Epilog

895 68 56
                                    



#myshieldff na Twitterze!

Louis nie potrafił wytrzymać z samym sobą.

Uczył się, a i tak miał najgorsze stopnie w klasie. Starał się chodzić spać wcześniej, ale i tak zasypiał nad ranem. Próbował znaleźć w sobie siłę do rzucenia palenia, ale zamiast tego, kiedy tylko znalazł czas, sięgał po jedno piwo i dwa papierosy. Nie obchodziło go to, czy wpadnie w uzależnienia. Starał się jeść normalnie, ale zamiast tego albo nie jadł nic, albo zapychał się śmieciowym żarciem, gazowanymi napojami, oraz słodyczami. Czasem nawet nie miał siły pofatygować się aby wziąć prysznic, czy zmienić ubrania, więc chodził bez zmieniania czegokolwiek przez najdłużej cztery dni, do czasu aż nie czuł się zbyt niekomfortowo. Stał się najgorszą wersją siebie, istnym bałaganem, i nie mógł z tym zrobić nic. Już nawet nie próbował patrzeć w górę.

Wszyscy w szkole mijali go szerokim łukiem, od kiedy to jego ataki agresji zaczęły negatywnie wpływać na wszystkich wokół. Wdawał się w kolejne bójki, ciągle chodził poobijany. Wyglądał jak trup.

Harry. Ten człowiek pozostanie w jego głowie już na zawsze, szczególnie przez swoją natrętność. Pisał do niego z trzech numerów, ciągle dzwonił, wypisywał na przeróżnych mediach- nawet na Wattpadzie. I Louisowi wszystko kojarzyło się z Harrym- nawet te przeklęte aplikacje. Widział go wszędzie, i słyszał go wszędzie. Nie potrafił zapomnieć, a jednocześnie tak bardzo tego chciał.

Nie potrafił nawet trzymać w domu Clifforda. Powiedział o tym swojemu ojcu, który o dziwo bez żadnego problemu zgodził się na to, żeby pies zamieszkał z Horanem.

Brunet przestał pisać i dzwonić wraz z dniem dwudziestego drugiego grudnia.

I to swoją drogą był najgorszy dzień w życiu Louisa, zaraz po stracie Harry'ego. Został bowiem przez ojca tak mocno poharatany, i tak bardzo zwyzywany, że myślał iż nie wstanie z podłogi. Do dziś na kuchennej ścianie widniały plamki jego krwi, których nikt nie zmył. Do dziś miał w szafie czerwoną koszulkę, która czerwona być nie powinna, aczkolwiek nic nie dało się z nią zrobić. Nawet nie ukrywał swoich siniaków, bo to kojarzyło mu się z Harrym, i z tym że robił mu makijaż.

Jutro były jego osiemnaste urodziny.

Louis wracając ze szkoły, zastanawiał się po co Harry w ogóle do niego wydzwania, i z czego chce się tłumaczyć, skoro nawet nie wróci. A nawet jeśli, to szatyn nie chce go widzieć. Tomlinson pojawił się w domu z kolejną negatywną oceną, gotowy na kolejne starcie z ojcem, który zaczynał z niego szydzić. Niszczyć go już do końca.

Niebieskooki zdjął swoje buty i kurtkę, po czym ruszył w stronę swojego pokoju. Przy stole siedział Troy, ubrany jedynie w szare znoszone dresy. Dookoła niego stało z osiem puszek piwa, co wydawało się być dla Louisa czymś niesamowitym. Gdzie on to wszystko mieści? Ale nie to martwiło go najbardziej. Najbardziej martwiło go to, że mężczyzna był pijany. I to naprawdę, bardzo, pijany.

— Dzień dobry. - Przywitał się grzecznie, po czym odkręcił się plecami do ojca, ruszając do swojego pokoju. Nie chciał i bał się przebywać w jego towarzystwie.

— Jak tam? - Zaśmiał się Troy, odstawiając pustą puszkę na stolik. — Nie martw się tak, Louis.

— O co? - Dopytał stając w miejscu, odkręcając się przodem do mężczyzny. — Moje życie jest cudowne. Nie mam powodów do zmartwień. - Stwierdził, na co Troy roześmiał się głośno.

— Kochałeś go. Jeśli można to nazwać miłością. - Oznajmił chwiejąc się na boki, mimo tego że siedział. — Ale on zasługiwał na kogoś lepszego, ty masz mieć kobietę. Teraz już nie wróci, mam wszystko z głowy. I nikt nie będzie mi wtykał nosa w sprawy rodzinne.

My Shield | Larry FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz