Dixie
Cząstka mnie drgała, gdy trzymałam w ramionach Nathaniela. Starałam się ze wszystkich sił zatrzymać w gardle jęk beznadziei, ale żałośnie mi to wychodziło. Drgnęłam czytając śpiącemu już chłopcu książkę. Musiałam sprostać bojowemu zadaniu i zająć się nim, oraz Love. Z racji, że miałam wolny wieczór z chęcią przygarnęłam dwójkę pod swój dach dając im możliwość wykorzystania mnie do ostatniej kreski energii.
Odsunęłam się bardzo powoli strącając główkę blondyna ze swojego barku. Przykryłam go kocykiem i włączyłam lampkę. Na paluszkach wróciłam do salonu zastając bawiącą się grzechotką Love w kołysce. Przy sobie porozrzucane miała misie i inne pierdołki.
Kucnęłam przy różowej pomocy dotykając jej małej dłoni. Zwróciła przelotnie uwagę na moją osobę i wróciła do machania swoimi kończynami w powietrzu. Była tak rozczulająca i przeurocza, że oderwanie od niej wzroku graniczyło z cudem. Wtedy niestety musiałam to zrobić, ponieważ usłyszałam dzwonek do drzwi.
Wyprostowałam się marszcząc brwi. Kto o tej porze mógł zjawić się pod moim dachem?
Coś mknęło w moim ciele a niechciane myśli nadeszły niczym chmura gradowa. Gryson przecież zaginął dwa lata temu, a omamy związane z nim i Nathanielem minęły dopiero jakiś czas temu. Tak bardzo bałam się wracać do stanu, gdzie musiałam brać same proszki, żeby tylko przetrwać kolejne dni, godziny, minuty, sekundy...
Straciłam swoją miłość a na deser straciłam również brata, który rozpłynął się w powietrzu niczym bańka mydlana.
Przejechałam spoconymi dłońmi o materiał spodni i podeszłam do wizjera, kiedy dźwięk znowu się rozległ w przestrzeni. Zacisnęłam szczękę w obawie, że zaraz obudzi się chłopiec i moje starania pójdą na marne. Otworzyłam prędko natrafiając na wkurzonego Brandona.
Przełknęłam ślinę obserwując jak żyła na opalonej szyi poruszała się w szybkim tempie, a jabłko Adama ciągle drgało. Przenikał mnie swoimi czarnymi jak noc oczami powodując spięcie dolnej partii brzucha. Tak jakby przyszedł do mnie i bezsłownie maltretował swoimi zagrywkami, które swoją drogą wydawały mi się lekką przesadą.
Wsunięte dłonie do kieszeni ciemnych jeansów z dziurą na kolanie uniosły odrobinę materiał jakby uformował z nich pięści. Zaniepokoiłam się i wreszcie odezwałam:
- Brandon? Co tu robisz tak o późnej porze? - mój głos był tak chichy, że sama ledwie go usłyszałam. Ten nie odpowiadając wszedł do środka powodując wokół mnie prawdziwe tornado. Zatrzymał się dopiero w salonie zapewne widząc Love.
- Co robiłaś podczas wczorajszego lunchu na uczelni? - zapytał bez ogródek zaplatając dłonie na swoich biodrach. Waleczność i stanowczość biła od niego na mnóstwo mil.
Zaskoczona wybuchem znalazłam się naprzeciwko niego uporczywie siląc się na wspominki dnia poprzedniego. Nie robiłam nic zakazanego. Wiedziałam, że miałam przy sobie któregoś z jego ochroniarzy. Widziałam go kilka razy pod budynkiem, i w sumie nie miałam za złe, temu, że się zatroszczył o moje bezpieczeństwo wiedząc, że teren nie był pewny.
- Nie rozumiem - roześmiałam się z odrobiną paniki. - Brandonie? Nie rozumiem o co ci chodzi. Wczoraj spędziłam pół dnia na uczelni, a drugie pół, w...
-... drugie pół w objęciach jakiegoś fiuta, prawda?!
Wybuch złości poskutkował nagłym płaczem dziewczynki. Zamknęłam powieki próbując się uspokoić i na spokojnie podejść do zaistniałej sytuacji. Nie sądziłam, że Brandon dowie się o spotkaniu z Julio, ale nie miałam nic do ukrycia. Był bardzo miły i pomógł mi z notatkami. Nie miałam również pojęcia, że zrobi z tego aż taką awanturę.
- Brandon, Julio pomógł mi z notatkami, i nie unoś się bo jakbyś zapomniał obok masz niemowlę - skarciłam go sykiem biorąc dziewczynkę na ręce. Zaczęłam ją kołysać i wsadziłam smoczek między cudowne usteczka. - Już, kochanie spokojnie - pocałowałam ją w czubek głowy unosząc zmrużone oczy na bruneta. Ten zaś momentalnie zmiękł. Patrzył na mnie z czymś dziwnym, czymś co przez dwa lata jest dla mnie zagadką.
Nie potrafiłam rozszyfrować Brandona O'Briena. I czasami może udawało mi się to zrobić, ale w tamtym czasie wydawał się być zagadkowy bardziej niż było to kilka lat wstecz.
- Kim jest ten cały Julio? - zapytał już spokojniej zdejmując przez głowę ciemną bluzę. Na chwilę zmarłam widząc jego skrawek wyrzeźbionych mięśni. Widziałam je nie raz, nie dwa, i za każdym zapierały we mnie dech. Odłożył materiał, a ja pokręciłam niezauważalnie głową i odłożyłam uspokojoną Love ponownie do kołyski.
- Julio jest moim znajomym. Obydwoje mamy kierunki związane stricte z zarządzaniem - wspięłam się na palce stóp i odrobinę odchyliłam ciało do tyłu, aby nie zauważył moich rumieńców na policzkach. Nie odpowiadał, dlatego jak ostatnia kretynka wypaliłam: - Chcesz kawy? Może się uspokoisz.
Och! Palnęłam ostatnią głupotę. Brandon nie przepadał za tą kawą którą ja mogłam czcić z czystym sumieniem. Nie znosił Latte, a tylko taką posiadałam w kapsułkach do ekspresu.
- Twojego słodkiego Latte? - zapytał unosząc prymitywnie brew do góry uśmiechając się łobuzersko. Ten trik działał na mnie nad wyraz zaskakująco, ponieważ gdy robił tę minę wydawał się o wiele bardziej zacięty a zarazem również ukazywał swoje jarzmo młodszego chłopca.
Podeszłam do mebli i westchnęłam. Opuściłam ramiona wzdłuż ciała mając głos utkwiony we wnętrzu.
- Mhm - mruknęłam jedynie zagryzając wnętrze policzka. - Wiem, że jej nie znosisz. Sorry - od razu się wytłumaczyłam. - To może herbata? Mam tą z cytryną? W Londynie... - wyjmowałam z szafek swoje zapasy naparów.
- Latte może być - zaskoczona zerknęłam na niego przez ramię. Siedział już zaparty na łokciach przy mojej małej wyspie kuchennej. Pragnęłam jęknąć napotykając oczy tak ciemne, i tak bardzo wpatrujące się we mnie, ale powstrzymałam się ostatkiem sił.
- Od kiedy? - zaśmiałam się głupkowato z miną klauna wypisaną na pierwszym planie.
- Od kiedy wypiłem to twoje, wtedy jak pomyliłaś nasze kubki w kawiarni u Camerona.
Och! Zebrało mu się na wspominki.
- A poza tym... - zeskoczył z krzesła i podszedł do mnie nonszalancko opierając się biodrem o blat. Wziął w posiadanie swojej dużej dłoni jabłko i je podrzucił, potem wgryzł się w nie, a krople soku pociekły mu po brodzie i szyi.
O mój... Brandon zamknął oczy, a językiem oblizał wargi. Musiał smakować nieziemsko, pomyślałam.
- A poza tym... - przełknął kawałek, a ja jak wariatka patrzyłam na ostatnią kropelkę cieknącą pod samą koszulkę. - Dixie, Latte nie wydaje się być taka zła. Chyba każdemu przyda się więcej chemii w tym żałosnym życiu, co? - puścił mi oczko.
- Tak... w tym nędznym życiu tylko chemia potrafi ukoić nasze pragnienia, prawda? - wyszeptałam momentalnie spuszczając wzrok na płytki pod sobą. Na oślep wsadziłam kapsułkę do ekspresu i zapewne gdyby nie małe małe kroki z mojej sypialni ta rozmowa potoczyłaby się zupełnie inaczej.
- Ja do niego pójdę.
Brandon nie wiedział jak dobry ruch wtedy uczynił. Drżące dłonie zacisnęłam na krańcu szafki, i odgoniłam nadchodzące łzy.
Nie mogłam poczuć nic innego do Brandona, ponieważ on nigdy nie miał prawa być mój.
Brandon O'Brien mimo, że już od dwóch lat leczył moje rany należał do innej. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że jeśli wreszcie prawda wyjdzie na jaw zmiecie mnie z planszy kolejny raz.
CZYTASZ
The Destiny of Dixie |18+
RomantikBył dla mnie jak Anioł Stróż... To dzięki niemu udało mi się zburzyć mury obronne i ponownie otworzyłam serce dla kogoś innego, jednak... Żył w świecie, w którym panowało kilka zasad. Jedną z nich była: Jeśli została ci oddana córka kogoś wpływowego...