Rozdział 6

1.7K 80 2
                                    

Brandon 

- Trzymasz się? - zaśmiałem się widząc ledwo idącą u mojego boku blondyneczkę. Odbiło jej się i zatrzymała unosząc wysoko dłoń, jakby prosząc o zastój. - Lottie, nie pijesz już więcej - burknąłem odgarniając krótkie kosmyki z jej policzków. Miała zarumienioną skórę, a słodkie usteczka uchylone kusząc swoją delikatnością. Wydawały się tak miękkie, tak idealne, że aż...

- Brandon - wybełkotała zginając się w pół. - Uwaga! Będzie bomba! 

I nim się zorientowałem zwróciła wypity trunek wraz z kolacją na dywan w rezydencji siostry i szwagra. Na ogół brzydził mnie widok upodlonych dziewczyn, które zmykały do klubowych łazienek, żeby klęczeć przy muszli i wydobywać z siebie ostatnie tchnienia, ale... 

To była Dixie, moja Dixie a co za tym szło dzielnie wyciągnąłem szmatkę z kieszeni spodni od garnituru, i przyłożyłem do jej ust. Rozprowadziła ślinę po całej twarzy! Złapałem sam za materiał i kilkoma ruchami otarłem z niej odór. 

- Skąd... skąd masz takie coś? - wymamrotała próbując pójść dalej. 

Zamarłem na chwilę, ale w odpowiednim momencie spiąłem się i odchrząknąłem dalej pchając ją do gościnnej sypialni przydzielonej mi u Riverów. 

- Zawsze się przydaje, widzisz? Teraz mamy przykład - wymijająco dałem jej tak zwanego pstryczka w nos. Nie musiała wiedzieć, że byłem jak napalony gnojek i czasami zdarzało mi się walić konia w gabinecie, czy miejscu gdzie to było zakazane. No jakoś musiałem ścierać dowody zbrodni... 

O kurwa! Dotarło do mnie, że... Dixie wytarła się brudną ściereczką. Poczułem uścisk w żołądku a jakieś poczucie winy skumulowało się w moim podbrzuszu. No ale skoro fantazjowałem o niej i w wielu sytuacjach połykała... 

No rzesz, kurwa mać! Brandon! Skup się idioto! Nie pomagał fakt, że stwardniałem jak cholera. 

- Jesteś w stanie umyć zęby? - zapytałem udając przenikający spokój. Uchyliłem drzwi łazienki, i nim odpowiedziała kucnęła nad klozetem. Wydobyła z siebie dziwny dźwięk i ostatni wycieńczający bełt. Opadła oparta o zimne płytki oddychając ociężale. Sam westchnąłem kucając przy jej sylwetce. Niepewnie dotknąłem jej rozgrzanego czoła. - Musisz zdjąć z siebie... te - zeskanowałem jej ubrudzone wymiocinami spodnie, oraz bluzkę. 

- Mhm - zamlaskała. Głowa boleśnie opadła jej na bok, a klatka zaczęła unosić się w jednym, spokojnym rytmie. 

- No to ten - potarłem nos kciukiem nie wiedząc jak się zabrać do tego, żeby bez własnych hamulców pozbyć się z niej tych szmat. Wziąłem ją w swoje ramiona i bardzo powoli zaniosłem do łóżka. Położyłem leciutką sylwetkę na materacu i resztkami sił rozsunąłem rozporek białych jeansów. 

Matko jedyna! Dłonie drgałby mi przy każdym ruchu. Zgiąłem jej łydki pomagając sobie przy tej czynności. Widziałem skrawek jasnych, koronkowych majtek przez które zapomniałem jak się nazywam! Musiałem uwinąć się jeszcze szybciej nim straciłem kontrolę i przesunąłem palcami po gładkim udzie, a potem... 

Ponosiło mnie. Szybko, nawet jak na mnie przebrałem ją w swoją bluzę. Sięgała jej prawie do kolan! To było niepojęte, ale dzięki temu mogłem swobodnie zaprzestać myśleć o sutkach przebijających przez stanik do kompletu z dolną bielizną. 

Jej piersi wydawały się być tak jędrne, i o dużo za duże na moje lepkie łapska. 

Opadłem obok niej bardzo powoli dotykając otwartej dłoni przy jej głowie. Przyglądałem się temu jak smacznie spała w ułożonej przeze mnie pozycji, a serce zabiło mi pięćset razy szybciej. Zapragnąłem mieć ją zawsze u swojego boku, ale czy to było możliwe? 

Kilka dni wcześniej...

- To jest, jebany farmazon - syknąłem pochylony w stronę ojca. Gabriel kompletnie nie wydawał się być zaszokowany moją reakcją, i nawet nie zwrócił uwagi na to, że już odsuwałem krzesło od stolika. 

- Usiądź - polecił zimnym tonem. - Lepiej dla ciebie - wtedy również przyglądał się z zaciekawieniem wchodzącym do restauracji dwóm osobom. Najpierw moją uwagę przykuła kobieta z długimi blond lokami, w obcisłej, lateksowej, czerwonej sukience i niebotycznych szpilkach. Jej oczy nie wyglądały naturalnie, ale błyszczały w świetle żyrandola zwisającego z sufitu. Na jej biodrze jakiś mężczyzna - wyglądał na starszego o kilkanaście lat - trzymał dłoń na wąskim biodrze. 

- Kim są ci ludzie? - nawet Flora była zdumiona i nie przełknęła słodkiego deseru. 

- Liamie, Jess - ojciec zignorował również ją i uniósł się całując dziewczynę na powitanie, a z facetem uścisnął sobie dłonie. - To jest Brandon - pokazał na mnie, a blond cizia momentalnie poprawiła swoje małe piersi pod lateksem. - A to Flora i Stephan - wskazał potem na pozostałych. 

- Miło was poznać. 

Rozpoznałem go gdy się odezwał. Jebany Liam Thomsona postanowił nie odpuszczać i dalej piąć do swoich celów. Obydwaj z ojcem sądzili chyba, że zbyt łatwo ulegnę na ich pokusy, ale... 

Jak mówili walka zawsze obracała się na korzyść dla tej dobrej strony. Sądziłem, że to właśnie mi przystało stawić czoła tej złej; ojcu i temu bydlakowi z rządu. 

- Jess - kobieta zaświergotała stając zbyt blisko mnie. - Miło mi cię...

- Dobrej zabawy - nie pozwoliłem jej skończyć. Ta szopka nie była na moje nerwy... 

Wyszedłem z budynku czując się jak ostatni dupek. Bo dopiero potem dotarło do mnie, że skoro Flora zapierając się ze wszystkich sił wylądowała ze Stephanem, to również mogłem przegrać. Kurwa! 

The Destiny of Dixie |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz