Dixie
Płacz. Sen. Krzyk. Płacz. Sen. Krzyk. I tak w kółko. Od momentu pojawienia się małego Rowana moje życie nie przypominało już poprzedniej sielanki. Bliźniaki były o wiele spokojniejsze niż mój syn. Nie wiedziałam dlaczego tak się działo. Wiele słyszałam, że jeśli kobieta w ciąży obciążona jest ogromnym stresem, może to wpłynąć na płód i nie chodziło tylko o poronienie; najgorsze z możliwych. Lekarze wspominali o niespokojności noworodka, zaś ja przez całą ciążę wręcz przeciwnie. Promieniałam na każdym kroku a o złych rzeczach nawet nie myślałam, i nawet ucięłam na dobre kontakt z rodziną, ponieważ wiedziałam, że jeśli ojciec czy rodzicielka by dowiedzieli się o tym co się wydarzyło obwinialiby mnie za to. Co oczywiście miałoby swój skutek.
Jęknęłam słysząc znowu gdzieś w oddali płacz. Wyprostowałam obolały kar, rozglądając się po miejscu w którym niespodziewanie zasnęłam. Z elektrycznej niańki dobiegał wręcz prawdziwy wrzask.
- Nie, ja pójdę - usłyszałam za plecami spokojny tembr Brandona. - Weź długą kąpiel, i połóż się do naszego łóżka. Ja go ogarnę - złapał mnie za ramiona i pocałował w skroń.
- Dziękuję - wychrypiałam zerkając na niego do góry.
Uśmiechnął się subtelnie kiwając tylko głową. Potrzebowałam tego chyba najbardziej na świecie.
***
Moja drzemka trwała sama nie wiedziałam ile. Gdy położyłam się nasz elektryczny zegarek wskazywał na równą 18:00, zaś kiedy uchyliłam w miarę wypoczęta powieki pokazała się 12:00, w południe?!
Usiadłam prędko na łóżku przeczesując palcami splątane włosy. To niemożliwe, bym tyle przespała. Zeskoczyłam z materaca niemal potykając się o pościel. Pobiegłam do pokoju syna.
Nie słyszałam płaczu. Pisków. Cisza. Wreszcie zapadła upragniona cisza. Doświadczyłam spokoju gdy ten zasnął na piersi swojego ojca. Uśmiechnęłam się widząc jak silne ramiona Brandona otulały małe ciało chłopca z czarnymi włoskami na główce. Niemowlę miało wypiętą pupkę do góry a dłonie zaciśnięte na szarej koszulce męża.
- Mamo - z boku dotarł do mnie malusieńki głosik należący do Sophii. Och, tęskniłam za księżniczką. Kucnęłam i pozwoliłam, aby się do mnie przytuliła. Była mniej śmiała i mówiła tylko te słowa, których nauczyła się penie wymawiać, za to Ryan jak maszyna wypowiadał nawet te, których znaczenia nie znał, a do tego wymyślał jeszcze własne określenia.
Dwie kontrastujące duszyczki, pomyślałam.
- Choć, skarbie. Tata zasnął z Ro.
Zeszłam z nią na dół sadzając na jej specjalnym krzesełku. Zaczęłam robić śniadanie czekając na jej brata, i Brandona. Znałam go już tak bardzo, iż pewna byłam, że jeśli poczuje zapach naleśników zleci się tu z całym zapasem, który miał w sobie.
- Kochanie... - męski tembr otumanił moje ciało, gdy chciałam przekręcić naleśnika na patelni. Wciągnęłam powietrze przez nos rozkoszując się jego obecnością i zapachem. Oplótł mnie w pasie i przyciągnął do twardej męskości.
- Gotowy jak zawsze - wymsknęło mi się, gdy bardziej dał znać o swoim przyjacielu wbijając go między moje pośladki. Odrzuciłam głowę do tyłu opierając ją o bark.
- Jestem w kwiecie wieku, Lottie - szepnął zagryzając płatek ucha. Jęknęłam odruchowo łapiąc go za krocze. Dopiero po odgłosie spadającej łyżki odskoczyłam od niego przypominając sobie o obecności Sophii.
- Skarbie, co się stało? - zapytałam widząc w jej oczach łezki. - Brandon obrócisz naleśnika, bo się zaraz spali? - zwróciłam się do chłopaka. Skinął głową łapiąc za drewnianą szpatułkę, a ja zajęłam się dziewczynką.
Wzięłam ją na ręce całując w czółko. Wtuliła się we mnie i szlochnęła.
- Myszko, wszystko jest dobrze, co się stało? - pocierałam jej włoski w ramach uspokojenia.
- Mała pewnie poczuła się zazdrosna, o ciebie - Brandon znalazł się przy nas. - Skarbie - zwrócił się do córki. - Mamusia jest nasza. Twoja. Ryana. Rowana. Tyle, że jest również moją żoną. Kocham ją tak samo jak was.
Rozczuliłam się na jego słowa. Były tak ciepłe, pełne spokoju...
- Tatuś! Mamcia! Moja! Śliostla!
O. Ryan. Poznajcie Ryana O'Briena.
***
- Co się z nim stało? - zapytałam zrelaksowana kołysząc wózek na werandzie.
- Ojciec - Brandon puścił mi oczko. - A tak całkiem poważnie, przez pół nocy leżał na mojej piersi, i po drugiej pobudce zmienił swoje położenie. Jakoś dziwnie się wypiął i po prostu zasnął.
- Cwaniaczek - zaśmiałam się odgarniając pieluszkę od pulchnej twarzy. - Co u Flory? Rozmawiałam z nią wczoraj, ale nie długo. Jej temperament mamusi nie pozwolił jej na plotkowanie.
- Stephan nie przyjechał do magazynu bo pojechał z nią na badania do ginekologa, żeby dowiedzieć się o płci. Będą mieli dziewczynkę.
- A to zmora - zmrużyłam powieki. - I o niczym mi nie powiedziała?
- Może chciała to utrzymać w tajemnicy, ale jej mąż nie trzyma gęby na kłódkę, tym bardziej w chwili, gdy duma rozpiera go na wszelkie strony - zaśmiał się upijając łyk swojego whisky.
- Niedługo rocznica... - zaczęłam ważny temat. - Możemy zjawić się na cmentarzu. Rodzice Nathaniela prosili mnie, abym się z nimi tam pojawiła. Mają mi coś ważnego do powiedzenia.
- Dobrze. Pojedziemy na cmentarz. Kiedy dokładnie?
- Za tydzień. Umówiłam się z nimi na czternastą.
- Okej - przysunął się do mnie łapiąc za dłoń. - Zawsze będę z tobą, kiedy tylko będziesz tego potrzebowała...
- Dziękuję - wyszeptałam. - Cholernie cię kocham, Brandon.
- Ja ciebie też, Lottie.
CZYTASZ
The Destiny of Dixie |18+
RomanceBył dla mnie jak Anioł Stróż... To dzięki niemu udało mi się zburzyć mury obronne i ponownie otworzyłam serce dla kogoś innego, jednak... Żył w świecie, w którym panowało kilka zasad. Jedną z nich była: Jeśli została ci oddana córka kogoś wpływowego...