Rozdział 47

1.7K 101 2
                                    

Dixie 

Trzy miesiące później...

- Uwaga! - pisnęłam odrobinę odsuwając się od namiętnych ust mojego kochanka. Ten tylko zaśmiał się chwytając mnie za biodra. Uniósł mnie jednym ruchem i kazał opleść się nogami w pasie. - Brandon! - klepnęłam go w bark, ale on tylko znowu pocałował mnie tak gorąco, że złość uleciała mi w mig. 

- Cicho bądź - podszedł do łóżka rzucając mnie na nie. - Mamy jakieś pół godziny dopóki Flora nie przywiezie dzieci. 

Na samą myśl, że byliśmy ograniczeni poczułam jak podniecenie nakręca się we mnie do maksimum. Nie odrywałam się od niego tylko przyciągnęłam ciężkie ciało na siebie. 

Sprawnym ruchem pozbył się ze swojego torsu koszulki. Mogłam gładzić palcami wyrzeźbione mięśnie uśmiechając się pod nosem. Był idealny, godny każdego grzechu. 

- Rozłóż te swoje nóżki, skarbie - mruknął pocierając nosem moją żuchwę. Zagryzłam wargę wykonując bardzo powoli polecenie, szurając paznokciami po miękkich włosach. Przejechał pocałunkami do początku moich spodni seksownie rozpinając guziczek. 

Oblizał pulchne usta patrząc na mnie tak jak uwielbiałam. Rozpalał mnie do czerwoności i jedyne o czym marzyłam to o tym by się we mnie zatopił i nie opuszczał do końca naszych dni. 

Czując język tam gdzie pulsowałam niemiłosiernie zajęczałam bardzo głośno. Tęskniłam za nim jak cholera, i za tym co ze mną robił. Obezwładniał mnie, a najgorsze było w tym to, że nie miałam nic przeciwko. 

Zasysał moją łechtaczkę, a dwoma palcami pieprzył tak szybko, że ledwo łapałam oddechy. Zaciskałam palce u stóp na zimnej pościeli, która dodawała mi pikanterii. Klepnął mnie w kobiecość chuchając w nią. 

- Nie dojdziesz teraz. Poczekasz na mojego kutasa - wymruczał przy uchu. 

- Brandon, proszę...

- Nie. Skarbie, zejdź z łóżka i oprzyj się o szafkę - wyciągnął ze szlufek pasek do spodni, a w tym czasie ja zarumieniona i spragniona wykonałam znowu polecenie. Machałam zalotnie nagim tyłkiem robiąc z ust dziwny dziubek. 

Ciemne oczy mojego ukochanego płonęły, a gdy spodnie opadły mu do kostek wtedy rozpoczęła się we mnie prawdziwa burza. Ustawił się za mną dotykając ogromnymi dłońmi każdej krągłości. Oparłam się o jego nagi tors wielbiąc znowu mięśnie chłopaka jak prawdziwe Bóstwo. 

W każdym naszym zbliżeniu zapalały się pieprzone ognie. Miłość, i namiętność płynęły z nas tonami. 

Brandon całował moją twarz, w między czasie zanurzając palce w pulsującej cipce. Masował mnie bardzo delikatnie. Zachłystując się powietrzem dopchałam pupę wprost do krocza O'Briena delektując się tą bliskością. 

Jego penis wbijał się we mnie przez materiał białych bokserek. Pragnęłam już tego wszystkiego co miał ze mną zrobić. 

- Wejdź wreszcie we mnie - wyjęczałam. 

- Tak szybko? - zaśmiał się chrapliwie. - Najpierw chciałem cię wylizać, Lottie. 

- Tęskniłam za tobą jak cholera - wydyszałam. - Pieprz mnie, O'Brien!

***

Na moim czole pojawiły się kropelki potu. Zaciskałam na barkach Brandona dłonie ujeżdżając go. Czułam, że dochodziłam i nie powstrzymywałam się przed wybuchem. 

- Brandon! - wykrzyknęłam wycieńczona opadając na jego ciało. 

- Tak jest, skarbie - wydyszał sam całując mnie w usta. Dłońmi przesunął po nagim ciele zaciskając palce na nagich pośladkach. 

Przez chwilkę po prostu leżałam nieruchomo, próbując unormować oddech. W chwili, gdy złączył nasze dłonie i szepnął mi słowa:

- Kocham cię. 

Rozpłynęłam się ponownie. Cmoknęłam go w opuchnięte wargi schodząc na miejsce obok. 

- Zaraz przyjadą - wychrypiałam zmęczona. Brunet odgarnął zlepione blond włosy z mojego karku opierając się już zrelaksowany na łokciu. Wpatrywał się we mnie z dzikim uśmieszkiem. 

- Chyba naprawdę za mną tęskniłaś - zauważył cwanie. 

- Nie schlebiaj sobie. Po prostu chciałam sprawdzić, czy w tym pieprzonym Rio de Janeiro żadna pani lekkich obyczajów nie zajęła się tym co moje - puściłam mu oczko. 

- Nigdy nie wątp w moją wierność, Dixie - już mniej rozweselony wytknął mi. 

- Oj, już nie dąsaj się - pchnęłam odrobinę jego biodro. - Żartowałam, głuptasie. Bierz do góry twój tyłek, bo zaraz Flora wejdzie tu jak do siebie, i nie będzie nam do śmiechu. 

Mierzył mnie gdy brałam szybki prysznic przy otwartych drzwiach łazienki. Nie dołączył do mnie, i wiedziałam, że to była moja pewnego rodzaju kara za to co mu powiedziałam. 

Och, panienka moja z urażonym ego wydostała się z pościeli dopiero kilka chwil potem. Ubrał na siebie czarną polówkę, świeże bokserki i jasne spodnie z dziurą na kolanie. 

Wyszedł z naszej sypialni schodząc schodami na dół, aby odebrać od swojej siostry dzieci. Tak bo podczas gdy go nie było opiekowałam się maluchami. Sophia i Ryan przyzwyczaili się już do mnie, znaczy... chyba. 

Ale nie płakali w moich objęciach ani nie wyrywali się. Grzecznie spali na mojej piersi. Czułam coś dziwnego. Nie potrafiłam wyobrazić sobie już życia bez tych trzech istnień. 

Czy to normalne, że mimo wszystko chciałam dalej z Brandonem stworzyć dla nich dom, mimo, że nie nosiłam ich pod sercem dziewięć miesięcy?

- Słodziaku, choć do mnie - przejęłam od przyjaciółki Ryana. Chłopczyk zapiszczał zadowolony chowając w ślicznej buźce małe paluszki. Zaczęłam go maltretować całusami powodując dziecięcą radość. 

- Sophi! - głos Brandona dobiegł do nas z kuchni. 

- Ups, czułam coś w samochodzie, że zapaszek z jej pieluchy nie był przychylny, ale zostawiłyśmy to dla tatusia roku - jakby nigdy nic sięgnęła po kubek zimnej już herbaty. - Zmykam - pomachała mi na odchodne. 

Pokręciłam rozbawiona głową widząc jak czerwony brunet niesie swoją córkę z wyciągniętymi ramionami do pokoiku na parterze. 

- Twój ojciec jest nieobliczalny - zagruchałam do Ryana. 


The Destiny of Dixie |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz