie do właściwego domu i nie zrobi nikomu rabanu.

Zestresowany pociągnął za klamkę, wchodząc do środka. Do jego uszu od razu dotarła głośna muzyka, a oczy musiał zamknąć, zważając na miliony kolorowych świateł. Otworzył powieki dopiero po chwili, kręcąc głową na boki. Dojrzał na szafce miskę z pustymi strzykawkami i małą poplamioną karteczką obok, lecz nawet nie miał zamiaru jej czytać.

Powoli i ostrożnie ruszył korytarzem w stronę źródła hałasu, mając nadzieję że po drodze nie narobi w majtki ze strachu, i nie zobaczy żadnego klauna. Gwałtownie krew w jego żyłach zmroziła się, a on sam miał wrażenie że zaraz zemdleje z nadmiaru emocji i tego duszącego dymu.

Mimo wszystko dzielnie przeszedł przez cholernie ciemny korytarz i wszedł do salonu. Od razu przed nim pojawiła się cholernie duża grupa pijanej i roztańczonej młodzieży. Wszędzie szukał białego sweterka, bo doskonale pamiętał, że Louis miał go na sobie. I to ubranie na pewno będzie się wyróżniać w tłumie.

My Shield | Larry FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz