Prolog

5K 124 8
                                    

Brandon 

Była dla mnie jak tlen, jak energia dająca mi chęć wstawania każdego ranka, aby działać i walczyć ponownie o jej uczucia. Czułem się przy niej jak ktoś wyjątkowy. Nie wiedziałem, kiedy wiadro zimnej wody wylało mi się na łeb i zorientowałem się co tak naprawdę straciłem. Dopiero widząc ją w ramionach innego doszedłem do wniosku, że tak nie możemy skończyć...

Nie my. Nie Dixie i Brandon. Nie ta szalona dziewczyna z Londynu, w której głowie znajdowało się mnóstwo niemoralnych rzeczy i ten pieprzony tchórz. 

Patrzyłem na nią jak oniemiały pocierając kciukiem brodę. To co działo się w mojej głowie podczas jej pełnego seksapilu tańca zawładnęło mną do samego końca. Nie potrafiłem wybrnąć z jej klatki, którą zastawiła na mnie nieświadomie. Ciało Dixie wiło się powoli przy metalowej rurce, a spokojne nuty jakiejś piosenki nawet mnie nie rozpraszały. Liczyła się tylko ona. Jasna skóra połyskiwała w żółtym świetle. Miałem lekko obniżoną widoczność na jej zgrabne, długie nogi przez kraniec zacienionej szyby, przez którą ją obserwowałem, ale to nie zostawiło mi nawet grama możliwości, żeby przestać wyobrażać sobie ją pode mną. 

Doskonale pamiętałem momenty, gdy pragnęła mojej uwagi, a ja jak ostatni chuj olewałem jej zaloty wpychając ją w ramiona innego. Miałem szacunek do Nathaniela, ale nie byłem pewien, czy na nią zasługuje. Dixie spotykając się z nim wiedziała może jedną siódmą tego czym się zajmował. Oczywiście wyjawił jej te legalne sprawy, nie wspominając o handlu narkotykami, gdzie czynnie brał udział. 

Nagle muzyka ucichła, a moje dłonie zaczęły cię pocić, gdy uświadomiłem sobie, że Bogini zaraz wyjdzie i ujrzę jej zielone oczy. Przypominały mi świeżą trawę w środku lata. Promienie słońca zawsze powodowały, że błyszczały w obłoku niczym gwiazdy. Tak, zauważyłem to podczas wspólnego mieszkania w Londyńskim apartamencie. Odizolowana starała się schodzić mi z drogi czym wkurwiała mnie niemiłosiernie, ale nie mogłem mieć na nią złości. Straciła kogoś kogo twierdziła, że kochała. 

Potrzebowała przecież czasu na wyjście na prosto, prawda? Byłem pewien, że przez dwa minione lata udało jej się to zrobić. Nie była już zapłakaną osiemnastolatką, tylko pewną siebie dwudziestolatką uczącą się na uczelni w Nowym Jorku. 

Wspierałem ją jak tylko mogłem dając jasno do zrozumienia - tak przynajmniej sądziłem -, że jeśli była gotowa, miała u mnie zielone światło na stworzenie nowego początku. 

- Brandon? 

Wyszła. Była przebrana już w swoje ciasne jeansy i białą bluzkę z dekoltem w serek. Jej idealne usta tworzące serduszko były lekko uchylone, a rumieniec na policzkach wydawał się być najsłodszym widokiem świata. 

Jebany romantyk ze mnie, co nie? 

 - Flora wysłała mnie po ciebie - skłamałem na poczekaniu nie wiedząc, że właśnie wpakowałem się na minę. - Powiedziała, że cię tu znajdę - podrapałem się po karku zakłopotany obdarowując ją delikatnym uśmiechem. 

- Aha - podejrzliwie zmierzyła moją sylwetkę. - Dziwne, bo Flora dzwoniła od mnie jakieś pół godziny temu i zaproponowała spotkanie - patrzyła na mnie próbując ukryć uśmiech, ale nie wyszło jej to, ponieważ parsknęła tak głośno, że poczułem jak moje uszy powoli nachodzi czerwień. 

- Bo... bo kazała mi przyjechać po ciebie, abym cię przywiózł do niej - wymyśliłem kolejną bajeczkę. 

- Powiedzmy, że... - wydymała wargi -... że ci wierzę. W takim razie jedziemy?

- Tak - stałem jak kołek czekając aż się ruszy. - Panie przodem - pokazałem dłonią przed siebie przepuszczając ją, nie tylko z grzeczności. Po prostu uwielbiałem patrzeć na jej krągły tyłek. Czasami czułem się jak zboczeniec. 

***

- Brandon? - Flora zmarszczyła czoło czochrając złote włosy Natha. Maluch trzymał się uczepiony jej nogi jak rzepa. Patrzył na mnie ssąc palec w buzi. Machnąłem jej, żeby nie mówiła nic. Chyba zrozumiała przekaz. - Stephan jest u siebie w gabinecie, jak coś - mruknęła podchodząc do postaci za mną. 

Dixie wzięła w ramiona jej syna i obróciła go całując w czoło. Odgarnęła zbłąkane kosmyki przyglądając się maluchowi, niczym najpiękniejszemu obrazowi. Poczułem ukłucie zazdrości spowodowane faktem, że ciągle pragnęła widzieć nawet w nim zmarłego. Odgoniłem nagły wybuch i zacisnąłem tylko szczęki idąc prosto do azylu szwagra. 

Znalazłem go śpiącego na fotelu biurowym z ich córką: Love. Mała miała dopiero dwa miesiące, ale dawała im już nieźle w kość. Dalej sam nie mogłem uwierzyć w to, że moja mała siostra stworzyła prawdziwą rodzinę w wieku dwudziestu lat! Na litość, miała dwójkę dzieci i męża. Dla wielu pewnie wydawało się to być czymś kompletnie zidiociałym, ale nie patrzyła na opinie reszty. Ważne, że czuła miłość i szczęście. 

Obsłużyłem się sam wiedząc, gdzie Stephan trzymał butelki alkoholu. Wyjmując szklankę od whisky dość nierozważnie wykonałem ruch w lewo i zderzyłem szkło ze szkłem karafki. Niemal od razu podskoczył łapiąc odruchowo za małe ciałko przyciśnięte do koszuli. 

- Kurwa - syknął spoglądając na mnie zaspanym wzrokiem. - Brandon mógłbyś czasem nie straszyć ludzi? Tym bardziej tych z dziećmi w objęciach? - skarcił mnie kołysząc w ramionach również przebudzoną Love. 

- Aj tam - machnąłem dłonią i zerknąłem na zegarek. - Im mniej śpisz w dzień tym mniej dzieciaków narobisz mojej siostrze w nocy - puściłem mu oczko lejąc swobodnym strumieniem bursztynowy trunek. 

- A kto powiedział, że dzieci robię wieczorem? - puścił mi oczko wstają zza biurka. - Ten oto glut powstał zapewne w dzień, kiedy to...

- Skończ - przerwałem mu unosząc dłoń. Upiłem odrobinę napoju nawet się nie krzywiąc. Byłem zbyt przyzwyczajony do gorzkiego posmaku palącego mój przełyk jak ogień. 

- Co cię sprowadza w nasze skromne progi? - zapytał nie patrząc na mnie, tylko miał przed sobą Love i obserwował jej czerwoną twarzyczkę. - Poczekaj, idę sprzedać ją Florze, póki nie narobi niespodzianki w pampersa. Ostatnio prawie zszedłem gdy musiałem odpinać te rzepy. 

Prychnęłam kręcąc głową. Tak właśnie wyglądało jego tatuśkowanie. Sprzedam ją Florze, powtórzyłem jego słowa w głowie dalej nabijając się z jego niepostrzeżonej miny, gdy zorientował się do czego dąży zjawisko narobienia kupy przez niemowlaka. 

Gdy wrócił wypuścił powietrze z płuc i również nalał sobie alkoholu do drugiej szklanki. Stanął obok mnie i bez słowa splótł kostki ze sobą. Zerknął na mnie z ukosa zadając ważne pytanie:

- Jak z Dixie? 

- Nijak - przyznałem wzdychając. Opuściłem ramiona skupiając się na nagłej zmianie pogody za oknem. - Minęło ponad dwa lata, a ona dalej mam wrażenie, że nie jest gotowa nawet pocałować się ze mną z własnej woli. 

- Daj jej czas, wiesz mimo, że to dwa lata to jednak jeśli się kogoś kocha ból potrafi kotłować się jeszcze przez nie wiadomo jaki okres - poklepał mnie po barku. - A jeśli nie będzie gotowa może lepiej rozważyć propozycję ojca, panienka Thomson wydaje się być dobrą kandydatką. 

- Nie chcę brać za żony obcej baby - syknąłem dopijając ostatek jednym chlustem. 

- Obawiam się, że może będziesz musiał wziąć "obcą babę za żonę"... - wymamrotał kompletnie zbijając mnie z tropu. Dopiero potem zauważyłem, że w ogrodzie Dixie i Nathaniel ganiali się rzucając do siebie gumową piłką. 

Ona kochała dalej jego przyjaciela, a ja nie mogłem tego zmienić. 

The Destiny of Dixie |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz