4

2K 94 22
                                    

Budzę się, nie wiedząc, ile spalam. Ciemność jest nie do zniesienia. Nie wiem nawet czy jest dzień, czy może noc. Nie umiem oszacować, ile już tu jestem, dlatego czuję nagłą złość względem samej siebie za brak wytrwałości i tak łatwe poddanie się zmęczeniu. Kiedy leżę już dłuższą chwilę i nic podejrzanego się nie dzieje, powoli unoszę dłonie i kładę je na opasce. Serce wali mi jak oszalałe, ale nie daruję sobie, jeżeli nie spróbuję. Muszę wiedzieć, gdzie jestem, bo zwariuję. Nie mogę bezczynnie siedzieć i czekać na łaskę lub niełaskę jakiegoś Jakuba i jego ojca. Muszę się stąd wydostać. Za wszelką cenę chociaż nie ukrywam, że miło by było zachować życie.

Uchylam rąbek opaski i upewniam się, że jestem sama. Wtedy przesuwam ją na czoło i rozglądam się po pomieszczeniu. Jest jasno, po świetle podejrzewam, że jest popołudnie, a to oznacza, że jestem w tym budynku od minimum doby. Nie wiem, jak długo tu jechałam, więc możliwe, że od mojego porwania minęły dwa lub trzy dni. Ta myśl sprawia, że napełnia mnie nadzieja, że ktoś zaczął już mnie szukać. Może Kamila, moja przyjaciółka? Codziennie rozmawiałyśmy przez telefon, przez to że studiujemy w innych miastach, więc mój brak odzewu mógłby wydać się dla niej podejrzany. Może już przyjechała do Poznania sprawdzić, co się ze mną dzieje? Może zgłosiła moje zaginięcie na policji i szuka mnie cały kraj? Albo... albo nikt nie przejął się moim nagłym zniknięciem i nie mam na kogo liczyć...

Skupiam się na otoczeniu, żeby w pełni wykorzystać chwilę bez opaski. Pokój, w którym jestem ma ściany z bali, czyli pewnie jest to drewniany budynek. To by się zgadzało z drewnianymi schodami, po których zostałam wcześniej wniesiona. Posadzka jest tu z szerokich sosnowych desek, stoi tu też ładne białe łóżko z kutego żelaza, a na nim kolorowa narzuta, na której teraz siedzę, i ozdobne poduszki. W wazonie na antycznej toaletce stoją kwiaty, ale podejrzewam, że są one sztuczne, a przynajmniej na takie wyglądają.

Boję się wstać z łóżka. W głowie cały czas dudni mi myśl, że Jakub w każdej chwili może wrócić. Ostateczne nie jestem w stanie odpuścić sobie tak oczywistej szansy i zdobywam się na to buntownictwo. Stawiam cichutkie kroczki, stając na palcach, aby zmniejszyć ryzyko nakrycia mojej nieposłuszności. Idę w kierunku okna i przytykam nos do szyby, aby jak najwięcej zobaczyć. Nie zapominam oczywiście o wcześniejszym upewnieniu się czy nikogo nie ma po tej stronie domu. Widok za szybą zapiera mi dech w piersiach i gdyby nie okoliczności, naprawdę mogłabym zakochać się w tym miejscu.

Po mojej lewej stronie rozciąga się spokojna, niezmącona tafla jeziora, a po prawej gęsty las. Pomiędzy nimi wije się droga utwardzona kamyczkami, która przechodzi w podjazd po obu stronach wysadzany drzewkami owocowymi. Uchylam delikatnie drewniane okno. Jak ryzykować to na całego. Cisza, która panuje jest okropna i piękna równocześnie. Zaciągam się świeżym powietrzem, nie mogąc nacieszyć wzroku, jednak szybko przypominam sobie, po co to wszystko robię. Z pewnością nie dla relaksu. Wychylam się delikatnie na zewnątrz. Znajduję się w rustykalnym domu z bali. Dokładnie widzę mech na jego dachu, który z jednej strony jest niżej niż okno, przez które wyglądam. Dostrzegam też ganek pomalowany cały na biało i bujany fotel. Naprawdę urokliwie... Mam nadzieję, że takie klimaty nie będą do końca życia kojarzyły mi się z tym porwaniem.

Serce o mało nie wyskoczy mi z piersi, kiedy słyszę zbliżające się kroki. Najciszej, ale też najszybciej jak potrafię, zamykam okno, naciągam opaskę na oczy i siadam na łóżku w tym samym momencie kiedy drzwi się otwierają. Mogę się założyć, że gołym okiem widać moje zdenerwowanie, a jeżeli Jakub nie jest głupi, a z pewnością nie jest, zauważy, że coś kombinowałam.

Wiem o jego obecności w pokoju pomimo, że się nie odzywa. Dopiero po dłuższej chwili, zupełnie jakby analizował całe otoczenie, siada na łóżku całkiem niedaleko mnie. Brzęczą przy tym jakieś sztućce.

W IMIĘ WOLNOŚCI [ZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz