Każdy kolejny dzień wydawał mu się taki sam. Wychodził z pokoju tylko po to, aby wziąć z kuchni kubek herbaty z cukrem. Hermiona patrzyła na niego zmartwiona, ale starał się tym nie przejmować. Lupin i Tonks nie wyglądali lepiej, chociaż na ich twarzach było równie widoczne zmęczenie. Nawet nie wiedział co dzieje się na zewnątrz. Nikt mu o niczym nie powiedział, zapewne biorąc pod uwagę stan psychiczny, w jakim się znajdował. Na Proroka Codziennego również nie patrzył. Nie chciał już oglądać więcej złych wiadomości. Moody go ignorował, chociaż nie wydawał się być temu przychylny. Wszyscy wokół chcieli mu dać tyle czasu, ile potrzebował. On sam nie wiedział, czy ten czas kiedykolwiek się skończy. Na razie nic nie miało dla niego znaczenia. Musiał się jednak w końcu umyć, gdyż od wielu dni chodził praktycznie w tej samej, zużytej koszulce i spodniach dresowych. Uznał, że może prysznic pozwoli mu oczyścić umysł. Wziął czyste ubrania i skierował się do łazienki, w której szybko pozbył się starych rzeczy z siebie. Wtedy w lustrze zobaczył błyszczący naszyjnik na jego szyi. Zrozumienie uderzyło go niemal tak samo nagle i boleśnie jak kubeł zimnej wody. Draco. Jak on mógł o nim zapomnieć, po tym wszystkim... Był absolutnie zły na samego siebie. Podniósł srebrną różę do ust i ucałował ją. Jeżeli coś miało mu jeszcze dać siłę, był to Ślizgon. On oraz jego miłość. Dumbledore zawsze powtarzał, że miłość potrafi wszystko zwyciężyć i jest potężniejsza niż jakakolwiek forma magii. Harry w końcu to zrozumiał, poczuł jak potężna fala energii wypełnia jego ciało. Umył się szybko, nie chcąc tracić więcej czasu i ubrał się w czyste ubrania, a brudne pospiesznie wrzucił do kosza na pranie, który stał w jego łazience. Opuścił łazienkę i wyszedł z pokoju, po czym żwawym krokiem zszedł na dół. Osoby znajdujące się w kuchni podniosły na niego zdziwiony wzrok. Oczy Hermiony były skierowane na naszyjnik, który Harry tym razem nie schował pod materiał koszulki.
— Czy sowia poczta jest bezpieczna? Można wysyłać listy do Hogwartu? – zapytał, czym widocznie wprawił w szok resztę osób.
— Z tego co mi wiadomo Ministerstwo Magii przechwytuje pocztę, ale to ze względu na Sam Wiesz Kogo i śmierciożerców. Twoja sowa nie będzie sprawdzana. – odezwał się Lupin. Delikatny uśmiech pojawił się na jego ustach. Był zadowolony ze zmiany, jaką widział przed sobą. Harry otrząsnął się i stanął na nogi. Teraz najbardziej go potrzebowali.
— Nie mogę wysłać Hedwigi. Potrzebuję innej sowy.
— Do kogo chcesz pisać? – spojrzała na niego Hermiona. Nie wiedziała co tak nagle wstąpiło w Harry'ego, ale cieszyła się widząc, że wrócił do żywych.
Chłopak spojrzał na Rona i westchnął cicho. Postanowił, że skoro chłopak wie to nie zrobi to już żadnej różnicy.
— Do niego. – zmarszczył brwi. Jego magia nie pozwoliła mu powiedzieć imienia Draco przy osobach z Zakonu. Zaśmiał się cicho. Hermiona wyglądała na równie zaskoczoną, ale za chwile zrozumienie wstąpiło na jej twarz.
— Weź moją sowę. – odezwał się w końcu Ron. Tym razem Harry wyglądał na zdziwionego. — No co? Ocalił nam życie. – wzruszył ramionami. Harry uśmiechnął się do niego.
— Dzięki, Ron.
Pobiegł na górę, aby napisać szybko list. Miał tak wiele pytań, ale nie wiedział, co tak naprawdę może nanieść na papier a czego nie.
Cześć, Draco
Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. Nie czuj się niczemu winny. Zrobiłeś wszystko tak, jak należało.
Ja trzymam się dobrze. Może z początku nie było najlepiej, ale dodałeś mi sił. Dziękuje ci za to.
Odezwij się proszę. Nie mogę cię mieć obok siebie, więc chciałbym dostać chociaż cząstkę ciebie.
Kocham Cię.
Nie złożył podpisu gdyż wiedział, że nie było to konieczne. Włożył list do koperty, szczelnie ją zaklejając i ruszył z powrotem do kuchni. Ron czekał już ze swoją sową. Przypiął jej wiadomość do nóżki i dał kawałek chleba przed odlotem. Świstoświnka zatoczyła koło w kuchni i wyleciała przez otworzone jej okno. Teraz pozostało tylko czekać.
***
Gdzieś w lochach zamku pierwsze łzy opuściły błękitne oczy. Chłopak trzymał w dłoni list, czytając po raz kolejny jego zawartość. Musiał być silny. Tyle zmieniło się po śmierci Dumbledore'a, nie do końca sobie z tym radził. Na co dzień musiał nosić maskę i udawać kogoś, kim już dawno nie był. Teraz, w zaciszu swojej sypialni, z listem przed jego twarzą, nie potrafił. Poczuł, że jego serce pęka.
***
Siedział na kanapie w salonie i nerwowo gryzł swoją wargę. Od kiedy odzyskał na nowo siły, ta bezczynność wydawała się być męcząca. Nie mogli nigdzie wychodzić, śmierciożercy coraz bardziej panoszyli się w publicznych miejscach. Nigdzie nie było bezpiecznie. Po śmierci dyrektora Ministerstwo Magii było bezsilne. Wiedział, że to tylko kwestia czasu, kiedy Voldemort przejmie władzę i tam. Wtedy jeszcze trudniej będzie Zakonowi wykonywać swoją prace, już teraz wiele ludzi rezygnowało ze współpracy w obawie o życie swoje i swojej rodziny. Zakon Feniksa musiałby zejść do podziemi, ukrywać siebie i swoich bliskich, wychodzić tylko wtedy, gdy będzie to konieczne i zapewne zmieniać tożsamość dzięki eliksirowi wielosokowemu. To będzie ciężki i męczący okres. Harry czuł się jednak jak zamknięty w klatce. Chciał wyjść, zrobić coś, walczyć. Nie mógł przecież bezczynnie siedzieć i czekać aż wszystko rozwiąże się samo. Nie był już małym dzieckiem, aby dorośli musieli go chronić przed całym złem świata. Do cholery, to on miał stanąć twarzą w twarz z Czarnym Panem w walce na smierć i życie! A traktowali go, jakby był z porcelany, jakby każdy najmniejszy dotyk miał pokruszyć delikatne szkło, rozsypując je w drobne kawałeczki. Gdyby nie sytuacja już dawno by się stąd wyrwał. Nie mógł tego zrobić, gdyż w głębi duszy zdawał sobie sprawę, iż w razie jego śmierci cała wojna byłaby przegrana. Nie mogli tak ryzykować, szczególnie nie teraz. Siedział więc bez sensu w salonie i czytał różne książki, których nie do końca rozumiał. Ron wrócił na jakiś czas do Nory, aby zobaczyć się ze swoją rodziną, upewnić się, że wszystko u nich w porządku. Harry zazdrościł mu tego, ale sam odmówił wyjazdu. Grimmauld Place 12 w tym momencie było dla niego bezpieczniejszym miejscem, a on chciał chociaż trochę uczestniczyć w pracy Zakonu. Dopuszczali go do spotkań, gdzie starał się czynnie brać udział, jednak poza samą rozmową z członkami Zakonu, nie mógł zrobić nic więcej. Nieświadomie często bawił się naszyjnikiem od Draco, jakby czując jego ciepło w kawałku metalu. To dawało mu poczucie obecności Ślizgona, której tak bardzo teraz potrzebował. Zawsze przed snem składał pocałunek na srebrnej róży, a przez to jego noce już nie były tak samo koszmarne i bezsenne jak wcześniej. Gdyby nie ten naszyjnik, możliwe że nie stanąłby na nogi. Będzie musiał wspomnieć o tym Malfoyowi, gdy następnym razem się spotkają. Chciał mu to powiedzieć prosto w oczy.
CZYTASZ
Mgiełka jego oczu. || DRARRY
FanfictieDwóch szkolnych wrogów, których połączy jedno specyficzne zaklęcie. Jak zareagują, kiedy dowiedzą się czyją sprawką była drastyczna zmiana w postrzeganiu siebie wzajemnie. --- Okładka skromna, ale ważne, że jakaś. Autor podpisany na fanarcie.